Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2011, 15:21   #22
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Wizyta Nathana w moim pokoju była... tak zwaną niespodziewaną niespodzianką. Nigdy bym nie przypuszczała, nawet w najskrytszych marzeniach, że kiedyś dożyję takiej sytuacji.
- Dzień dobry! - powiedział radośnie, stawiając tacę na niskim stoliku przy łóżku. Spojrzałam jeszcze sennym wzrokiem na tosty. Śniadanie do łóżka? Czy ja umarłam?
- Mam nadzieję, że będzie smakowało. Sam robiłem - stwierdził z odrobiną zmieszania. Uśmiechnęłam się do niego. Prawda jest taka, że Nathan od zawsze był wyrzutkiem. Zawsze sam, nigdy z nami (to jest mną i Davidem). Oparcie miał tylko i wyłącznie u matki, z którą był bardzo zżyty. Może to dlatego teraz próbował odnowić kontakt głównie ze mną? Bo bądź co bądź z wyglądu przypominałam naszą matkę? No, chyba że Davidowi także zaniósł śniadanie do łóżka, wtedy to co innego.
- Jak pierwsza noc w rodzinnym domu po tak długim czasie? - spytałam, sięgając po tosta.
- Wiesz... czuję się trochę nieswojo, ale to zapewne tylko przejściowy stan - odparł, uśmiechając się blado.
- Na pewno. A ojcem się nie przejmuj, w końcu mu przejdzie.
- Tak, wiem. Zawsze przechodzi. Ale sama dobrze wiesz, że nie wybaczy prędko.
- Owszem. Mnie do tej pory nie wybaczył mojego ostatniego chłopaka - odparłam, wzruszając ramionami. Taki już był nasz ojciec. Ale i tak wszyscy go kochaliśmy.
- Ale ty nie...
- Nathan, daj spokój - przerwałam mu. Dobrze wiedziałam, co chciał dalej powiedzieć. - To prawda, nie można tych dwóch spraw ze sobą porównywać. Ale to nasz ojciec. Kocha nas...
- Sama nie jesteś pewna swoich słów - odpowiedział, wzdychając ciężko i wbijając wzrok w swoje stopy. Miał zmęczoną twarz. Cały wyglądał na zmęczonego i spiętego.
- Może... Może wybierzemy się któregoś dnia w trójkę gdzieś na miasto? - rzuciłam propozycją. - Nadrobimy stracony czas z dzieciństwa.
- Hm... Może to i całkiem dobry pomysł?
***
Pośpiesznie podreptałam brukowanym chodnikiem prowadzącym tuż pod drzwi. Niechętnie wyciągnęłam lewą dłoń z kieszeni. Może nie było aż tak zimno, w końcu niebo póki co utrzymywało się w bezchmurnym stanie, aczkolwiek zawsze byłam typowym zmarzluchem i 'ciepłolubem'.
Zapukałam raz, drugi i trzeci, po czym wcisnęłam zimną dłoń do kieszeni, wyczekując jakiekolwiek odpowiedzi ze strony lokatorów.
Stojąc tak cierpliwie, przyglądałam się posępnemu ogródkowi. Latem musiał wyglądać pięknie, pomyślałam. Lecz jesienią nie sprawiał pozytywnego wrażenia. Powinnam przestać zwracać uwagę na takie mało istotne szczegóły i rozmyślać nad nimi.
- Już idę! – krzyknął ktoś holu i podszedł do wejścia, otwierając drzwi.
Scott na mój widok jakby zamarł w miejscu, z dłonią na klamce i zaskoczeniem, które odbiło się na jego twarzy. Chwilę potem ustąpiło miejsca zakłopotaniu.
- Hej, Sam.
- Cześć - odparłam, odwracając się do niego przodem. Widząc jego minę, uniosłam delikatnie brew. - Um... no tak. Wybacz, że tak bez zapowiedzi - zaczęłam powoli, jakby zastanawiając się nad tym, co dalej powiedzieć. - Właściwie to pewnie domyślasz się dlaczego tutaj jestem, prawda? - Postanowiłam nie owijać za bardzo w bawełnę. W końcu nie lubię, kiedy ktoś tak postępuje ze mną, więc dlaczego sama miałam tak robić?
Scott westchnął cicho i kiwnął głową twierdząco. Zrobił krok do tyłu, otwierając szerzej drzwi i zapraszając mnie gestem do środka.
- Niestety. Wejdź, proszę.
- Dzięki - powiedziałam, wchodząc do środka, gdzie było znacznie cieplej. - Posłuchaj. Nie chciałabym ci zajmować dużo czasu, bo pewnie masz lepsze rzeczy do roboty, dlatego przejdę do rzeczy - rzekłam, naciągając odruchowo rękawy bluzy. - Chciałabym, abyś mi wytłumaczył... swój wczorajszy telefon.
- To była… pomyłka – odpowiedział po chwili milczenia, ruszając z powrotem korytarzem i pokazując, bym poszła za nim. – Słuchaj, wiem jak to zabrzmiało, ale naprawdę nie miałem nic złego na myśli. Po prostu… - zamilkł na chwilę, wyraźnie bijąc się ze swoimi myślami. - To… mi się śniło. Akurat się obudziłem, byłem wciąż jeszcze skołowany, jedną nogą w środku niedoszłego snu i telefon z ostrzeżeniem był pierwszym co mi przyszło do głowy. Przepraszam za to.
Po kilku metrach weszliśmy do kuchni; po środku pomieszczenia stał szeroki, drewniany stół, a przy nim cztery krzesła, z czego na jednym leżała dzisiejsza gazeta. Scott machnął ręką gdzieś w okolicę jednego z krzeseł, samemu podchodząc do szafek wiszących pod ścianą.
- Herbaty? Kawy?
- Herbaty, jeśli można... - odparłam, siadając na jednym z krzeseł. Zamyśliłam się, próbując sobie dokładnie przypomnieć rozmowę, jaką poprzedniego dnia odbyłam ze Scottem. Z pewnością nie brzmiał jak człowiek zaraz po przebudzeniu. - Skoro to był tylko sen, chyba nie miałbyś nic przeciwko opowiedzeniu go mnie? - spytałam, mrużąc na moment powieki.
- A wierzysz w to, że sny mogą się spełniać? – zapytał po chwili milczenia. Czy to tylko ja, czy Scott próbował się wymigać od odpowiedzi? Otworzył szafkę i wyciągnął z niej słoik, w którym znajdowała się suszona herbata i dwa zielone kubki. Przesypał do środka trochę suszu, włączając elektryczny czajnik.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie, Scott - stwierdziłam, uśmiechając się delikatnie. - Poza tym nie widzę związku pomiędzy tym, w co wierzę, a twoim snem, przez który do mnie zadzwoniłeś... - Wpatrywałam się w niego przez chwilę, by później przenieść wzrok na zielony kubek. Coś tu było nie tak. Sen? Nie wierzyłam, by Scott należał do grupy ludzi, którzy lubili sobie pospać w środku dnia. I to na tyle długo, by mieć koszmary.
Chłopak znów zamilkł na kilka sekund, zawieszając swój wzrok na cukiernicy, którą przysunął do siebie.
- Śniło mi się, że znalazłem Cię strasznie poranioną. Nożem – odpowiedział po chwili cicho. – Przez Matta.
Aż zakrztusiłam się własną śliną. Gdy w końcu się uspokoiłam, spojrzała ze zdziwieniem na Scotta.
- Poranioną nożem? Przez Matta? - spytałam, wpatrując się w chłopaka swoimi czekoladowymi oczami. - Czemu akurat ty... - powiedziałam bardziej do samej siebie, niż do Scotta. O co tu chodziło?
- Mówiłaś, że gonił cię po lesie i… i to wszystko. Dlatego zadzwoniłem, głupio z mojej strony, wiem – odparł Scott, odwracając się w końcu i opierając plecami o półkę kuchenną. - Co „dlaczego ja”?
- Powiedziałam to na głos? - zmieszałam się, odwracając wzrok w inną stronę. Tylko tego brakowało. Bym nie wiedziała, co mówię na głos, a co w myślach. - W każdym razie... To tyle? Nic więcej się nie działo? - zapytałam, chcąc wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji. Ostatnio zbyt wiele dziwnych rzeczy działo się wokół mnie, bym mogła ot tak odpuścić. Nawet jeśli rzeczywiście Scott mówił prawdę, że był to tylko sen.
- Poza tym, że Matt zaczął się dobijać do drzwi to nie. Potem nagle zgasło światło, a jak się znowu zapaliło to ciebie już nie było – odparł wzruszając ramionami i odwracając się do czajnika, który zaczął cicho terkotać. Minęło kilka sekund i czerwona lampka na przycisku „on/off” zgasła, zgłaszając zagotowaną wodę.
- I wszystko to przyśniło ci się około siedemnastej, tak? Nie byłeś wtedy w szkole? - zapytałam podejrzliwie, przypominając sobie, jak po lekcji angielskiego nauczycielka prosiła, by do niej podszedł. To dziwne uczucie, kiedy przypominasz sobie takie z pozoru nieistotne szczegóły w odpowiednim momencie.
Scott postawił oba kubki postawił przede mną. I dopiero wtedy odpowiedział.
- Zdrzemnąłem się na fotelu, gdy gazetka się drukowała. Sama wiesz jakie starocie trzyma szkoła, jeżeli chodzi o elektronikę – odparł zdawkowo, starając się brzmieć naturalnie. Możliwe, że tylko mi się wydawało, ale miałam wrażenie, że próbował uniknąć mojego spojrzenia. A jednak!
- Tak, to wiele tłumaczy, Scott - odpowiedziałam, tonem swojego głosu dając do zrozumienia, że wcale nie uwierzyłam w jego słowa. Cóż, sama nie wiedziałam dlaczego. Może po prostu nie chciałam być jedyną, która ostatnio przeżyła coś naprawdę dziwnego? Może chciałam się upewnić, że wcale nie wariuje? Bez słowa sięgnęłam po kubek z herbatą i wbiłam wzrok w złocistą ciecz. A może rzeczywiście zaczynałam tracić rozum? - To dość dziwne, że akurat przyśniło ci się coś takiego - powiedziałam w końcu, nadal wpatrując się w kubek. - Pytałeś o to, czy wierzę w spełniające się sny... Scott, czy jest coś, czego mi nie mówisz? - zapytałam, spoglądając na chłopaka znad kubka.
- Ten sen był po prostu wyjątkowo… - Scott przez chwilę szukał odpowiedniego słowa. - ...realistyczny.
Również wziął do rąk swój kubek, grzejąc o ścianki dłonie i czekając aż herbata się zaparzy. Po jej powierzchni pływały kawałki ususzonych owoców, sprawiając, że przyjemny aromat momentalnie łaskotał po nosie.
- Ja nie wiem czy wierzę. Ale ostrożności nigdy za wiele, co? – dodał, odwzajemniając w końcu spojrzenie. – Nie chcę wpływać na twój związek z Mattem, ani szerzyć o nim nie wiadomo jakie plotki. Wydaje się być w porządku gościem, okej?
- Po prostu takie rzeczy nie śnią się bez powodu - odparłam, wzruszając ramionami. Postanowiłam porzucić ten temat, przynajmniej na jakiś czas, udając, że wytłumaczenie Scotta mnie usatysfakcjonowało. Upiłam ostrożnie łyk gorącej herbaty, czując jak powoli rozgrzewa jeszcze zmarznięte ciało. - Mmm, pyszna - skwitowałam, uśmiechając się nieco weselej, niż miałam w zwyczaju.
Zaniechanie niebezpiecznego tematu było chyba dla Scotta powodem do ulgi, bo odwzajemnił uśmiech delikatnie, kiwając głową.
- To była ulubiona herbata mojego ojca. I moja także – odpowiedział, sięgając do szuflady i wyciągając z niej dwie łyżeczki. Podał jedną mnie, a drugą wsunął do swojego kubka, mieszając niespiesznie. – To takie moje małe zboczenie. Herbaty w torebkach po prostu już mi nie smakują, nie mają tego aromatu i smaku – dodał, uśmiechając się krzywo.

Kiedy w końcu oba kubki zostały opróżnione do ostatniej kropli złocistego napoju, wstałam powoli od stołu.
- Na mnie chyba już czas - powiedziałam. - Dziękuję za herbatę i rozmowę. I jeszcze raz przepraszam, że tak niespodziewanie.
Scott uśmiechnął się krótko i zabrał oba kubki, wrzucając je do zlewu.
- Nie ma sprawy. Ja przepraszam za ten telefon.
- Nie ma sprawy - odparłam, uśmiechając się.
Kiedy już oboje stanęliśmy przy drzwiach, odwróciłam się przodem do Scotta i spojrzałam mu w oczy. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Nie wiem, co w tych oczach zobaczyłam. Ale jedno było pewne. Wcale w tamtym momencie nie miałam ochoty wychodzić.
- Scott... - zaczęłam, ale po chwili milczenia dodałam - A, nieważne. Do zobaczenia na balu - rzuciła, naciskając klamkę. Musiałam się szybko otrząsnąć z tego dziwnego uczucia, które mną zawładnęło na moment.
Chłopak kiwnął głową, uśmiechając się do mnie na pożegnanie.
Gdy już minęłam posępny ogródek, spojrzałam jeszcze raz za siebie, mrużąc powieki. Nadal ta cała sprawa wyglądała mi dosyć podejrzanie, ale nie miałam żadnych dowodów. Właściwie, to zaczynałam sama siebie podejrzewać... O popadanie w paranoję. Weź się w garść, Samantho Everett! Najlepiej byłoby, gdybym zapomniała o tym całym spotkaniu z alternatywną sobą, o opowieści Matta i Scotta i z całą pewnością najlepiej dla mnie byłoby, gdybym na siłę nie próbowała tego wszystkiego ze sobą połączyć. Ale nie mogłam pozbyć się tego nieodpartego uczucia, że to musi być jakaś misterna układanka, do której brakowało jeszcze tylko kilku elementów... Sam, przecież nie jesteś zwolenniczką teorii spiskowych, więc PRZESTAŃ!
Wcisnęłam dłonie w kieszenie płaszcza i ruszyłam przed siebie. Sobotnie popołudnie, a ja zamartwiałam się takimi głupotami.
Westchnęłam sama do siebie i pokręciłam głową z dezaprobatą. Czas się wziąć w garść. Zbliżał się ten chory bal. Czy to nie o tym właśnie w tym momencie myśli 99% uczniów Sutherland? Możliwe. Ja postanowiłam udać się do rozgłośni, wywalić stamtąd Johna i przejąć stery co najmniej do wieczora. Tak, to pozwoli mi się zrelaksować i zapomnieć o dziwnych przewidzeniach.
Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i wysłałam krótkiego sms'a do Matthew. "W razie czego szukaj mnie w rozgłośni.", po czym kliknęłam 'wyślij' i pomaszerowałam na skrzyżowaniu w prawo.
Budynek rozgłośni mieścił się w samym centrum naszego małego miasteczka. Znajdował się pomiędzy piekarnią a sklepikiem z butami pana Weskera.
Na dworze z każdą minutą robiło się coraz chłodniej, co zresztą było do przewidzenia. Spojrzałam na swoje odbicie w szklanych drzwiach rozgłośni. Biała jak mleko twarz, a na policzkach czerwone rumieńce. Wyglądałam jak... Nie, Sam, wyrzuć to skojarzenie z głowy! Natychmiast!
Potrząsnęłam głową i pchnęłam drzwi, starając się wyrzucić z głowy ten okropny obraz.

***

W swoim pokoju znalazłam się już po zmroku. Z radością przywitałam wygodne łóżko, do którego ochoczo wskoczyłam, by opatulić się kołdrą i zamknąć oczy. Szkoda tylko, że nie spodziewałam się tego, co mnie czekało w krainie snów...
Staliśmy razem, twarzą w twarz, trzymając się za ręce. Patrzyłam mu w oczy, uśmiechając się delikatnie. On również się uśmiechał. Uniosłam powoli jedną dłoń, by musnąć jego policzek. Pod opuszkami palców czułam twardy, kłujący zarost Matta.
On również zaczął delikatnie gładzić swoimi ciepłymi dłońmi moje policzki, szyję. Wplótł palce we włosy.
Nasze serca z każdą chwilą biły coraz szybciej, pragnąc wyskoczyć z piersi, by móc spleść się w namiętnym uścisku dwóch kochanków. Nachylił się nade mną. Od razu wiedziałam, czego chciał. Przymknęłam powieki i po chwili poczułam jak jego miękkie, ciepłe wargi muskają moje, tylko po to, by wtopić się w nie z pożądaniem.
Jego dłonie szaleńczo błądziły po moich plecach. Wsunęły się pod bluzkę, lekko ją unosząc i ukazując światu kawałek moich nagich pleców. Prawa dłoń powędrowała w stronę brzucha. Ja również nie pozostawałam bezczynna.
Wykorzystałam fakt, iż miał na sobie tylko koszulę. Powoli zaczęłam rozpinać guzik za guzikiem, jeden po drugim. Aż w końcu mogłam zsunąć z niego ten niepotrzebny kawałek materiału. Przejechałam dłonią po jego torsie, a on uśmiechnął się poprzez pocałunek. Łaskotało?
Niedługo potem wszystkie ubrania, jakie mieliśmy na sobie, leżały w nieładzie, porozrzucane po całym pokoju. Pchnął mnie delikatnie na łóżko, nie przerywając namiętnego pocałunku, jaki cały czas nas łączył ze sobą.
Wtedy spojrzał na mnie, odsuwając swoją twarz od mojej. Uśmiechnął się tajemniczo.
- Mam coś dla ciebie - wyszeptał, sięgając za swoje plecy. Po chwili w ciemnościach błysnęło ostrze noża. Rozległ się głośny, szaleńczy śmiech Matthew.
Zamachnął się kilka razy, a na mojej twarzy pojawiły się podłużne rozcięcia, z których zaczęła sączyć się krew. Krzyknęłam, odpychając go na podłogę. Wtedy jego nóż rozciął mi łydkę. Upadłam na podłogę i zaczęłam czołgać się w kierunku łazienki. Udało się! Zamknęłam za sobą drzwi. Słyszałam, jak Lewis się śmieje. Jego głos odbijał się echem w mojej głowie.
Oparłam się o drzwi. Nagle nastała zupełna cisza z drugiej strony. Przytknęłam ucho, starając się nie zwracać uwagi na ból, jaki wręcz paraliżował moje ciało. Wtedy coś uderzyło o drewniane drzwi. Siekiera przebiła je na wylot, tuż przed moim nosem. Krzyknęłam. Scena wręcz jak z "Lśnienia" Stanleya Kubricka.
Zaczęłam się cofać wgłąb łazienki. Coś było nie tak. Moje ruchy stały się jakieś inne. Ograniczone? Odwróciłam głowę w stronę lustra wiszącego na ścianie. Wtedy ujrzałam to, czego nigdy nie chciałam ujrzeć. Byłam...
Obudziłam się z niemym krzykiem. Wpatrywałam się w sufit, przyzwyczajając wzrok do ciemności. Traciłam zdrowy rozsądek.
Była tylko jedna osoba, która mogła mi pomóc. Czy to znaczyło, że musiałam się do niej udać? Przecież przyrzekłam sobie, że już nigdy więcej nie odwiedzę tej kobiety. Mojej matki... Nie, to już nie była moja matka. Przestała nią być, kiedy całkowicie zamknęła się w swoim świecie, zapominając o swoich dzieciach, mężu i prawdziwym życiu.
Chyba jednak nie miałam innego wyboru. Tylko ona mi pozostała. Chora psychicznie. Schizofreniczka, żyjąca we własnym świecie. Kto wie, czy nie posiadała jakichś odpowiedzi? Postanowiłam, że udam się w odwiedziny z samego rana, by móc później wrócić na bal. Te chore sny musiały się skończyć!
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline