Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2011, 11:28   #10
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marynarz łgał niczym pieprzony Zingarańczyk. Może miał takich wśród swoich przodków. Burza, potworna burza. Wiatr huraganowy smagał kroplami słonego deszczu po wystraszonych twarzach oraz fale przelewały się nad pokładem. Marynarz mówił, że on po bohatersku w takich chwilach zachowywał spokój. Wielka brednia, na koronkowe majtki Isthar. Pokład się chwiał niczym gotowana galareta, fale przypominały nagle powstające domy swoją wielkością, potem zaś ze wściekłością gada rzucały się na chyboczący statek, którego dwie łupnięte piorunem połówki zaczynały się od siebie oddalać. Marcello, gdyby nie był tak zaskoczony, to byłby przerażony. Kurczowo trzymał się rękami łańcucha desperacko myśląc, co tu można jeszcze zrobić, żeby się uwolnić. Obroża przypięta do jego szyi, od której odchodził łańcuch, groziła najgorszym. Trząsł się, przynajmniej wewnętrznie. Prawdopodobnie nawet popuścił co nieco oraz dziękował wielkiemu Mitrze, że jest cały mokry, więc tego kompletnie nie widać.
- Jeśli wpadniecie do wody, łapcie jakiekolwiek okrągłe przedmioty, najlepiej beczki. One nie toną – rzucił obydwu kompanom przekrzykując straszliwy hałas burzy. Huk łamanych desek, świst wiatru, głuchy łomot fal oraz straszliwe serie uderzeń kropli deszczu, szybkich niby dzięcioł szukający korników, bywał jeszcze od czasu do czasu wzmocniony gwałtownym uderzeniem piorunu. Niebo cięła błyskawica, natomiast nagły grzmot pędził przez powietrze zagłuszając na chwilę nawet odgłosy burzy tak, ze aż uszy bolały.


- Zresztą właściwie, co to ma za znaczenie – opanował go wisielczy humor, kiedy zobaczył, że na pochylonym pokładzie, który podskakiwał na tańczących falach niczym baletmistrz na trampolinie, szło, lub raczej, próbowało dojść dwóch marynarzy. Byli chyba większymi wariatami niż ci, których zamykają w zamkniętym labiryncie Fend-koch w dalekiej Styghii. Zamiast bowiem próbować ratować się, uciekać na tratwie czy łodzi, szli do więźniów, którzy byli przyczepieni do statku. No cóż, twarze nieskażone jakimkolwiek przebłyskiem pomyślunku. Statek rozbity na pół. Nawet jeśli poszczególne części jeszcze trzymały się powierzchni wzburzonej fajerwerkami błyskawic wody, to raczej wyglądało to na kwestię czasu. Przez chwilę chciał pomóc reszcie niewolników w ładowni. Przynajmniej dać im jakąś szansę, rzucić jakiś łom, czy cokolwiek, ale ładownie już były okryte wodą. Zresztą co mógł uczynić samemu będąc przywiązanym do statku oraz mając jeszcze dwóch fanatyków na uszach, którzy wyraźnie się palili, żeby wypróbować swoje noże. Ogólnie on wraz z dwójką północnych barbarzyńców znajdował się bardziej na górze. Oczywiście słowo góra podczas sztormu stanowi pojęcie nad wyraz względne, kiedy fale sięgają wysokości drzewa. Identycznie oni, raz byli na górze, raz na dole, ale ogólnie, ponieważ to przeciwległa częścią tonęła połówka statku, na której się znajdowali, przeważnie stali nieco wyżej. Na śliskim, mokrym pokładzie skropionym słoną wodą, gdzie każdy ruch mógł oznaczać upadek. Dla nich, przywiązanych za szyje, miało to kapitalne znaczenie.

Jakakolwiek broń! Jednak nie miał jej, podobnie jak tamta dwójka. Ale on, żeby się utrzymać musiał używać całych sił, tamte chłopaki, imponujące siłą, mogli trzymać się jedną ręką, drugą zaś trzymać jakiś kawał dechy, czy innego pręta. Rozpaczliwie wierzgnął nogami, kiedy pierwszy spośród napastnik podszedł stosunkowo blisko wycinając mu kopa w jaja, przynajmniej próbując to zrobić.
- Jasny! - wyrwało mu się, bo akurat w tym momencie statek podskoczył na jakiejś fali niby rozwścieczony koń, którego ktoś usiłuje dosiąść. Szczęśliwie jego towarzysze niedoli tym razem utrzymali się na pokładzie. Jeszcze przed chwilą pomagał wytargać jednego z nich na górę, teraz zaś co? Miał jakąś desperacką nadzieję, że może obydwaj przybysze północy utłuką wrogich marynarzy. Może jego kopniak trafi w odpowiednie miejsce, może tamci durnie, ryzykując głupio na statku targanym falami, wypadną za burtę … Wtedy co ... trzeba jakoś wyrwać się z łańcuchów. Może zresztą łamiący się pokład pomoże im odrywając odpowiedni kawałek od reszty. Oraz trzeba mieć nadzieję, ze na tej oddalonej refie, która dryfowała, kobieta widziana przez niego nie była Learą. Bardzo chciał się pomylić, bowiem nie mógł już nic zrobić, by ją jakkolwiek ratować. Choć faktem jest, ze morze gwałtownie zaczęło się uspokajać, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Także statek przestał być miotany, niczym szalony, ale nie było się co łudzić, że rozwalone kawałki kadłuba utrzymają się długo. Jednak nie mniej, ci idioci dzierżący noże, którzy leźli do nich, mieli ułatwione zadanie, jednak także on mógł kopnąć łatwiej celując prosto w krocze pirata.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 18-01-2011 o 15:01.
Kelly jest offline