Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2011, 20:52   #6
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny

Ona z żupana go rozdziera
Dziwi się wielce jak cholera
Wielkie, olbrzymie ma źrenice
Pierwszy raz widzi taką gromnice
To diabli niechybnie zadęli w miechy
Żeby urosły tak wielkie orzechy
Czas leci, wiec póki mam siły
Pomnij co ciotki stare mówiły
Wszak dziewko znasz robotę z dwora
Umiesz dobrze za łeb złapać gąsiora!


Zygfryd zmarszczył nos, poprawił okulary i z determinacją godną lepszej sprawy sadystycznie trącał zachodzące słońce na nieboskłonie swojego popękanego talerza, tępo obserwując wypływające z niego płynne złoto. Nie miał zamiaru zjeść owego sadzonego jaja – to byłoby stanowczo zbyt proste. Miał zamiar trwać przy stoliku i delektować się nim jeszcze kilka ładnych godzin, to jest robić wszystko by nie musieć pokazać się na oczy właścicielowi skromnego przybytku i zostać wypytanym o zapłatę za ostatnie dwa dni postoju. I za jajko.

Letni poranek wdzierał się do chałupy każdym kominem i mysią dziurą – drewniana konstrukcja zamieniła się w parnię, a jej nieliczni klienci w wędzone śledzie. Było zdecydowanie za wcześnie i za ciepło by w mordowni roiło się od spragnionych szczyn wieśniaków, więc jedynymi istotami żywymi w zasięgu wzroku było paru niedobitków dnia wczorajszego, sam Zygfryd, to co żyło w kubku który kurczowo ściskał w wolnej ręce obawiając się że przebywający tam sinozielony grzyb wielkości pięści spróbuje się stamtąd wydostać, i oczywiście poeta.

Niemłody już i niepiękny osobnik zajmował miejsce – a nawet trzy, półleżąc wygodnie – tuż obok Zygfryda i odrywał od ust oplecioną wikliną butelkę samogonu tylko po to by dołożyć kilka nowych wersów do swej niemoralnej historii epickiej z morałem, którą skryba miał przyjemność wysłuchać przed chwilą. Osobnik cuchnął przy tym niemożebnie piwem, moczem i psem i co jakiś czas poprawiał swój zmiętoszony kapelusz, malowane na niebieskiego gęsie pióra z którego zaściełały całą podłogę w bezpośredniej bliskości pijaczyny.

-Artyści- Jęknął Zygfryd, patrząc nienawistnie na barda. –W dupach się poprzewracało, że można teraz dzień cały spędzić w oparach likworu w zamian za flatulowanie sołtysowi do kotleta, a ludzie nauki żrą wszy z brody i śpią na szmatach- Mruczał pod nosem młodzieniec, dźgając resztki jajka coraz bardziej zuchwale. Poeta musiał mieć jedni lisi słuch, zaraz bowiem podniósł głowę z alkoholowej drzemki i uśmiechnął się szczerbato do Zygfryda.

-Panie pisasz- Smarknął w rękaw. –Siądźże pan ze mną, wypijem za literacki ród! Obaj wszakże słowem czynimy świat lżejszym do noszenia prostemu ludkowi, a to czyni nas co najmniej krewniakami po fachu! Co tam krewniakami, braćmi po matce Muzie!- To rzekłszy, wyciągnął w stronę skryby pękaty gąsior i potrząsnął nim zachęcająco. Zygfryd przysiągłby że usłyszał dźwięk przesypującego się piachu.

-Azaliż, bracie poeto, nie dla mnie dziś słodki uścisk boginki Vino, nie dla mnie pozbawione trosk bachanalia- A żeby ci fiuta w kokardkę zawinęło, odrażający ochlapusie.

Niezrażon, poeta zagwizdał wesoło i przysunął się dobre trzy łokcie bliżej.

-Jak to tak, jak to jak, ze mną się nie napijesz? Jak to tak?- Podkręcił dumnie osiwiałego wąsa. –Wiedz, szczypiorku, żem Fonz Rymarz, takoż znany w świecie, bo rymuję jako farmer marchew hoduje!

-Rzeczywiście- O kurwa.

-Powiedz tylko, synku, co cię gnębi, a wnet Fonz Rymarz to pieśnią przepędzi! Były sobie trzy kury, bardzo potężnej postury…- Poeta wziął głęboki wdech. Zanim jednak zdążył dośpiewać resztę zdania, Zygfryd wyrwał mu z rąk butlę i przycisnął sobie ją do ust jakby była lordowskim sygnetem a on chciał wyssać z niego drogie kamienie. –Hhraa, i co, nie jest tak trudno, he? No już, już, bo mi nie zostanie… A teraz gadaj, co taki struty siedzisz, pisarzu? Wczorajżeś z dziewkami na stubulcu tańcował jak przypiekany, a dziś oklapły jak cycki nilfgaardzkiej praczki. Czyżby kacyk? Jak kacyk, to klinik, a jak klinik, to ja mam tąąąką pieśń na ozdrowienie napuchniętej czaszki…

-Litości! Litości, panie poeto… litościwy bądź dla miejscowych i oszczędź dla nich swego głosu, nie zawsze wszak jest im dane słuchać wielkich mistrzów. Mój problem to bynajmniej maladia pospożyciowa, a raczej – chciałbym aby tylko ona. Przybyłem do Novigradu by na grosza zapracować, na potrzeby podstawowe się ustabilizować – chleba i dziwek…

-Szlachetnie! Rycerski to zamiar!

-…acz, mości poeto, w grodzie nic tylko syf i swąd, oprychów jak kamieni na plaży, a pracy dla młodych i ambitnych – ni fallusa- W odpowiedzi stary bard pokiwał mądrze głową i popukał się palcem po czubku nosa w geście z którego skryba zdaje się miał coś wyczytać, ale nie wiedział co.

-Wiadomo jak jest, świnia się byle czego nachapie, w gównie się wytapla, i szczęśliwa, a człek sensowny tylko zelówki zdziera próbując szlachetnie dojść do czegoś...- Doprawdy? -...ale, ale, panie pisarzu, może pomyślałby pan o zmianie profilu zawodowego? W takim mieście znaki mogą stawiać sami… ale com słyszał, tom słyszał, a słyszałem że ludzi zatrudniają do kompanii najemnej. Jak jej tam było?...

-Kompania Delty Pontaru?- Przypomniał sobie nagle Zygfryd, aż na głowie zatańczył mu kurz.

-Ano, to słyszałem. Może miecza pan nie utrzymasz, a przyznam szczerze, że i ja się brzydzę wojaczką… ale spisywanta jakiegoś listów czy inwentarzy może by potrzebowali? Znam ich tam, bitewne nasienia, i połowa z nich będzie potrzebować pomocy żeby postawić jak im matka nadała na kontrakcie! Hhhraaa!

-To jest myśl… to jest myśl…- Odparł bez przekonania Zygfryd. Chuj z poetą, stary opój nie wiedział że jego talenty kaligraficzne, choć znaczne, wcalejako nie były jego jedynymi, ani nawet najważniejszymi. Może tutaj był wampir pogrzebany – porzucić to nielukratywne a znojne zajęcie i zacząć pracować tak jak bogowie przykazali i do czego go stworzyli? Skryba pomacał się po kieszeni i widząc że jedyne na co natrafił to własne jajca wstał gwałtownie i stuknął obcasami.

-To jest myśl!- Powtórzył pełen nadziei na lepsze jutro. Poeta obserwował go z szelmowskim błyskiem w oku. –Do diabła z siedzeniem w biurze, do diabła z hemoroidami i ciepłą gorzałką, do diabła z tym miejscem! Jadę do Novigradu i nie ma chuja we wsi- Gdzieś z kąta izby dobiegł go słaby głos że, w istocie, jest chuj we wsi i Zygfryd pospiesznie odwrócił wzrok. –Dzięki stokrotne panie poeto, wypij dziś za moje szczęście. Karczmarzowi rzeknij, żem ruszył w drogę i zostawiam u niego w depozycie co tylko mam w pokoju, a jak się zapiekli, to niech mnie w dupę pocałuje. Żegnam- Z tymi słowami skryba porwał leżącą tuż obok niego podróżną torbę, pod pachę wziął swą wymęczoną kapotę i wymaszerował z zapyziałej karczemki jak dowódca prowadzący armię do bitwy.

Poeta tymczasem, z trzeźwym już zupełnie wzrokiem, wyjął zza pazuchy wyświechtany zwitek, postawił na nim kawałkiem węgla mały krzyżyk i obejrzał go, cmokając z uznaniem. Kilkanaście innych podobnych znaczków zdobiło pożółkłą kartę, a nad nimi, niby ojciec, czuwała pieczęć Kompanii Delty Pontaru.

Idąc żwawo zapyloną ścieżyną Zygfryd żywił nadzieję że karczmarz nieprędko zauważy jego zniknięcie, a jeszcze później fakt że w swym pokoju młodzieniec nie pozostawił nic poza schnącymi skarpetami. Zostawiając za sobą cuchnące podgrodzie kierował się pewnym krokiem zdobywcy świata ku jeszcze gorzej cuchnącemu miastu, gotów przyjąć wszystko co to w niego rzuci po męsku, na klatę. A choć uczony w księgach był, o życiu gówno wiedział, bo i w dupie generalnie przebywał, i nie raz i nie dwa przyjdzie mu jeszcze tej decyzji pożałować...

 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 21-01-2011 o 21:34.
K.D. jest offline