Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2011, 02:18   #18
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
Wpatrując się w masywną, starą drukarkę, z której wydobywało się jednostajne buczenie, zastanawiałem się nad swoimi jutrzejszymi planami. To sobota, więc nie będzie zajęć, a to oznaczało czas wolny. Z drugiej jednak strony powinienem się zająć załatwieniem sobie jakiegoś stroju- miałem co prawda sztuczne, wampirze kły i trochę czerwonej farby, która miałabyć substytutem zakrzepniętej krwi, ale przydałoby się coś jeszcze. Może jakiś stary garnitur po ojcu? Nie, raczej nie. Powinienem się udać na wycieczkę po sklepach i znaleźć coś w starych klimatach, jakąś liberię, frak albo inny strój, który będzie pasował do image'u Draculi.

Wstałem do włącznika światła, gdy zorientowałem się, że siedzę w półmroku. Drukarka ze zgrzytem wypluła z siebie kolejną stronę, już trzydziestą. Zapełnienie jednej strony tuszem zajmowało jej około minuty, co było czasem niemal pięciokrotnie dłuższym niż zrobiłaby to jej dzisiejszy, nowszy odpowiednik. Ale nie mogłem narzekać, jeszcze pięć minut i...
Dziwny dźwięk dobiegający z korytarza przykuł moją uwagę, odsuwając myśli od krążenia dookoła weekendu. Otworzyłem drzwi i rozejrzałem się ostrożnie, marszcząc brwi, gdy dotarło do mnie, że ktoś płacze. Była godzina 17, w szkole nie powinno już być żadnej żywej duszy poza nocnymi pracownikami, i widziałem jak pani Proudville odjeżdżała spod szkoły, więc w takim razie kto? Z wahaniem ruszyłem w głąb korytarza, szukając palcami włącznika światła na ścianie.
Gdy wreszcie go znalazłem, poczułem na nim coś mokrego i lepkiego. Wcisnąłem włącznik, ale nic się nie stało. Czy to była jakaś awaria? Światło nie działało. Na domiar złego, w głębi korytarza trzasnęły zamykane drzwi, a szloch stał się teraz ledwo słyszalny, przytłumiony.
- Co do… - mruknąłem zaskoczony, cofając rękę. Wytarłem palce o bok spodni, klnąc bezgłośnie na dowcipnisiów, którzy wysmarowali czymś przełącznik i obracając głowę w stronę skąd dobiegło trzaśnięcie drzwi. Spojrzałem w głąb korytarza, na ciemność w nim panującą i z mojej piersi wydobyło się krótkie westchnąłem. Ruszyłem powoli w tamtą stronę, szukając wejścia do sali gdzie zniknął głos płaczącej.
Mroki korytarza gęstniały, ciemność stawała się prawie namacalna, a wszystko co owinął jej całun, zdawało się znajdować w zupełnie innej rzeczywistości. Im dalej szedłem, tym bardziej odczuwałem niepokój. Po moich plecach przechodziły dreszcze, zupełnie jakby dłonie mroku figlarnie muskały mnie pieszczotliwie po kręgosłupie. To było bardzo dziwne - słońce jeszcze kompletnie nie zaszło, a wszelki ślad światła niknął w niesamowitej ciemności. Przez okno na końcu korytarza przedostawała się jedynie słaba poświata, rzucając światło tylko na to, co było bezpośrednio przy szybie, ale dzięki temu, mogłem zlokalizować zarys drzwi w ścianie. Podchodząc bliżej, i wytężając swój wzrok, rozpoznałem symbol damskiej toalety. To stamtąd dochodziło owe szlochanie.

Zatrzymałem się przed łazienką, czując dziwny dyskomfort z faktu, że będę musiał do niej zajrzeć, dyskomfort prawdopodobnie zakorzeniony u podstawy młodych lat, gdy wizyta w damskiej toalecie była przedmiotem śmiechu i licznych, arcyciekawych historii. Szybko otrząsnąłem się z tego wrażenia – nie miałem w końcu dziesięciu lat, na Boga.. – kładąc dłoń i naciskając klamkę. Pchnąłem delikatnie drzwi.
Gwałtownie poraziła mnie niesamowita biel wnętrza, która po chwili okazała się być jedynie oświetlonym pomieszczeniem z białymi kafelkami na podłodze i ścianach, od których światło odbijało się i raziło w oczy. Łazienka wyglądała jak zazwyczaj wyglądają takie pomieszczenia - wewnątrz, przy ścianie, naprzeciw czterem zamkniętym szaletom, znajdowały się dwa zlewy a nad nimi ciągnęło się lustro. Drzwi ostatniej kabiny przy ścianie były otwarte, i ktoś, kto wyraźnie płakał, lub był w rozpaczy, siedział podkulony na podłodze wewnątrz. W kącie pomieszczenia leżała niedbale rzucona torba.
Zmrużyłem oczy. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do światła i dostrzegł skuloną w kabinie postać, z wahaniem zrobiłem krok do środka.
- Hej, wszystko w porządku? – zapytałem cicho, kierując swoje słowa do płaczącej.
Dziewczyna. To musiała być dziewczyna. Zdawała się nie słyszeć moich słów, jedyne co zrobiła, to bardziej się skuliła, mocniej przyciskając dłonie do twarzy, którą ukryła między kolanami. Dopiero po chwili to zauważyłem - miała krótkie, czarne włosy.
- Co się stało? – zapytałem ponownie, podchodząc powoli ku niej. Przyjrzałem się niepewnie, z pewnym zakłopotaniem dochodząc do nietypowych wniosków. Krótkie włosy przywołały mi na myśl Samanthę, ale nie podejrzewałem, żeby dziewczyna była z gatunku tych, które zamykają się w damskiej łazience, żeby popłakać. Chyba, że… może chodziło o Matta?
Przykucnąłem przed płaczącą, wyciągając do niej rękę, żeby dotknąć delikatnie jej ramienia.
- Sam?
Na dźwięk swojego imienia dziewczyna uspokoiła się i znieruchomiała.
- Sam? Co się dzieje? – zapytałem cicho, przyglądając się jej z uwagą.- Dlaczego płaczesz?
Wyprostowała się powoli i odjęła dłonie od twarzy. Była cała zakrwawiona - krew z trzech paskudnych cięć na pliczkach i czole plamiła jej twarz szkarłatem.
- Matt... - wyjąkała drżącymi ustami.
- Chryste…- Gwałtownie wciągnąłem powietrze na widok ran. Gdy pierwsze zaskoczenie minęło, poczułem nagłe uderzenie gorąca i falę niezbyt przyjacielskich uczuć w stronę chłopaka Samanthy. Rozejrzałem się po łazience w poszukiwaniu papierowych ręczników.- Sam, powinniśmy szybko pójść z tym do skrzydła szpitalnego.
- Nie! - krzyknęła, kiedy tylko padło słowo szpital. Nie chcę! Ja... boję się...
Z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Podniosłem się na nogi i podszedłem do dozownika papierowych ręczników, wiszącego przy suszarce obok wejścia, biorąc kilka z nich i spryskując część wodą z najbliższego kranu. Czym prędzej przyklęknąłem z powrotem przy dziewczynie, ostrożnie sięgając do jej twarzy, żeby zacząć delikatnie ścierać krew z jej policzków.
- Ciii… Wszystko będzie dobrze.- powiedziałem szeptem, starając się brzmieć uspokajająco. Pierwszy cieniutki ręcznik momentalnie zabarwił się szkarłatem.- Ale powinna to zobaczyć lekarka. I policja. – dodałem po chwili.- Co się w ogóle stało?
- Mat... - jęknęła. To on mi to... zrobił... - powiedziała zanosząc się płaczem, od którego krzywiła się z bólu.
- Cii… Nie ma go tu.- odparłem od razu uspokajającym tonem, delikatnie przecierając okolicę jej ran. Gdy pierwszy papierowy ręcznik przestał nadawać się do użytku, odłożyłem go na bok, sięgając po drugi i ostrożnie oczyszczając czoło Sam. Wiedziałem, że nie powinienem kontynuować tematu, ale dziennikarska ciekawość zwyciężyła.– Dlaczego to zrobił?
- Nie wiem... gonił mnie... w lesie... - pokazała wewnętrzną stronę dłoni, na których także były rozcięcia, ale jakby od ciernistych krzewów. - Boli...
- Policja się nim zajmie jak tylko się dowie. Teraz już nic ci nie grozi. – powiedziałem, zmuszając się do pokrzepiającego uśmiechu, który w teorii miał nieco podtrzymać na duchu dziewczynę. Wymieniłem kolejny ręcznik i przetarłem także jej ranną dłoń, po czym po chwili wahania przysiadłem obok niej pod ścianą, wyciągając rękę, żeby objąć ją w uspokajającym geście.




Zamierzałem kontynuować namowy dopiero jak już trochę odzyska spokój.
Dziewczyna drżała, ale nie protestowała. Miałem wrażenie, że moja obecność w jakiś sposób zdawała się dodawać jej otuchy. Siedzieliśmy tak, milcząc, a w mojej głowie powstało bardzo ważne pytanie - gdzie jest teraz Matt?
W tej chwili, w drzwi do łazienki uderzyło coś z całym swoim impetem. Sam aż podskoczyła.
- To Matt! - jęknęła i skuliła się ze strachu.
Ktoś zaczął szarpać za klamkę, ale drzwi nie chciały się otworzyć, jakby były zamknięte na zamek. Desperackie szarpanie i walenie w drzwi ucichło dopiero po dłuższej chwili...
Najpierw zakląłem szpetnie, a potem przeraziłem się nie na żarty, pewnie nie mniej niż Sam. Jeżeli to faktycznie był Matt – a miałem cholernie pewne przeczucie, że to właśnie on, bo kto inny dobijałby się akurat teraz do drzwi damskiej łazienki – to z całą pewnością miał przy sobie to co spowodowało rany na twarzy dziewczyny. A bardzo nie chciałem się znaleźć w zasięgu jego noża, szczególnie teraz, gdy chłopakowi najwyraźniej coś odbiło.
Cholera by to wzięła, w ogóle nie chciałem się znaleźć w zasięgu *żadnego* noża!
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze.- zapewniłem ją od razu, chociaż wcale nie byłem tego taki pewien. Gdy dotarło do mnie, że drzwi od łazienki nie są zamknięte, moje serce zamarło na krótką chwilę, po czym w panice zaczęło walić od środka w klatkę piersiową. Już chciałem puścić Sam i rzucić się do wejścia, ale dostrzegłem, że drzwi wciąż trzymają, nawet pomimo unoszącej się klamki. Najwyraźniej musiały się zatrzasnąć kiedy wchodziłem, albo…albo nie wiedziałem co. Mogłem tylko się modlić – zadziwiające jak człowiek nagle staje się wierzący w chwili stresu - żeby zamek wytrzymał.
Wpatrując się w drzwi, zacząłem szeptać uspokajające słowa do Sam, jednocześnie sięgając do kieszeni po swoją komórkę. Miałem tylko nadzieję, że policja zjawi się na czas… Nim jednak zdążyłem cokolwiek zrobić, zgasło światło w toalecie, skrywając wszystko w mroku. Wyciągnięta komórka szybko rozbłysła światłem wyświetlacza. Zasięg był, co sprawiło mi ulgę. Wtedy jednak światło znów się zapaliło, i zauważyłem, że Sam zniknęła.
- Co do cholery…? – zakląłem zaskoczony, patrząc bezmyślnie w puste miejsce obok siebie. Wyraźnie czułem ją pod swoim ramieniem i zorientowałbym się, gdyby mi się wyrwała! Poderwałem się na nogi, wyglądając z kabiny – było pusto, po Sam ani śladu. Z zakłopotaniem i dziwnym, ściskającym uczuciem w klatce piersiowej, spojrzałem w stronę, gdzie wcześniej odkładałem zakrwawione, papierowe ręczniki. Ich także nie było, jakby nigdy nie istniały, a wszystko do tej pory było moim koszmarnym przewidzeniem.

Z ociąganiem podszedłem do drzwi łazienki i po chwili wahania nacisnąłem powoli klamkę. Ustąpiła bez problemu. Z sercem podchodzącym mi do gardła otworzyłem drzwi, oczekując ataku noża, który jednak nie nastąpił. Nie było śladu także i po Mattcie; korytarz był oświetlony i pusty, nie było także niepokojącego mroku, który towarzyszył mu wcześniej, a za oknem było już ciemno.
Spojrzałem na komórkę, którą trzymałem w dłoni, wpatrując się w nią długo, intensywnie rozmyślając. A jeśli… Nie, nie. Ale może? Otworzyłem listę kontaktów i odnalazłem Sam. Po kolejnych długich sekundach wpatrywania się w wyświetlacz nacisnąłem „Połącz”, przykładając telefon do ucha.
- Halo? - odezwała się zdziwionym tonem. Cóż, nie miałem w zwyczaju wydzwaniać do niej, więc miała prawo do zaskoczenia.
Przez krótką chwilę nie wiedziałem co powiedzieć, powoli zaczynając czuć się jak idiota.
- Sam? Hej, tu Scott z tej strony – zacząłem w końcu nieco niepewnie. – Słuchaj… Wszystko w porządku?
- Um... Tak, wszystko okej - odpowiedziała z zastanowieniem. - Dlaczego pytasz?
- Na pewno? I nic się nie stało? – powtórzyłem ostrożnie, ignorując jej pytanie. Milczałem przez chwilę, po czym odchrząknąłem zakłopotany. – A jest tam gdzieś w pobliżu ciebie Matt?
- Nie, nie ma go tu. Dlaczego miałoby mi się coś stać? - spytała podejrzliwie. - Scott?
- Bo… - Ugryzłem się w język, przerywając zanim jeszcze właściwie zacząłem. Nienajlepszy pomyyysł, Scott. – Nieważne. Ale… uważaj na niego, okej? Wiem, że ze sobą chodzicie i tak dalej, ale po prostu uważaj.
- Nie... Nie rozumiem. Dlaczego miałabym na niego uważać?
Właśnie. Dlaczego, Scott?
- Po prostu. Cholera, Bóg mi świadkiem, że nic do niego nie mam, ale…- przerwałem na chwilę, zastanawiając się nad tym co powinienem powiedzieć. Ostatecznie jednak potrząsnąłem głową do własnych myśli.- Nieważne. Zapomnij, że coś mówiłem. Po prostu na siebie uważaj.
Na ekranie telefonu wyświetlił się czas połączenia, gdy nacisnąłem guzik w kształcie czerwonej słuchawki, rozłączając się. Ekstra. I co dalej? Teraz Sam na pewno będzie miała mnóstwo pytań jutro, gdy się spotkają… Wróć, nie „jutro”. W niedzielę, na balu z okazji Halloween. I całe szczęście, może zdąży zapomnieć o tej rozmowie.
Strasznie lubię się oszukiwać.
Spojrzałem ostatni raz w stronę łazienki, po czym z westchnięciem schowałem komórkę do kieszeni i wróciłem do sali komputerowej. Drukarka nie pracowała już od dawna, a wszystkie strony gazetki leżały smętnie w podajniku. Niemal mechanicznie zebrałem je w całość, spinając odpowiednio i wrzucając do torby, wsuwając między ekran laptopa, a klawiaturę, żeby się nie pogięła. Zebrałem wszystkie swoje rzeczy, wyłączyłem komputer wraz z drukarką i zgasiłem światło, wychodząc na korytarz. Wszystko wydawało się takie nierealne, gdy ruszyłem do wyjścia ze szkoły, jeszcze raz upewniając się, że ubikacja nadal jest pusta.
Nic dziwnego, że o damskich łazienkach krążą różne historie. Sam właśnie miałem zamiar dołączyć do nich nową.

Nie pamiętałem jak wróciłem do domu. Całą drogę przebyłem w zamyśleniu, ledwie zauważając, że już jest całkiem ciemno i że zabawiłem w szkole dużo dłużej niż bym chciał. Nie miałem nawet najmniejszej ochoty na robienie zdjęć, a co więcej poszedłem drogą okrężną, obok szosy. Wędrówki przez las były ostatnim co chciałem zrobić, szczególnie po tym co widziałem. Jeszcze brakowało mi tylko, żebym to ja musiał zwiewać przed Mattem uzbrojonym w nóż, co i tak nie było takie nieprawdopodobne, jeżeli Sam mu powie, że próbuję podburzać ich związek. A tak to właśnie wyglądało.
Cudownie. Cu-do-wnie. Dlaczego faceci dziewczyn nigdy mnie nie lubią?

W domu zjadłem kolację i porozmawiałem chwilę z matką, która również niedawno wróciła z pracy. Potem poszedłem do siebie, zauważając na zegarku nad biurkiem godzinę 22:00. Szybko podjąłem decyzję – pora na sen. Czułem się jakbym nie zaznał go od co najmniej doby, gdy adrenalina związana z dziwną sytuacją w szkole opadła, zabierając swoje żniwo… Wiedziałem, że jak tylko się położę na łóżku to zasnę momentalnie. Ściągnąłem koszulkę przez głowę i rzuciłem ją na krzesło, wchodząc do łazienki. Zerknąłem przelotnie w stronę lustra… i zamarłem.
Odbicie uchwyciło mnie całego, od stóp do głów. Zmęczone spojrzenie, lekko zarysowane mięśnie na klatce piersiowej, cienką bliznę między trzecim, a czwartym żebrem z prawej strony, której nabawiłem się jak miałem sześć lat…
I ciemną smugę krwi na spodniach, w miejscu gdzie wytarłem w szkole palce.
Tej nocy miałem problem z zaśnięciem.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline