Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2011, 19:30   #1
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
[WFRP] Rycerskie Obyczaje I

To była pierwsza sesja kampanii, której zamysł narodził się w głowie Bielona dość dawno, jeszcze na bissel.pl. Kampania ta przeszła tam swój chrzest bojowy, dając w rezultacie bodaj pięć sesji, notabene w jednej brałem udział jako gracz.
Była to również pierwsza sesja, w której wystąpiłem jako dodatkowy MG. Interesujące doświadczenie, o którym więcej napiszę dalej.
Sesja skończyła się podsumowującym postem Bielona i zakończeniem w stylu „James Bond powróci w filmie…”.

Koncepcja ogólna sesji

Pomysł świetny w swej prostocie: ot, jest sobie jakiś niewielki zamek, w którym poszczególne funkcje pełnią postacie graczy. A potem nękamy ich różnymi problemami.
Problemów było kilka: porwanie pana zamku i przyległych ziem, sąsiedzka wendeta, tajemniczy zdrajca, nadchodzący poborca podatków oraz kilka pomniejszych, że tylko wymienię użeranie się z dziedzicem.

Czas i miejsce akcji

Czas bliżej nieokreślony, miejscem zaś było wybrzeże Akwitanii, jednego z bretońskich księstw, gdzie swe dobra miały cztery szlacheckie rody, D’Arvill, Du’Ponte, de la Rocque i Rouen.

Streszczenie akcji

Zaczęło się od sformowania graczy, na mocy testamentu rzekomo zmarłego lorda Berengera, w Bractwo, grupę mającą sprawować pieczę nad jego synem i rodzinnym majątkiem. Tutaj zdradzę, że dostałem od Bielona prikaz, żeby tych, co nie zechcą do Bractwa dołączyć, ubić zaraz po wyjściu z domu Cecile’a. Cały Bielski
Szybko jednak okazało się, że szlachcic może wciąż żyć, choć w niewoli. Od razu zebrała się grupa ratunkowa w składzie: Yavandir, Peter i kilku NPCów, która ruszyła na poszukiwania.
Jednak ci, którzy liczyli na spokojne wygrzewanie się przy kominku, podczas gdy frajerzy będą odparzać sobie tyłki w siodłach, zawiedli się. Wyszło bowiem, że zamek jest infiltrowany przez siły wrogie graczom i ich świętemu spokojowi. Zaczęło się więc polowanie na zdrajców i ogólne intrygowanie.
W międzyczasie grupa ratunkowa dotarła do miejsca, gdzie rzekomo miał być przetrzymywany ich pryncypał, natrafiając przy okazji na podejrzane działania ludzi wrogiego im rodu Du’Ponte, co tylko utwierdziło ich w przekonaniu, że to oni stoją za porwaniem i uwięzieniem Berengera. Jak się wkrótce okazało, słusznie.
Po różnych perypetiach, sprytnych planach i odrobinie kapryśnej, nadprzyrodzonej mocy ratownicy o mało nie zgubili swojego szefa w oceanie i sami potrzebowali ratunku. W pewnym sensie go otrzymali, ludzi Du’Ponte przepędziła obstawa kolektora, na którego obóz się natknęli. Z tym, że zaraz potem napadła na niego moja banda badgajów (a propos, zapamiętam sobie, że zdjęliście typa, którego chciałem uczynić naczelnym skurwielem sesji) i wyrżnęła niemal wszystkich. Jakby tego było mało, w pobliżu czeka lord Du’Ponte ze swoimi przydupasami.
Tymczasem wydarzenia w mieście nabrały tempa. Najpierw przyjechał niejaki Richelieu z córką sąsiada, lorda de la Rocque i propozycją ożenku, która natychmiast została zaakceptowana przez Malcolma, syna Berengara, który zdążył już obwołać się lordem. Potem powoli i opornie zaczęto odkrywać spisek.
W końcu spiskowcy, mając widać dość czekania, ujawnili się sami, wywołując tym sekwencję niespodziewanych, acz efektownych zdarzeń. Gracze chyba im pozazdrościli i sami zaczęli psocić.
Ale najpierw co nieco o samym spisku: Cecile okazał się być przyrodnim bratem z nieprawego łoża Berengera, zwąchał się więc z lordem Du’Ponte w celu przejęcia władzy w D’Arvill, zaś sam Berenger miał posłużyć jako kozioł ofiarny – organizator napadu na kolektora.
Cecile ujawnił to Frankowi Kressowi, licząc, że przejdzie na jego stronę albo na tamten świat. Ani jedno, ani drugie nie miało miejsca, bowiem zdrada się wydała i żołnierze wraz ze strażą zaatakowali dom wyrodnego krewniaka, odbiła Kressa, a Cecile’a zmusili do ucieczki.
Od tego momentu ostateczna rozprawa z między jego ludźmi a wiernymi D’Arvillowi była już tylko kwestią czasu. Doszło więc do niej, a było to starcie godne eposu. Skutki natomiast godne były trzęsienia ziemi albo innego tsunami, bo obrócono w ruinę chyba z pół miasta i część zamku.
Czyli ogólnie epicki melanż.

Sesja

Jej ciężar spoczywał głównie na barkach Bielona, choć pisaliśmy na zmianę. Na ogół. Ja byłem raczej pomagierem, niż współmózgiem operacji, ale czasami urywałem się ze smyczy.
Po raz pierwszy prowadziłem w takim systemie i przyznam, że spodobał mi się. Po raz pierwszy grałem też z Bielskim nie jako gracz. Mam nadzieję, że nie zawiódł się na mojej pomocy i nasza współpraca na tym polu będzie trwała.
Sama sesja szła, w mojej opinii, w miarę gładko i równo, bez większych przestojów, głównie ze względu na dwóch MG i w miarę terminowe pisanie graczy. Co prawda w pewnym momencie zapowiadało się, że będę prowadził sam, na szczęście problemy Bielona nie przerodziły się w coś znacznie gorszego i mógł wrócić do zabawy.
Ja z kolei miałem przerwę jakoś na jesieni, gdy zmogło mnie choróbsko, a na końcówkę się nie załapałem, gdyż jak Bielon ruszył już po świętach to wypadłem z obiegu i nie chciałem już motać.
Choć uważam grę za udaną, wyznam, że czuję jednak pewien niedosyt, głównie przez potraktowanie przeze mnie niektórych wątków po macoszemu, ale przy tak rozbudowanej fabule, gdzie prawie każda postać to osobna gra, czasem po prostu nie miałem chęci zajmować się pomniejszymi motywami.
Teraz parę słów o jej rozegraniu.
Ogólnie rzecz biorąc, najbardziej podobali mi się członkowie ekspedycji. Posty raczej krótsze, za to konkretne, popychające akcję do przodu. Osiągnęli też zamierzony cel, z dość niewielkimi stratami zresztą, w przeciwieństwie do innych.
Rozwalali mnie natomiast gracze, których postacie były w mieście. Skupili się albo na samych sobie, albo na lokalnych przekrętach, bodaj tylko jeden kset próbował na serio odnaleźć zdrajców.
Ale i on przyprawił mnie o opadnięcie szczęki, w ogóle nie próbując przeciwdziałać mariażowi Malcolma z Yolande, który śmierdział na kilometr i sądziłem, że jako Richelieu będę musiał się nieźle nagimnastykować, żeby coś z tego wyszło.
Generalnie mimo podsuwanych przez MG śladów i tropów poszukiwanie spiskowców wyglądało dla mnie jak walenie głową w mur. Gracze albo celowali jak kulą w płot, albo czepiali się z zapałem godnym lepszej sprawy jakiś kompletnie nieistotnych wątków.
Grupka, która dobiła w końcówce sesji jakoś okazji do wyróżnienia się nie miała, a w końcu Bielon i tak ją uszczuplił.

Prowadzący

Cohen - ocenę, jak wypadłem jako MG zostawiam Wam. Liczę na parę konkretnych uwag, gdyż za chwilę ruszam z własną sesją i Wasze spostrzeżenia mogą być pomocne.

Bielon – jak zwykle, klasa sama w sobie. Więcej pisać nie będą, bo robiłem to już nie raz i w swojej ocenie tylko się utwierdziłem.

Gracze

Całkiem sporo, choć widywałem już więcej. Obowiązywał stosowany przez Bielona podział na Graczy i Tło, choć moim zdaniem w niektórzy nie mogli się zdecydować, do której grupy się zaliczają.

Kerm jako Peter d’Orr – ładnie odegrany mag, mógł w pewnym momencie przejść na stronę własną, że tak to ujmę, ale odrzucił moc Głosa ; gratuluję skutecznie przeprowadzonej akcji ratunkowej; aha – masz u mnie przechlapane za ubicie de Raisa

Komtur jako Zygfryd de Leve – postać zapowiadała się ciekawie, ale praktycznie rzecz biorąc w żaden sposób nie wpłynęła na fabułę gry, jedyny wątkiem w jakim się udzielał były pyskówki z Richelieu, a na końcu pomachał mieczem, stanąwszy po stronie prawowitego pana D’Arvill ; szkoda, bo mogło być coś więcej

Sythriel jako Lady Lucienne – mignęła na początku sesji i tyle; pierwszy trup i pierwszy mój frag

kset jako Tupik – wszędobylski majordomus, który robił wszystko, ale w sumie niewiele z tego wynikło; niemniej jednak postać odegrana porządnie, brawo; długość postów doprowadzała mnie do szału

Mike jako Yavandir – z Mike’em grałem już nie raz, raz chyba mi prowadził, ale pierwszy raz ja prowadziłem jemu, mam nadzieję, że się podobało; elfi łowczy-skurwiel odegrany przednio, moim zdaniem gracz który dokonał najwięcej, niewiele mając do dyspozycji; gratuluję udanej akcji ratunkowej, Berenger Ci tego nie zapomni

Miacur-Dymek jako Otto – sługa, którego kopnął zaszczyt; póki grał, grał nieźle, potem przestał, więc zginął

Akwus jako Frank Kress – świetny gracz, świetnie piszący, bodaj on odkrył, kto był głową spisku; długość jego postów przyprawiała mnie o białą gorączkę i chęć rzucania przedmiotami

Tła nie oceniam, gdyż Tło grało jak mu się podobało, bo o to w byciu Tłem chodzi.
 
Cohen jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem