Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2011, 21:30   #20
Gratisowa kawka
 
Gratisowa kawka's Avatar
 
Reputacja: 1 Gratisowa kawka ma wyłączoną reputację
Snowflake 1

Wstałam...
Byłam nawet trochę zdziwiona tego ranka. Nie przyśnił mi się żaden koszmar, co powinno nastąpić po tym idiotycznym zasłabnięciu. Może więc coś mnie tknęło, kiedy podeszłam do okna, a może byłam bardziej zirytowana niż zaskoczona gdy ujrzałam w końcu października coś tak abstrakcyjnego jak śnieg.
- Ojej - powiedziałam do siebie cicho i poczułam chłód. Wróciłam się więc po kołdrę aby się nią szczelnie owinąć, zrzucając winę nie na irracjonalny wpływ samego widoku świata pogrążonego w zimnie, a grzejnik.
W łóżku nie odnalazłam jednak ukojenia. Ciepło, które znajdowało się pod pościelą, zdążyło już ulecieć, pozostawiając łóżko zimne i nie dające żadnego pocieszenia. Być może miało to dużo wspólnego ze szronem, który pokrywał wszystkie powierzchnie, meble i przedmioty w pokoju.
To już miałam prawo uznać za bardziej podejrzane. Przestąpiłam nerwowo z nogi na nogę i ruszyłam w kierunku drzwi trochę odruchowo, na samym początku myśląc coś w stylu "trzeba podkręcić ogrzewanie". Zaczęłam się trząść. Irracjonalna myśl. Z jej głupoty zdałam sobie jednak sprawę dopiero gdy chwyciłam za klamkę, którą zaraz puściłam i stanęłam, oszołomiona.
- A może to mi się śni? - zapytałam na głos i się uszczypnęłam.
O ile wnętrze sypialni wyglądało na małą Antarktydę, o tyle prędko rozpoznałam znajomy już mi paradoks - nie odczuwałam niskiej temperatury. Fazaaaa. W ogóle żadnej nie odczuwałam, moje ciało było jakby obojętne i pozostawało dla chłodu i ciepła nieosiągalne.
Przemyślenia przerwał mi skurcz i burczenie żołądka. Te stanowiły dla mnie naturalny symptom, że jestem głodna, a przede wszystkim w tamtej chwili - że to chyba jakaś forma pośrednia. Trzęsłam się, trzęsłam, ale bardziej ze zdenerwowania, nie odczuwałam bowiem chłodu i mogłabym dotknąć tego śniegu a nie poczułabym, że palec powinien mi w ciągu chwili się odmrozić. No cóż. Pomyślałam, wzruszyłam ramionami, obróciłam się na pięcie i spojrzałam w okno.
Mój pokoik znajdował się na pierwszym piętrze tego niezbyt wysokiego zabudowania mieszkalnego. To oznaczało, że, jeśli zrobię co zrobię, najwyżej złamię nogę. Uśmiechnęłam się do siebie, wzięłam rozbieg i wyskoczyłam przez okno, nie omieszkując wybić po drodze szyby.
Szyba ustąpiła, a jej odłamki wraz ze mną w roli pocisku wyleciały na zewnątrz. Gdyby nie gruba, śnieżna poducha skrywająca ziemię, z całą pewnością nie wyszłabym z takiego wypadku, mając tylko kilka rozcięć na ramionach, którymi się zasłoniłam. Śnieg był niesamowicie miękki i... nie był zimny. Nic a nic, sprawiał jedynie wrażenie jakiegoś neutralnego koca lub materaca. W oknie mojego pokoju, nawet nikt się nie pojawił, co zrodziło wątpliwości, czy w domu aby wszystko było w porządku.
Spojrzałam do góry, oszołomiona. Leżałam na śniegu raz obróciwszy się w powietrzu i upadłszy z pierwszego piętra, a czułam... niewiele. Przez chwilę tylko tak tkwiłam, zupełnie nieruchoma, gorączkowo myśląc, aż wreszcie zaczęłam się dość mozolnie gramolić z ziemi. To nie był sen, tyle wywnioskowałam. To było... coś innego. Wpół świadomość, wizja, stan jakiegoś podsnu, może jego druga warstwa jak w Incepcji, nie wiem. Ale to absolutnie nie był sen i, gdy ani ból, ani zagrożenie życia, ani nawet wrażenie spadania nie pomogły, należało powziąć stanowcze środki aby to szybko skończyć. Innymi słowy: odebrać jakąś wiadomość. Ostatnio było, że jakaś Księga i mówiłam ja. Spojrzałam na okno. Może tym razem mój ojciec?
Wyprostowałam się więc i, nie ważąc absolutnie na zimno (czułam się trochę jak abstrakcyjna Królowa Śniegu), podeszłam do drzwi wejściowych, które otworzyłam z pewnym rozmachem. Powtarzałam sobie w myślach, że to nie jest prawdziwe i tylko jedna myśl mnie przerażała:
A co, jeśli się nie obudzę?

Snowflake 2

Nim dotarłam jednak do drzwi, moją uwagę przykuła czerwona sylwetka na tle ścieżki w śnieżnym polu. Była to osoba, a jej długie, poruszające się na wietrze czarne włosy dawały wskazówkę co do płci. Kobieta, poruszała się ścieżką w stronę lasku, a raczej parku, który stanowił centrum miasteczka.
O, świetnie. Brunetka, czyli postać mroczna, w stroju czerwonym, czyli o barwie krwi. Ale powinnam sprawdzić stan taty. Ale to przecież sen. Ale... Dłoń zadrżała nad klamką, po czym odsunęła się od niej, kiedy i ja uczyniłam krok do tyłu. Pomyślałam, pomyślałam i krzyknęłam w kierunku kobiety:
- Hej! Poczekaj chwilę!
Słowa zaginęły w ryczącym wietrze, nim dotarły do osoby, do której były kierowane. Postać w czerwonym płaszczu poruszała się coraz szybciej, im bliżej niej się znajdowałam (prawie jak Toon Cars). Ruszyłam w szaleńczy pościg, ale nim dotarłam do kobiety, ta zniknęła już pomiędzy nagimi drzewami, zostawiając za sobą tylko ślady na śniegu, prowadzące głębiej w parkowy las. To mi sugerowało, że powinnam wejść do lasu. Nie czułam tego a wiedziałam - były drzewa, były ślady... było też niebezpieczeństwo. Znów się więc zawahałam aby wreszcie ciężko westchnąć, zrobić jeden niepewny krok do przodu i zapuścić się w krzaczory, śledząc uważnie ślady stóp. Powoli, z pewną trwogą, zanurzyłam się pomiędzy konary wysokich drzew, podążając tropem śladów postaci w czerwieni. Szłam ostrożnie, bacząc żeby się nie zgubić i osłaniając oczy przed rzadziej już wirującymi płatkami śniegu. Najgłupsze było, że pomimo iż byłam tylko w piżamie, wytrwale przedzierałam się przez białe zaspy i nagie krzewy, które na cale szczęście nie miały kolców. Wreszcie trop skończył się i odnalazłam właścicielkę czerwonego płaszcza, która siedziała wyprostowana na drewnianej, ozdobnej ławce, na której jakimś cudem nie było śniegu. Dziewczyna nie była wyjątkowo piękna, sprawiała raczej wrażenie normalnej nastolatki. Uroku jednak dawały jej gęste, czarne włosy, długie rzęsy i lekko rumiane policzki. Jej czerwony płaszcz sięgał do kolan. Na nogach miały jeansy, a jej stopy obute były w niewysokie kozaki z brązowej skóry.
Przystanęłam wtedy, ba, stanęłam zupełnie prosto, patrząc na postać. Ostatnim razem zwykłe, logiczne pytania się nie sprawdziły, potarłam więc dłonią czoło, szukając czegoś odpowiedniego. Pomimo przepastnych zasobów pastiszu sytuacyjnego, nie znalazłam odpowiedniej kwestii na tę okazję. Westchnęłam ciężko.
- O cokolwiek ci chodzi - zaczęłam więc. - Wyrażaj się jasno. Wiem, że to trudne, nawet ja nie potrafiłam...
Spojrzałam na swoje ramiona i otrzepałam piżamę.
- Ale postaraj się, ok? Powiedz mi, co to za faza?
- Słucham? - odezwała się dziewczęcym głosem, a jego ton zdradzał roztargnienie dziewczyny.
- Dobra. Jak się nazywasz i w ogóle. Dobry Boże, brzmię jak wariatka...
- Nie przejmuj się. - powiedziała całkiem rzeczowo, uśmiechając się pocieszająco. - Może usiądziesz? - wskazała miejsce obok siebie. O, czyli ona była częścią tego, tego...
- Postoję - odparłam trochę głucho. - Jak to możliwe, że mamy śnieg w końcu października? Jest zimno...
Potarłam dłońmi ramiona, w oczywisty sposób blefując. Po drodze spróbowałam nie przetrzeć tak dla odmiany wszystkich skaleczeń, co mi jednak nie do końca wyszło i syknęłam cicho. W myślach dodatkowo przeklęłam. Nieważne.
- Czasami tak już jest. Żyjemy przecież na północy Stanów, niedaleko Kanady. Tu zawsze zima jest wcześnie. - wyjaśniła. - Przy okazji, bardzo ładnie rysujesz. Pewnie wszyscy ci to mówią, ale cóż... po prostu jesteśmy pełni podziwu.
- Jesteście - powtórzyła za nią trochę niepewnie. - Dobrze... ale to wciąż dziwne. O tej porze nie pada. Nie tyle, aby brodzić po kolana po jednej nocy i relatywnie ciepłym dniu. Poza tym, po tym co mówiłaś, rozumiem, że się znamy. Jakoś. Ale wybacz, nie kojarzę. To kim jesteś?
- Ja...? - powtórzyła zaskoczona. - Prawdopodobnie jestem kimś kogo znasz, chociaż sama nie zdajesz sobie z tego sprawy. Niestety nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie za ciebie. To kwestia, której rozwiązanie przyjdzie niedługo. Tak czy inaczej, chciałam cię o coś zapytać.
Oczywiście. "Jestem super tajemnicza i w ogóle i mam psionizne zdolności jak Jean Grey z X-menów, więc oduczyłam się pytać po ludzku". Powiedziałam więc głupią i alogiczną rzecz:
- Jak mnie znasz, mogłaś spytać na żywo. Wal śmiało, jak wywnioskowałam - mamy czas...
- Czy wiesz, co wydarzyło się kilka lat temu, podczas ostatniego balu Halloween? - zapytała tym głosem, który miał wzbudzić ciekawość u osoby, której się pyta. Szczerze? Był jakiś pomnik, ale nie miałam pojęcia.
- Nie...? Wtedy nawet tu nie mieszkałam.
- To bez znaczenia w takim razie. - stwierdziła. - A czy wierzysz w istnienie innej rzeczywistości?
- Nie mam ku temu podstaw - Udałam, że pytanie nie wydało mi się głupie.
- Cóż więc, wiedz że taka istnieje, a granice między dwoma światami są bardzo cienkie. - dziewczyna wyjaśniała, jakby to była najnormalniejsza rzecz w jej świecie. - Halloween to czas, kiedy granice między rzeczywistościami zacierają się tak bardzo, iż możliwe jest przenikanie się obu światów. Wkrótce, to się znowu stanie, ale dla Fell's Tomb skutki tego zdarzenia będą o wiele bardziej poważniejsze, ze względu na specyfikę położenia miasta.
- To ma jakiś związek z Kanadą? - zapytałam nim pomyślałam. A potem się spięłam.
- To znaczy... co masz na myśli?
- To bardzo skomplikowane. Fell's Tomb zostało wzniesione w miejscu, w którym znajduje się bardzo ważny dla tej drugiej rzeczywistości punkt - Studnia Snów. To jest coś, jakby węzeł, albo wyciek potężnej energii. Ludzie nie są w stanie jej wyczuć, ale ona ma wpływ na wasze życie - na wasze sny. Z reguły, energia Studni jest dobroczynna, ale w Halloween od incydentu sprzed trzech lat, ta energia jest... inna. Moim zadaniem jest dostarczenie tej informacji mieszkańcom Fell's Tomb. Padło na ciebie. Zrobisz z tym, co zechcesz, ale proszę cię, bądź ostrożna. Czasu jest już nie wiele...
[url=http://www.youtube.com/watch?v=-uc9r1uf5ms=Prawdopodobnie w tymże momencie[/url] miałam idiotyczny wyraz twarzy. Wersja ta mnie bowiem zdziwiła i... co najgłupsze, w moim umyśle zrodziło się to ziarno zwątpienia, przez które dostrzegałam logikę opisu. Opierała się na jednym: ciągle utrzymywałam, że to coś pośredniego między snem a jawą, a tu pojawia się Studnia Snów. Przewrotne?
- Mam dwa pytania - powiedziałam więc po chwili gadania do siebie w myślach. - Po pierwsze, co się stało z energią w Halloween. Po drugie, czy to ma związek z jakąś książką?
- Taak, księga. - dziewczyna zamyśliła się. - Trzy lata temu w Sutherland Highschool wydarzyła się tragedia. To właśnie tam pojawia się Księga... Cokolwiek tam miało miejsce, zło i cierpienie, które zrodzono wtedy, przesączyło się do Studni Snów. Od tamtej pory, tego jednego dnia, energia Studni staje się zła i nieobliczalna, a Księga była tylko narzędziem. Kluczem.
To było dziwne, mistyczne i nierealne. Może dlatego brnęłam? Nawet nie z poszanowania dla misji, w którą umysł uparcie nakazywał nie wierzyć, ale ze względu na zwykłe, głupie zainteresowanie? To było idiotyczne. A jednak nadal pytałam, żądna kolejnych odpowiedzi.
- Klucz działa w dwie strony. Gdzie ona jest?
Podrapałam się po głowie. O, a teraz byłam... detektywem. Irracjonalne. Rozmówczyni Ann wzruszyła ramionami.
- Utkwiła w miejscu, w którym nie można jej dosięgnąć z żadnej z rzeczywistości. Jeżeli jest jakikolwiek sposób, na uzdrowienie energii, to z pewnością jest on w Księdze, która ją zaraziła.
- O, to znaczy, że możemy uzdrowić energię przez coś, czego nie można zdobyć! Pięknie! I niech zgadnę: w Halloween, ponieważ jest takie magiczne, będzie moment kiedy stanie się osiągalna więc robimy quest for Camelot 2? Czy coś? No szlag. Dobra. Nieważne. Co się może wydarzyć, jak nie styknie?
Dziewczyna spojrzała poważnie na Ann.
- Nie mówię, byś mi wierzyła. Proszę tylko o to, byś była ostrożna. Być może nic się nie stanie, ale zawsze warto być uprzedzonym przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
W odpowiedzi dobrą chwilę milczałam, patrząc na nią raczej ponuro. Nie była to ciekawa wizja - najpierw widziałam samą siebie w wersji wściekle podrapanej, poharatanej, jakby... przyszłej, twierdzącej, że coś nadejdzie, a teraz to? I to mnie miało napawać optymizmem? Nie, bynajmniej. Łatwiej by było zaprzeczać. Robiłam to więc nadal, choć z mniejszą niż poprzednim razem ochotą, przez co same drzewa nie były nawet interesujące.
Mój zmysł artystyczny umarł na dobrą chwilę.
Zakończeniem jakiegoś rozdziału było ciężkie, zmęczone westchnienie z mojej strony. Wyprostowałam się wtedy i poprawiłam okulary, próbując wrócić do stanu sprzed samego snu. Nie szło jak cholera.
- No to... - zaczęłam, niepewna co powiedzieć. - Dzięki za informację. Naprawdę. Jednak później się zastanowię czy cię... was, za nią przeklinać czy błogosławić.
Zerknęła w kierunku, z którego przyszła.
- Tymczasem chyba czeka na mnie moje życie, czy coś. Pozdrów pozostałych. Chciałabym już wrócić do siebie.
- Tak, mój czas też już dobiega końca. - stwierdziła dziewczyna w płaszczu, po tym jak spojrzała w niebo.
Śnieg właśnie przestał padać.
- Pamiętaj, o czym ci powiedziałam. - zwrócila się do Ann. - I... uważaj na siebie. - dodała ze szczerą troską i najzwyczajniej w świecie zniknęła. W tejże chwili śnieg na ziemi i drzewach począł momentalnie topnieć, tak samo jak grube chmury na niebie. Biały puch zdawał się wsiąknąć w ziemię, a chmury po prostu wyparowały, ukazując błękitne niebo i świecące słońce. Z drzew poczęły wyrastać listki, które następnie pociemniały i zmartwiały do jesiennej postaci. Wszystko wróciło do normy, łącznie z temperaturą, co zauważyłam rychło, gdy tylko poczułam zimny wiatr smagający moją skórę.

Snowflake 3

W tym momencie chwyciłam się za ramiona już ze szczerego zimna, po czym... syknęłam z bólu. Rany wciąż tam były, identyczne jak przedtem, ja stałam jak idiotka w piżamie i pokazywałam jak bardzo byłam głupia. A mimo to tkwiłam tak w parku przez chwilę, oszołomiona, drżąc jak topola osika kiedy ją puknąć pięścią. Prawdopodobnie stałabym dłużej - sen był mocnym przeżyciem, w swojej realności i oderwaniu od niej... we wszystkim. Jednak ból, który się nasilał i o sobie nieustannie przypominał, sprowadził mnie na ziemię. Rany były identyczne z tymi, które czułam, kiedy wyskoczyłam we śnie przez okno.
Co znaczyło, że mało nie zabiłam się, próbując się obudzić, tak byłam zdesperowana. Wstrząsnął mną dreszcz, kiedy ruszyłam szybko aby iść w kierunku domu.
Tatę obudził dźwięk tłuczonej szyby. Przypuszczam, że chwilę mu zajęło zebranie się z łóżka bowiem nie zdążył zawiadomić policji, kiedy wróciłam.
Odegrałam więc przepiękną scenę z łazienką. Zakradłam się tam, zmoczyłam włosy, owinęłam sobie ramiona znalezionym opatrunkiem, z suszarki ściągnęłam pranie i ubrałam się, aby wyjść bez pośpiechu, przecierając włosięta ręcznikiem. Ziewnęłam szeroko. A potem przerwałam w połowie.
- O kurczę... - mruknęłam i stanęłam za ojcem, który właśnie miał dzwonić. - Przepraszam...
Zrzuciłam winę na siebie, opowiadając historię mojej dawnej próby zrobienia witrażu na oknie. Wedle niej usiłowałam stworzyć wspaniałą pracę z bibuły, plastikowych opakowań i farbek, co mi absolutnie nie wyszło i skończyło się na zabawie z rozpuszczalnikiem, który musiał walnąć w uszczelki. Dodałam jeszcze, że tej soboty umyłam szybę i zauważyłam na niej pęknięcie, które zignorowałam. Przez uszkodzoną z dawna konstrukcję musiała się do reszty pobić.
Mój fart był taki, że tata znał lepiej mój miejscami skrajny ekscentryzm niż skłonność do prób samobójczych, nie wziął więc tego pod uwagę. Nie byłam jednak pewna co pomyślał, kiedy na mnie spojrzał. Dowiedziałam się, że zadzwoni do firmy aby zamówić nowe, do tego czasu miałam sprzątnąć szkło. No i, standardowo, zapowiedział jajecznicę. Uratowałam się przed psychologiem. Chyba. Uff.
Sobota więc była jednym wielkim sprzątaniem. I, tym razem, pisaniem - spisałam dokładnie wszystko, co pamiętałam, do zeszytu włożyłam szkice i całość wcisnęłam do szafy. Potem sprzątnęłam, potem wyniosłam się z pokoju i w składziku (bo tym zasadniczo było pomieszczenie koło mojego pokoju) przysiadłam i, ze słuchawkami na uszach, wzięłam się za rysowanie. Wszystkiego. Miałam ochotę wyjść poza kartki z ołówkiem. Taki dziwny niedosyt przez cały dzień.
 
Gratisowa kawka jest offline