Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2011, 12:48   #3
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Dotychczas Zacharias Grubb, syn Boddo Grubba i Ethelki z domu Pumperkranz, wiódł spokojny żywot węglarza, w Złotych Brzozach, lesie położonym niedaleko jego rodzinnej wsi, Apfelhoff. Wraz z kilkoma kuzynami i dalszymi powinowatymi ze strony Pumperkranzów, trudnili się wyrobem węgla drzewnego, jakże chętnie kupowanego przez okolicznych mieszkańców. Na tym ciężkim, ale satysfakcjonującym procederze, Zacharias spędził ostatnie dwadzieścia pięć wiosen. A potem stwierdził „dość”. Z dnia na dzień spakował manatki, wyprawił wielką popijawę pożegnalną, o której mówiono przez najbliższy rok, a porównywalną do przyjecia urodzinowego Hartina Fairtrotta, na którym to zjedzono sześć baranów i utoczono cztery beczki wybornego, pochodzącego z browaru w Pilpesteinie, ciemnego piwa.

Zacharias wyruszył w świat, wiedziony jakimś impulsem, czymś czego nigdy nie rozumiał. Czasem tak mu się coś pomyślało i zaczynał to robić. Nigdy dotąd nie była to wyprawa na taką skalę, ale wcześniej zdarzało mu się zapuścić w lasy na kilka dni i wrócić do chaty, niosąc stos kamieni, które ustawiał nad kominkiem i wpatrywał się w nie godzinami. Albo wybrać się na ryby, wskoczyć do łodzi i płynąć, dopóki miał siły, a potem wrócić i opowiadać Frittowi i Bulfastowi, jego ciotecznym braciom o tym, jak widział wielkie wodospady i sumy, wielkości koni. Tak, Zacharias Grubb był dziwakiem. Ale uroczym dziwakiem.

A teraz życie odpłaciło mu za jego dziwactwo. Nie wyglądało na to, że podróż z karawaną tak się skończy. Zatrudnił się jako kucharz, bez problemów, gdyż wszyscy wiedzieli, że niziołki są doskonałymi kucharzami, a on nie miał zamiaru nikogo wyprowadzać z błędu i udowadniać, że tak nie jest. Owszem, umiał gotować, ale nie była to jego pasja ani cel w życiu. Podobnie jak jedzenie. W powszechnym mniemaniu, jego rodacy byli pucułowatymi grubaskami, uwielbiającymi jeść i pić. On był zaprzeczeniem tego stereotypu. Niski, liczący nieco ponad trzy stopy wzrostu, żylasty i chudy. Jak to mawiał Bonno Utterich, jego współpracownik, „same mięście, zero tłuszczu, jak stara kobyła”. Ciągle ubierał się w to samo, zabrudzone ubranie, w jakim pracował. Na głowę, mimo pięćdziesięciu zim na karku, wciąż obrośniętą, ciemnymi włosami, zakładał wymięty, zdefasonowany kapelusz. Brakowało mu zęba, który stracił podczas awantury z krasnoludem Hobolgiem Gurdsunnem, kiedy ów przyfasolił mu trzonkiem topora, za oszukiwanie w karty. Zacharias wówczas leżał trzy dni bez życia, a potem znów razem z krasnoludem, pili na umór.

Teraz z innym krasnoludem i pozostałymi przy życiu kompanami, salwowali się ucieczką. Karawana została napadnięta i rozbita przez gobliny i towarzyszących im, wielgachnych orków. Zacharias miał nawet okazję walczyć, gdy kilku goblinów obskoczyło wóz, na którym jechał. Siekiera poszła w ruch. Pierwszemu zgruchotał obojczyk, w drugiego cisnął siekierą, rozbijając mu czaszkę. Nie był zadowolony z tego rzutu, zielony dostał obuchem. Więcej zdziałać nie mógł, obrona poszła w rozsypkę, musieli uciekać. Jeden z nich, wielki nors był ranny, ale i tak porwał to co najcenniejsze. Wielki kufer pełen złota. To miała być ich przepustka, gdy dotrą do celu podróży.A celem była jakaś Smocza Skała, albo coś o równie epicko brzmiącej nazwie. Uszli z życiem i za ten fakt, Zacharias dziękował co chwila Esmeraldzie, poprawiając za pasem siekierę i starając się pomóc dźwigać kufer.

Ten, który zapewnił im fundusze, odszedł na łono Morra czy innego swojego boga zmarłych. W każdym bądź razie mieli teraz jedną gębę do wyżywienia mniej i jednego chętnego do złota mniej. Równocześnie ich szanse na przeżycie nieco zmalały, zmarł doświadczony wojownik. Ich kompanię tworzył teraz on, górnik, krasnolud i niewiasta. Robiło się nieciekawie. Ale bogowie im sprzyjali, gdy na drodze dostrzegli, miast zastępów zielonoskórych, krasnoludzką strażnicę. Dysząc ze zmęczenia niziołek, ruszył w kierunku opancerzonych, ciężkozbrojnych krasnoludzkich wojów.

- Witajcie - powiedział do najdostojniejszego z nich, uznając go automatycznie za dowódcę. - Zwę się Zacharias Grubb. Wraz z towarzyszami umknęliśmy orkom i goblinom, lecz nasza karawana została rozbita, wszyscy inni zginęli. Czy będziecie łaskawi udzielić nam pomocy, schronienia i jadła? Chociażby abyśmy odpoczęli nieco przed dalszą podróżą. A zmierzamy do Smoczej Skały, może słyszeliście? Jeśli tak, to czy możecie nam wskazać drogę i udzielić informacji czy to daleko i jakie niebezpieczeństwa czyhają po drodze?
 
xeper jest offline