Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2011, 16:51   #6
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Nie można było określić jak duże jest pomieszczenie. Odgłos kroków odbijał się od niewidocznych ścian po to tylko by powrócić do swego właściciela i dodatkowo utrudnić mu drogę, którą musiał przejść. Wezwanie przed oblicze Genoshiana mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Młody oficer obawiał się że nie będzie to kolejne zadanie. Potknął się na niewidocznej przeszkodzie którą podłożył mu pod nogi jego własny strach. Jeżeli bowiem nie chodziło o misję do wypełnienia to jedyną rzeczą jakiej mógł się spodziewać stając twarzą w twarz z dowódcą, była śmierć. Kris nie chciał umierać. Miał dopiero dwadzieścia cztery lata i śmiałe plany na przyszłość. Był dobrze wykształconym, pełnym ambicji człowiekiem któremu w rekordowym tempie udało się dorobić stopni oficerskich. Nie miał żony, jednak dziewczyna z którą obecnie się spotykał wykazywała dużą chęć do zmienienia tego stanu rzeczy. Wszystko szło jak powinno iść dopóki nie dostał zadania pochwycenia grupki strażników. Od tamtej chwili cała jego przyszłość zawisła na bardzo cienkim włosku który za chwilę miał zostać zerwany.

Nagły rozbłysk światła poraził oczy oficera pozbawiając go możliwości spojrzenia na jego źródło. Nim wzrok przyzwyczaił się do zmiany oświetlenia, słuch wychwycił słowa wypowiedziane spokojnym, może nawet nieco rozweselonym głosem.

- Oficerze Meroi. Cóż za miła niespodzianka gościć pana w mych skromnych progach. Niech pan podejdzie bliżej. Czyż nie jest piękna?

Każda komórka jego ciała wołała by się odwrócił i uciekał póki jeszcze może. Jednak postąpił do przodu - nie potrafił oprzeć się ukrytej za słowami, mocy. Kimkolwiek był stojący przed nim, odziany w czerwień mężczyzna, nie sposób było oprzeć się jego zaproszeniu. Nie musiał jednak wzbraniać się zbyt długo. Gdy oczy przyzwyczaiły się do błękitnej poświaty w centrum której stał nieznajomy, dostrzegł za nim coś co sprawiło że jego serce zaprzestało szalonej gonitwy, której oddawało się od chwili przekroczenia progu tej komnaty.

Na kamiennym podwyższeniu, które śmiało można było nazwać ołtarzem, leżała dziewczyna. Właściwie ciężko było określić czy jest to dojrzała kobieta czy raczej dziecko jeszcze. Długie włosy tworzyły miękkie posłanie, rozlewając się przy tym na boki i muskając pięć stopni prowadzących do płyty kamienia. Ubrana w białą suknię, która zakrywała, jednocześnie uwydatniając szczegóły jej nieruchomego ciała oddychała miarowo. Zamknięte powieki skrywały przed nim kolor jej oczu, rzucając delikatne cienie na policzki nieznajomej. Usta ułożone w łagodny uśmiech sprawiały, że jej anielska twarz promieniowała spokojem i nadzieją. Na co? Nie wiedział, jednak sam jej widok sprawił, że zapomniał o czyhającej na niego śmierci. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę ze szczegółu, który umknął mu za pierwszym razem. Cała postać nieznajomej, każdy włos, fragment skóry, suknia... Wszystko to lśniło w błękitniej poświacie niczym wykonane z mleczno-białego kryształu. Gdyby nie jej oddech mógłby przysiąc, że ma przed sobą posąg wykonany z nieznanego mu materiału. Jednak oddychała, widział jak jej pierś unosi się raz za razem w równych odstępach czasu. Nie mogła więc być posągiem, a żywą istotą. Jednak kim? Jakim cudem znalazła się w tym pomieszczeniu? Jak mógł jej pomóc?

- Widzę że ciebie również zachwycił mój anioł. - Głos mężczyzny w czerwieni obudził go z transu, w którym się znalazł. Z przerażeniem spostrzegł, że od pierwszego stopnia ołtarza dzielił go tylko jeden krok. Tym samym znalazł się zdecydowanie bliżej mówiącego niż podpowiadał rozsądek. Chciał się wycofać, jednak krótki ruch dłoni powstrzymał go przed jakimkolwiek ruchem.

- Zostań. - Nie był pewien czy usłyszał prośbę czy rozkaz, na wszelki wypadek uznał jednak iż ma do czynienia z ta drugą opcją.

- Nie winię cię. Sam jestem pod wpływem jej wołania, mimo iż to nie do mnie je kieruje. Nie sposób się jej oprzeć. - Ta samą dłonią która powstrzymała oficera przed cofnięciem się na bezpieczną odległość, dotknął kryształowego policzka. Czule głaszcząc jego lśniącą powierzchnię mówił:
- Zawiodłeś mnie Meroi. Twoim zadaniem było pochwycenie Strażników. Stajesz tu jednak z pustymi rękoma. Czy wiesz jaka jest kara za porażkę? - Okrutny śmiech przerwał złowrogą ciszę która zapadła po jego słowach. Kris czując jak coś rozrywa jego ciało od środka zaczął się cofać.
- Uciekasz? Przed śmiercią nie ma ucieczki. Chodź, dołącz do mego ogrodu.

Światło zalało całe pomieszczenie ujawniając jego wielkość i skryty w mroku sekret. Róże... Setki, tysiące, miliony czarnych, kryształowych róż. Nie mógł oddychać. Ból w klatce piersiowej narastał z każda chwilą. Upadł na kolana, przygnieciony jego ciężarem. Krwawa plama na przodzie jego idealnie czystej koszuli powiększała się z każdą chwilą. Przeraźliwy okrzyk bólu i przerażenia wydarł się z jego ust wraz z sercem, które wyrwane niewidzialną siłą zawisło przed jego oczami.
Jeszcze biło, gdy osunął się na podłogę. Ostatnią rzeczą którą zarejestrowało jego gasnące spojrzenie, był ołtarz i leżąca na nim kobieta.


Korytarz przy pokoju numer trzynaście, powoli zaczynał się zaludniać. Dość nieadekwatne stwierdzenie gdy spojrzało się na grupę zebraną przed drzwiami, jednak chwilowo musiało wystarczyć.

- Zhaaaw odłóż broń. To jedna... - Neli przerwała by zwrócić spojrzenie na kolejną osobę która postanowiła zwiększyć ich grupę.
- To jedni z wybranych. Reszta najwyraźniej postanowiła odpuścić sobie nadstawianie karków za innych. Bywa.

Wzruszyła ramionami budząc przy tym do życia dzwoneczki, których łagodny dźwięk zlał się z tym, który wydobył się z wciąż zamkniętych drzwi. Szum niosący z sobą powiew mocy otoczył zebraną piątkę. Miał w sobie nutę ponaglenia na którą ciężko było nie odpowiedzieć. Zielona poświata którą zaczęły promieniować drzwi, sprawiła że Morbius odstąpił od swego zadania. Jak się chwile później okazało, wybrał odpowiedni do tego moment gdyż drzwi rozsunęły się z cichym sykiem. Spojrzenie na lśniącą czerwienią lampkę zamka pozwoliło złodziejaszkowi na stwierdzenie iż to nie jego zasługa.

Wnętrze które ukazało się ich oczom tonęło w mroku. Jedynym źródłem światła było stare lustro stojące pośrodku. To właśnie z niego wydobywał się szum, który narastał z każdą chwilą.

- Nie jestem pewna, ale chyba powinniśmy do niego wejść. -
Wyszeptała dziewczyna poruszając przy tym nerwowo skrzydełkami.
- Mam opowiadała że to właśnie w ten sposób podróżują Strażnicy więc to musi być to. Strażniczka najwyraźniej nie mogła się pojawić. Może powinniśmy jednak pocze....

Nie udało się jej dokończyć. Głośne wycie syren alarmowych zagłuszył jej słowa zmuszając do zasłonięcia uszu dłońmi. Przerażenie w oczach, których spojrzenie utkwiła w Zhaaawie, mówiło jasno i wyraźnie.

- Wiedzą że tu jesteśmy!!!


Zhaaaw zaklął (zwyczaj jakiego nabrał podczas ukrywania się przed poszukiwaniami. Lepiej było nie odróżniać się od innych zbytnią kulturą zachowania).

- Nie ma na co czekać -
stwierdził. Chwycił Neli za rękę i pociągnął w stronę lustra. - Panie przodem - powiedział.

Dziewczyna wyrwała się spoglądając gniewnie na Strażnika.

- Ja ostatnia. Ktoś musi zabarykadować drzwi i upewnić się że lustro jest bezpieczne. Przejdę jak już was tu nie będzie. Nie wcześniej. - Dla nadania wagi swym słowom tupnęła nogą.

- Tylko mi tu nie wymyślaj jakichś bohaterskich gestów - powiedział Zhaaaw. - Tam się bardziej przydasz. - Wskazał na lustro.

Mimo prób i starań nie udało się przekonać jej do ustąpienia. Gdy odgłos licznych kroków przedarł się przez wycie syreny nie pozostało im nic innego jak pozostawić upartą dziewczynę i przejść przez lustro.

- Nic mi się nie stanie.

Pożegnalne słowa, w których brzmiała niezłomna pewność zlały się z szumem, który wciąż wypełniał pomieszczenie, powoli zagłuszając syrenę. Jedno po drugim znikali w zielonej tafli lustra, która pochłaniała ich łakomie, otulając swym blaskiem.
Neli uśmiechnęła się w ich stronę, mimo iż nie mogli już dostrzec jej uśmiechu, po czym zniknęła.

Świat wokół nich wirował. Szum stawał się nie do zniesienia, powodując ból który wdzierał się w każdy zakamarek ciała. Ich usta układały się do krzyku jednak żaden nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gdy nadszedł kres wytrzymałości, usłużna świadomość zesłała łagodną ciemność by odgrodzić ich od cierpień.

Budzili się powoli. Zmysły, które zostały odłączone w trakcie przejścia, ożywały. Pierwszy był słuch, lecz wykrył jedynie ciszę. Nie taką spokojną w której można odpocząć po natłoku dźwięków. Nie, ta cisza miała w sobie coś złego. Groza którą była wypełniona sprawiła że ich serca przyspieszyły swój bieg.

Zapach krwi. Ciężki, przesycony strachem i cierpieniem. Udekorowany śmiercią niczym tort zwieńczony szkarłatną wiśnią.

Nadgarstki i kostki nóg zdawały się cięższe niż być powinny i to z nich promieniował ból. Nie był jakoś szczególnie dokuczliwy. Raczej taki, jaki odczuwa się po zbyt długim leżeniu w jednej pozycji. Nic wielkiego, a jednak wzbudzający podejrzenie, dzięki któremu włos lekko się unosił a po kręgosłupie spłynęła zimna stróżka potu.
Na końcu obudził się wzrok. Leżeli na zimnej, marmurowej posadzce. Korzystając z błękitnej poświaty rozjaśniającej stojący po ich lewej stronie posąg leżącej kobiety, ujrzeli kajdany, którymi byli skrępowani. Solidnie wyglądające obręcze połączono grubym łańcuchem który dodatkowo przełożono przez kółko wbite w podłogę. Bliźniacze kajdany skuwały ich nogi ograniczając możliwość ruchu do niezbędnego minimum.

Do ich uszu dotarł cichy głosik o dziwnie znajomej barwie.

- Mój mistrzu, obudzili się. - Dochodził z miejsca przed nimi, które wciąż pozostawało pogrążone w mroku.

- Masz rację, moja droga. Nie pozostawiajmy ich zatem w niepewności co do sytuacji i miejsca, w którym się znaleźli. - Męski głos brzmiał niemal pieszczotliwie, jakby jego właściciel przemawiał do dziecka lub ulubionego zwierzaka.

Blask otaczający posąg zaczął nabierać mocy rozjaśniając niemal całe pomieszczenie. Oczom czwórki więźniów ukazała się sala pełna lśniących, czarnych róż.
Ich pnącza pokrywały ściany, spływały girlandami z sufitu, tworzyły dywan na posadzce. Nie wydzielały żadnego zapachu. Były martwe. Niewielka ich część skupiła się przy czymś co wyglądało na ciało człowieka. Pochylone, muskały swe kryształowe płatki w posoce tworzącej niewielką kałużę wokół zwłok. Piły.

- Witajcie w mym ogrodzie.

Głos nieznajomego przywołał ich spojrzenia w stronę, z której się wydobył. Czaszki. Setki czaszek ułożone jedna na drugiej, gładkie i patrzące na nich pustymi oczodołami. Tworzyły podwyższenie i tron który się na nim znajdował, a który w chwili obecnej stał się miejscem spoczynku mężczyzny w czerwonym płaszczu. Nie był ani stary ani młody. Równie dobrze mógł mieć trzydzieści, co pięćdziesiąt lat. Czarne włosy, starannie ułożone, spływały na ramiona otulając przystojną twarz. Rozłożone poły płaszcza odkrywały gustowny, ciemny garnitur i dopasowane do niego eleganckie buty. Prawa dłoń, raz za razem przesuwała się po gładkiej powierzchni czaszki, tworzącej zwieńczenie oparcia. Kogoś takiego można było spotkać w sali konferencyjnej lub kancelarii prawniczej. Względnie na przyjęciu charytatywnym wydawanym przez bogatych i wpływowych. Jednak pasował i tutaj, otoczony swym ogrodem czarnych róż i przesyconą złem energią, która promieniowała z niego tłumiąc błękitne światło zalewające salę.

Przyglądając się jego postaci z początku nie zauważyli twarzy która wychylała się zza trzech czaszek tworzących zwieńczenie tronu.

- Pozwólcie że przedstawię wam osobę dzięki której mogłem was wreszcie poznać. Althi, moja droga. - Uprzejmym słowom towarzyszyła fala bólu, która powaliła na kolana tych, którzy ośmielili się wstać.

Gdy już mogli złapać oddech, a do uszu dotarło coś więcej poza ich własnymi krzykami, usłyszeli kobiecy śmiech. Wspomniana wcześniej Althi siedziała teraz na prawym oparciu tronu, rozkoszując się ich cierpieniem. Długie, fioletowej barwy włosy spływały kaskadą na plecy, ginąc pomiędzy błoniastymi skrzydłami. Dopasowany kolorem, strój ozdabiały liczne wstążki, a trzymaną w dłoni broń o szerokim ostrzu, dwa dzwoneczki przyczepione do rękojeści. Całość, mimo iż niewątpliwie starsza, zdawała się być dziwnie znajoma.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline