Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-02-2011, 18:53   #4
R@ven_91
 
Reputacja: 1 R@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetnyR@ven_91 jest po prostu świetny
To dziś ten dzień.

Krótszy niż zwykle, niespokojny sen odszedł wraz z pierwszymi promieniami słońca, padającymi przez okno na twarz Lamberta. Młodzieniec zerwał się z posłania, przywdział błyskawicznie swój najlepszy strój i zszedł na dół, do niewielkiej kuchni, gdzie matka już od samego rana gotowała jadło. Zajął miejsce przy stole i w milczeniu jadł śniadanie. Przez głowę przelatywały mu setki myśli, bezładnie, niczym stado spłoszonych ptaków. Obrazy jego nie długiego jeszcze przecież życia. Czasy szkolne, włóczęgi kolegów w których on nigdy nie brał udziału z powodu dużej ilości pracy i przygotowywania się do terminu kupieckiego. Problemy ojca i jego wyjazd. Kłopoty finansowe. Pierwsza praca w karczmie... Nalana pijacka morda właściciela szynku, jego wielka jak bochen chleba łapa spadająca na głowę. Ciemność, proces, odszkodowanie. Chwilowe zabezpieczenie finansowe.

A ostatnio obwieszczenie na Placu Książęcym. Wojsko szuka ochotników. Przeszkoli i wypłaci żołd. Zawahał się przez chwilę... Warunki na pewno będą ciężkie. Trafi w grupę twardych, pewnych siebie zakapiorów, potrafiących zadbać o siebie. Takich ciągnie wojsko. A on po prostu nie chciał już być bezbronny, być popychadłem jak wtedy w karczmie. Wspomnienie zapiekło jak blizna którą ma na plecach do dziś po upadku na klepisko karczmy. Wątpliwości odeszły w jednej chwili. Lambert skończył śniadanie, pożegnał matkę i udał się do mieszczącego w garnizonie biura straży miejskiej.

Garnizon zrobił na młodzieńcu piorunujące wrażenie. Potężne mury, blanki, patrole strażników w mundurach i pod bronią. Emblematy Altodrfu na heraldycznej tarczy, proporce – wszystko to budziło podziw ale i obawy w sercu chłopaka. Kierując się przez masywne wrota w stronę biura komendanta przyjrzał się posturom i twarzom strażników. Większość z nich nosiła ślady ciężkiego, wojskowego życia, rygoru i dyscypliny. Część naznaczona były bliznami. Byli to ludzie surowi, ale w jakiś sposób szlachetni. Nie wszyscy jednak. Podchodząc bliżej biura, ustawiając się w dość pokaźnej grupie ochotników został potrącony przez mijającego go żołdaka. Grubego, prawie pozbawionego karku śmierdzącego piwem kafara o aparycji znamionującej intelekt na poziomie trzymanej w łapie halabardy.
- Z drogi, kurduplu! – zachęcające powitanie, świetnie. Starając się nie patrzeć na rozbawione twarze zgromadzonych przed biurem ochotników stanął na uboczu i czekał na swoją kolej.

W końcu przyszła kolej i na niego. W pomieszczeniu za biurkiem siedział wąsaty mężczyzna, obok niego zaś przywalony stosami dokumentów i gęsich piór niepozorny człowieczek z monoklem w prawym oku. Lambert nie zapomniał zasad dobrego wychowania wpajanego mu przez ojca. Stanął w przepisowej odległości od biurka, skinął głową komendantowi i skrybie i odpowiedział na zadane na wejściu pytania:- Lambert, człowiek, lat dwadzieścia, Sir.– formalna odpowiedź wywołała reakcję przełożonego garnizonu. Komendant podniósł oczy z nad papierów i uśmiechnął się lekko pod pokaźnym wąsem.
- Sposób wysławiania już macie prawie opanowany – powiedział niskim głosem. – Może mimo wszystko uda nam się zrobić z was żołnierza – dodał, krytycznie lustrując chuderlawego młodzika.
–No a teraz podpis, jeśli nie umiecie pisać to postawić znak „x”- odezwał się skryba podsuwając w kierunku Lamberta kawałek kartki z dużym napisem „Pactum” w tytule. ~ „Ngdy nie podpisuj umowy bez uprzedniego jej przeczytania”~ – ojciec powtarzał to Lambertowi wielokrotnie. Podsunięte „Pactum” było w istocie kontraktem, ustalającym wszelkie formalne aspekty szkolenia i wysokość żołdu. Lambert przeczytał szybko dokument i podpisał go. Wszystko wyglądało w porządku, umowa ustalała nawet kwestie uzyskania odszkodowania i zapomogi w razie trwałego uszczerbku na zdrowiu w wyniku nieszczęśliwego wypadku.

Chwilę później stał już w łaźni, czując jak ciepła woda zmywa z niego strach i zwątpienie. Postanowił złapać byka za rogi, popracować nad swoim charakterem. Nauczyć się bronić, zacząć znaczyć coś w środowisku, gdzie zdany był tylko siebie. Odświeżony i zakwaterowany w barakach, udał się wraz z resztą rekrutów do kantyny. W pomieszczeniu roiło się od ludzi – i nieludzi, jak szybko spostrzegł Lambert widząc kilka elfów, krasnoludów i niziołków. Obserwacja nie dostarczyła jeszcze zbyt wielu informacji. Ludzie zachowywali się przeróżnie – część rozmawiała w małych grupkach spożywając posiłek, część izolowała się od reszty, część kręciła się to tu to tam, ewidentnie nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Krasnoludy siedziały przy jednym stole, głośno kometując jakość posiłku i przechwalając się osiągnięciami, od czasu do czasu rzucając mało niewybredny żart o elfach. Te wolały trzymać się raczej na uboczu. Kątem oka Lambert dostrzegł dwóch z nich rozmawiających ze sobą w dziwnym śpiewnym języku, które niestety nie znał. Nizołki gdziekolwiek się pojawiały, wywołały mieszaninę lekkiej kpiny ale i znakomitego nastroju – ich wesołość była zaraźliwa. Odebrawszy posiłek Lambert skierował się do centralnego stołu, zajmowanego przez trójkę głośnych krasnoludów i niziołka, gdyż tam pozostało miejsce. Usiadł i spokojnie zaczął jeść, przysłuchując się żywej rozmowie krasnoludów. Jego przybycie jedynie na chwilkę przerwało wymianę zdań, powodując salwę śmiechu:
- Jeśli taką straż wystawiać będą ludzie, rychło grozi wam zagłada. Na łysy łeb trolla, chłopcze, nie lepiej Ci było zostać uczonym ? – uwaga nie wzruszyła Lamberta, który tylko uśmiechnął się grzecznie i rozpoczął swój pierwszy żołnierski posiłek. Jedząc nadstawiał ucha, starając się zorientować o czym mówią ochotnicy w kantynie, jakie mają oczekiwania, nadzieje. Posiłek, choć dużo gorszy od tego co gotowała matka nasycił Lamberta, dając uczucie przyjemnego ciepła rozchodzącego się w żołądku. Młodzieńcowi od razu poprawił się humor i zaczął z większym optymizmem rozglądać się wokół siebie. Nie chciał tracić czasu, może dowie się od kogoś czegoś ciekawego?
- Witaj, krasnoludzie – zagadnął tego, który dosadnie skomentował jego posturę – jestem Lambert, nowy rekrut. Wiesz może co czeka nas tutaj w najbliższym czasie? – zapytał, mając nadzieję, że krasnolud będzie wiedział coś więcej. W końcu w najlepsze rozmawiał już ze swoimi ziomkami, kiedy Lambert dopiero stawał w progu kantyny.
 
R@ven_91 jest offline