Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-02-2011, 11:12   #1
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
[Horror/Inne] Grzesznicy

Ludzie

Jan Brzechwa
Jesteśmy zegarmistrzami świata.

Majstrujemy kółka,
sprężyny,
puszczamy je w ruch,
mnożymy mechanizmy -
tik-tak, tik-tak, tik-tak,
nakręcamy zegary,
ale nie rozumiemy czasu.

Znamy obroty kół,
znamy obroty maszyn,
znamy obroty ciał niebieskich,
ale nie poznaliśmy jeszcze siebie.

Jesteśmy zegarmistrzami świata,
którym krążenie krwi
pozwala żyć
i umierać
śmiercią muchy.




Pamiętasz dzień, w którym po raz pierwszy zetknąłeś się ze śmiercią? Pytam poważnie. Czy pamiętasz moment, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłeś martwe ciało? Nie, oczywiście, że nie pamiętasz. Bo niby po co trzymać w swej pamięci takie rzeczy? Jednak, żebyś mógł mnie zrozumieć, musisz sobie coś przypomnieć. Coś bardzo ważnego. Spokojnie - ułatwię to tobie. Przypomnij sobie chwilę, w której po raz pierwszy dowiedziałeś się, że osoba ci bliska umarła. Tak lepiej? Obrazy pewnie same pojawiają ci się przed oczami. To dobrze. Przypomnij sobie siebie w tamtym właśnie momencie. Czy pamiętasz o czym myślałeś na pięć minut przed tamtą wiadomością? Czy pamiętasz kim wtedy byłeś?

Tak, masz rację. Kimś zupełnie innym niż dzisiaj.

Za czasów mojej młodości nie poczułbyś się pewnie koło mojej osoby. Irytowała mnie głupota i stronniczość ludzi, którzy śmiali o sobie myśleć - ludzie inteligentni. I tak większość z nich nie potrafiła dojść do niczego własną pracą. Prześlizgiwali się tylko z semestru na semestr, ledwo zaliczając każdy egzamin. Nie zrozum mnie źle. Za nic nie przejmowałem się losem któregokolwiek ze współżaków. Nie było ku temu powodu. Większość z nich, jeśli nie wszyscy, byli ludźmi bez poglądów, zainteresowań, w gruncie rzeczy najzwyczajniej w świecie nudni i przewidywalni.

Wiem, że w kuluarach nazywali mnie snobem i ignorantem. Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało. Jakoś nigdy nie lubiłem takiego rodzaju motłochu, w jakim przyszło mi spędzić okres studencki. Czemu zatem zdecydowałem się aby oblać z nimi zakończenie studiów? Pojęcia nie mam, co mnie wtedy podkusiło, aby wyjść z nimi do pubu. Tej decyzji zresztą, żałowałem potem przez całe swoje życie. I nie, nie dlatego, że piwo kosztowało u Brodiego sześć dolców za kufel - (chrzczony, tego jestem pewien). Ani dlatego, że przespałem się wtedy po pijaku z Jolką, czego późniejszy skutek w postaci pyskatej Marty nie dawał mi żyć przez następne 19 lat.

Tamtego dnia stałem się współwinnym morderstwa. Niektórzy nazwaliby je odrobinę łagodniej - nieumyślnym spowodowaniem wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Prawda, że brzmi to o wiele ładniej? Oj tak. Coś mi mówi, że pozostali powtarzali sobie podobną wymówkę przez całe swoje późniejsze życie. W końcu nie zabiliśmy nikogo. My tylko potrąciliśmy po pijaku pieszego. (Zostawiając go samego, na mało uczęszczanej drodze, na pewną śmierć.) Zresztą przecież nawet fakt, iż spowodowaliśmy ten wypadek nie był naszą winą. Byliśmy tylko pasażerami. A tego dzieciaka, nie było nawet widać wtedy na drodze. To nie nasza wina ...

Gówno prawda.

Może i byliśmy wtedy młodzi, może i do końca nie wiedzieliśmy co robimy z powodu naprawdę wielkiej ilości alkoholu krążącej nam w żyłach. Jednak śmierć - kontakt z nią oprzytomnia każdego. Nie da się od tak pominąć faktu, że właśnie czyjeś życie dobiegło końca. I to w wyniku podjętych przez ciebie decyzji. Gdyby choć jedna osoba z naszej paczki nie weszła wtedy do tej cholernej Tavrii - może wszystko potoczyłoby się inaczej. Wywiązałaby się między nami inna rozmowa ? Wystarczyło wtedy przecież zaproponować inny skrót prowadzący do naszego akademika. Wystarczyło, żeby ktokolwiek powiedział - zwolnij stary, grunt to przecież dojechać na miejsce, a nie w nie wlecieć. Mogliśmy zrobić cokolwiek, powiedzieć cokolwiek, aby nie walnąć w tamtego gówniarza. Był od nas kilka lat młodszy, pewnie nawet nie zaliczył jeszcze panienki. No bo rzadko który czternastolatek na początku lat dziewięćdziesiątych o tym myślał.

Prawda jest taka, że przez nasz paniczny strach, ogromne plany i żądze spełnienia wizji wspaniałej przyszłości, postanowiliśmy nigdy nikomu nie opowiadać o tym, co się wtedy stało. Każdy miał powód, aby trzymać gębę na kłódkę, i broń ci święty Boże wychylać się. Przecież nikt nie chciał spieprzyć swojej przyszłości w imię... właściwie czego? Przyznania się do własnej głupoty? Nie. Byliśmy na to zbyt zachłanni, choć pewnie niektórzy także zbyt przestraszeni.

Dziś, po prawie dwudziestu latach od tamtego dnia, żałuję tylko jednego. Nigdy nie próbowałem dowiedzieć się czegoś więcej o tamtym dzieciaku. Dzisiaj by mi się to cholernie przydało. Czemu? To już jest trochę bardziej skomplikowane. Widzisz, nie wierzyłem nigdy w duchy, ani w życie pozagrobowe. No bo tylko intelektualni inwalidzi wierzą w rzeczy, których nauka nie jest w stanie wyjaśnić. Przyznaję, tematy - duchów, zjaw, zjawisk paranormalnych i UFO, w tym także samego Boga, są dla mnie nowością. Nic więc w tym chyba dziwnego, że czuje się jak ślepiec w składzie porcelany. Żadna hipoteza, którą jestem w stanie zaakceptować, nie może wyjść z mojej głowy, by wyjaśnić to, co ostatnio widziałem i czego doświadczyłem.

Od czego by tu zacząć? Kilka tygodni temu zjawił się duch tamtego dzieciaka. Był u mnie dosłownie kilka minut. A to, co zrobił było o niebo gorsze od wszystkiego, co widzieliście w kinie. Nie, nie zesłał na mnie żadnych makabrycznych wizji pamiętnego dnia. Żaden lament nie budził mnie po nocy tylko po to, abym męczył się spędzając długie godzinny w bezsenności. Nawet jedna moja koszula nie zmieniła się w splamioną krwią i błotem szmatę. Nic z tych rzeczy. Całkowity brak oznak chęci zemsty z jego strony. Kiedy go zobaczyłem, skurczybyk siedział na moim skórzanym fotelu wygodnie opierając się o oparcie. Był bez dwóch zdań tym samym martwym kulfonem, którego potrąciliśmy wracając do akademika. Gówniarz wpatrywał się w stojącą na drewnianym stoliku szklankę do połowy wypełnioną szkocką z takim wyrazem twarzy, jakby miał przyznać się co najmniej do seksu z moją Martą. Wiecie co mi powiedział ?
- Przepraszam za wszystko. Nigdy nie chciałem do tego doprowadzić. To tylko moja wina. Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczycie.
Najgorszy był wyraz jego twarzy. Wlepił we mnie swoje brązowe oczy i szczerze prosił o wybaczenie. Mnie! Swojego mordercę.


Jeśli myślisz, że wiesz co to strach, zapewniam cię, nie masz pojęcia. Od tamtego dnia wszystko zaczęło się pierdolić. I to po największej linii.

Nigdy nie dogadywałem się zbyt dobrze z Jolką. Nawet po ślubie więcej mieliśmy szatańskich dni, pełnych zwierzęcej walki o dominację, niż anielskich chwil w ramionach drugiej połówki. Czy ją kocham? Po dwudziestu, prawie, latach małżeństwa, mogę zdecydowanie powiedzieć, że nie wiem. Seks z nią należał zawsze do niewygodnych. To pewnie przez jej zbyt silną osobowość, w niektórych momentach przekraczającą wszystkie standardy ISO. Niemniej wyprostowała mnie na kilka spraw. Sprawiła, że życie wśród debili jest mniej irytujące i przytłaczające. Jest też matką mojego dziecka. Nie ma w niej jednak nic, co sprawia, że nie mógłbym przestać myśleć o pracy. A uwierzcie mi na słowo, praca technologa żywności czasami bywa nudna, tym bardziej, jeśli siedzisz w tym tak długo, jak ja.

Kilka dni po tym, jak młody postanowił przeprosić mnie - Bóg jeden wie z jakiego powodu - stało się coś, co ponownie wywróciło do góry nogami, moje poukładane, normalne życie. Jolka postanowiła zrobić porządek w szafach. Pozbywając się nieprzydatnych już stert ubrań i gruzu w postaci takich zabytków przeszłości, jak jej ukochanego starego żelazka, które dostaliśmy od mamusi z okazji naszego ślubu. Gdy wynosiłem ten złom, przykuło moją uwagę to, że te rzeczy, które niosę, wcale nie są zużyte. Z ciekawości wyjąłem z plastikowego worka jeden z rupieci. I przyjrzałem się mu uważnie. Stary dzbanek na herbatę, z ułamanym uchem - nie nadawał się na nic innego, jak tylko zakończenie swojego żywota w śmietniku. Należał do nielicznych rzeczy, których Jolka nie znosiła od pierwszego momentu, w którym ją ujrzała. Przypomniałem sobie - z nieskrywanym sentymentem - dzień w którym przyniosłem go do domu. Mieliśmy zorganizowane w laboratorium mikołajki. I jedna z koleżanek, która według Jolki podkochiwała się we mnie od pierwszych dni pracy, podarowała mi go. Prezent wywołał moje szczere rozbawienie, gdyż osobiście uważam, że takiej czynności, jak zaparzanie herbaty, nie należy poświęcać dłużej niż pięć sekund. Niemniej jednak, wziąłem go tylko po to, aby zobaczyć minę Jolki. Gdy przez pierwsze pięć minut rozmowy zachwalałem nowo poznane smaki zielonej lury, jaką częstowała mnie Agata - wiedziałem, że czajnik nie znajdzie się szybko na wystawie w naszym mieszkaniu. O zagospodarowaniu przestrzeni użytkowej nie wspominając.

Ułamany fragment porcelany, materializował się na moich oczach. Kawałek po kawałku całość zaczęła znowu przypominać pierwotny kształt. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobiłem i właściwie dlaczego. Niemniej jednak, ten złom pod wpływem mojego dotyku otrzymał drugie życie.
Możecie uznać, że zwariowałem. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby ktoś tak stwierdził. Mój rozsądek podpowiadał mi jedno. Jeśli samemu nie mogę znaleźć odpowiedzi na coraz częściej dręczące mnie pytanie, może ktoś na tym świecie zna na nie odpowiedź? Co właściwie jest ze mną nie tak?
Żyjąc w czasach swobodnego dostępu do wiadomości, każdego dnia możesz natrafić w sieci na garść potrzebnych tobie w danej chwili informacji. To, co mi udało się ustalić, napawało mnie jeszcze większym pesymizmem.


Blog Zaklętej Post 1 - 2009.11.02

Dziś mam już pewność. Przewiduje przyszłość! Nawet nie macie pojęcia, jakie to ekscytujące! Wiem co przyniesie jutro! Kto wie, może nawet w niedługim czasie udałoby mi się na tym zarobić? Musiałabym tylko trochę poćwiczyć, bo ta moja nowa umiejętność nie do końca działa tak, jak pokazują to w filmach. Wiecie, bohater zazwyczaj miał przebłysk geniuszu, zamykał oczy i dosłownie mógł zobaczyć przyszłość. U mnie działa to inaczej, nie gorzej! Skąd, raczej mniej efektownie. Byłoby łatwiej gdybym zobaczyła kawałek takiej wizji, ale co tam. A może to jak z nauką języka obcego. Poduczę się gramatyki, słownictwa i kultury ludzi posługujących się nim, a za kilka tygodni napiszę wiersz sensualnie przebijający Leśmiana.

Ciekawi was jak to działa u mnie? Uroczyście ogłaszam wszem i wobec – potrafię dowiedzieć się co się stanie po tym, jak ktoś zje moje wypieki. Nie śmiejcie się tylko i broń Boże nie umniejszajcie takiemu przewidywaniu przyszłości. OK?! Nawet pojęcia nie macie, jakie daje to możliwości. Bo chyba jakieś daje, prawda? Chętnie w komentarzach przeczytałabym wasze opinie– na ten temat, sama wpadłam na co najmniej dwa, ale chyba nie byłyby zbyt dochodowe.

Robiłam wczoraj swój ulubiony sernik biszkoptowy i gdy na spód tortownicy wlewałam masę – poczułam się wściekła, zirytowana. Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo ON mnie zdradził. Nie – nie Krzysiek – KAMIL! W życiu jeszcze nigdy nie miałam ochoty nikogo tak zranić, jak tego palanta. To uczucie było niewyobrażalnie namacalne. A być nie powinno. Kamil to chłopak mojej siostry – Emilii. Wszystko wyjaśniło się drugiego dnia, kiedy z samego rana zobaczyłam siostrę w kuchni, płaczącą i pożerającą moje ciasto! Dosłownie wiedziałam, co ona czuje. Podeszłam do niej, zgarnęłam łyżką odrobinę masy czekoladowej z jej talerza – no co, musiałam posmakować, czy aby wyszło nie za gorzkie. Niestety zupełnie, jak w wizji, polewa była paskudna, ale to mało istotne. Zapytałam ją, co się stało, a ona potwierdziła moje nadzieje.

- Ten dupek Kamil, wczoraj przelizał Zośkę. Zrobił to tuż przy mnie. Chciał żebym to widziała.

Dokładnie znałam uczucie zazdrości i zawiści, jakie wtedy targało moją siostrą. Dokładnie je znałam.

***

I tak dowiedziałem się tego, że nie jestem jedynym człowiekiem z nadprzyrodzonymi mocami. A co gorsza. Osobnik, który mógłby odpowiedzieć na któreś z moich pytań, jest w gruncie rzeczy głupią smarkulą, zachowującą się gorzej, niż rozwydrzony dzieciak. Idiotka, zdawała się uzupełniać wszystkie epokowe momenty rozwoju jej umiejętności. Więc tylko i wyłącznie z tego powodu czytałem dalej jej bzdury. A uwierzcie mi było co czytać.

Blog Zaklętej Post 31 - 2010.05.22

Dziś znowu uratowałam niewinną kobietę, przed popełnieniem największego błędu w jej życiu. Joanna Drąg - bo o niej mowa. Nie wyszła za Jakuba Pazerę. Mój dar jest genialny ! A nie mówiłam, że tak będzie?! Co?! Mój dar działa teraz o niebo lepiej niż na początku i właśnie dlatego doskonale wiedziałam, co mam jej powiedzieć, aby nie wychodziła przenigdy za tego kretyna. Możecie sobie wyobrazić, jakie życie mogłoby ją czekać u boku alkoholika? W mojej wizji, ten palant opił się do nieprzytomności i zwymiotował cały kawałek mojego pysznego tortu wprost na suknie panny młodej! I nie, nie był to jednostkowy przypadek. Ten palant nie miał zamiaru się zmieniać. Stan ciągłego upojenia alkoholowego towarzyszył mu w jego smutnych planach na przyszłość prawie bez przerwy! Nie potrzebowałam badać ich przyszłości w sposób nad wyraz dokładny. Ja wiedziałam, że ich wspólne życie będzie męczarnią dla tej kobiety. Dla niej i jej dzieci. Boże chroń wszystkie kobiety od pijanych mężczyzn dobierających się im nocą do majtek. Mam nadzieję, że skoro ja widzę przyszłość, gdzieś tam - jest ktoś, kto przyjął sobie za cel pomaganie tak maltretowanym duszom.

***

Po przeczytaniu cotygodniowych adnotacji pyskatej dziewuchy zrozumiałem, że te umiejętności stają się coraz silniejsze. Pewnie nie bez znaczenia było to, że ta dziewczyna używała ich jak szalona. Wiadomość była intrygująca i niebezpieczna zarazem. Skoro ona dostrzegała przyszłość na wiele lat w przód, co mógłbym uzyskać ja, gdybym teraz zaczął rozwijać swoje zdolności? Przyznam, że z zaciekawieniem czytałem ostatnie z wysłanych przez nią posty. To, co z nich wynikało, rozbudziło zarazem mój strach i entuzjazm.

Blog Zaklętej Post 61 - ostatni - 2010.12.30

Nie wiem, co tutaj napisać oprócz tego, jak bardzo głupia się teraz czuje. Myślałam, że to będzie fajne. Wskazywać ludziom ich drogę. Podpowiadać im, co powinni zrobić, co będzie dla nich w właściwe, a co nie. Przecież chciałam im tylko pomóc. Zarobić przy tym trochę, to także, ale co ważniejsze - pomóc. Nigdy nie chciałam, aby moje działania wywarły na kimkolwiek takie skutki jakie... jakie … eh. Ja na prawdę, chciałam tylko pomóc.

Dzisiaj kolejny raz doszła do mnie wiadomość o tym, jak spieprzyłam czyjeś życie. Chroniąc jednych odsłaniamy na atak drugich. To proste, świat potrzebuje równowagi. J. Pazera przyszedł do mnie wczoraj wieczorem do kawiarni. Poprosił o jedno z ciastek z wróżbą. Tak, sprzedawałam ludziom przyszłość. Ich własną przyszłość. Każdy kto chciał mógł zakosztować odrobiny mojego daru. Pazera nie kupił jednego ciastka, jak robiła to większość klientów. Chłopak zdecydował się na zakup całych pięciu kilo słodyczy. Wiecie po co mu były potrzebne? Chciał zobaczyć możliwie najwięcej ze swojej przyszłości, gdyż jak uważał, nie ma w niej nic, dlaczego warto żyć. Był już na skraju wyczerpania nerwowego, gdy skosztował pierwsze ciasteczko. Popił je tanią wódką. Zobaczył pewnie to samo co ja, kilka miesięcy wcześniej. Przed nim nie było przyszłości. Miał do wyboru tylko jedną ścieżkę życia. Postanowił więc, że póki ma resztki godności upije się i zaśnie na dworze.

Po co mi to było. Po co rozwijałam ten cały piekarniany biznes? Czy jest więcej takich ludzi, jak Pazer? Czy moje ciastka-przepowiednie, wpłynęły destrukcyjnie na innych ludzi? A co jeśli tak właśnie jest? A co jeśli ja początkowo uratowałam dziesiątki ludzi przed ulewą małych problemów, tylko po to by setki zginęły w potopie?

Nie wiem czy jeszcze coś napiszę na tym blogu.

Nie wiem, czy powinnam.

Tak bardzo was wszystkich przepraszam.




Sprawy czysto formalne.

Graczy biorących udział w sesji jest mało. A nawet bardzo mało - jak na moje standardy. Mam zamiar prowadzić sesję dla maksymalnie pięciu osób. Z czego trzy miejsca są już obstawione.
W aktualnym składzie wystąpią:
- fabiano
- lirymoor
- mataichi
Ta rekrutacja ma na celu znalezienie 1-2 osób, które będą chciały pograć w pomysł, który chyba został przedstawiony ładnie na samej górze w formie - krótkiego scenkowego opowiadania/posta, jak zwał tak zwał.

Sesja - kolejki planowane są na 2 tygodnie. Dokładniej 10 dni na odpisanie dla graczy, 4 dni dla posta MG. Innymi słowy będziemy grać tak, aby każdy - zarówno MG, jak i gracze, mieli możliwość napisania posta w weekend.

Każda z postaci graczy ma jakąś umiejętność, którą można nazwać nadprzyrodzoną. Każda z owych umiejętności jest na samym początku słaba i mocno ograniczona. Poprzez używanie tej zdolności gracze w czasie gry będą odblokowywać kolejne możliwości tej jednej umiejętności.
Przygotujcie się zatem na to, że każdy z graczy przed przystąpieniem do gry będzie musiał wymyślić sobie zdolność i ją ograniczyć tak, by w samej grze można było ową umiejętność w coraz większym stopniu rozwijać.

Gra jest nastawiona na rpg – pbf. Jeśli ktoś ma manierę opisywania tylko postów graczy w każdej kolejce, nie dodawania nic od siebie czyli innymi słowy wodolejstwo – pewnie się w tej grze nie odnajdzie.

Czas rekrutacji ? Od 2-3 tygodni. W przeciągu tygodnia na swobodne rozmawianie przez gg/pw mam czas wieczorami od 19 do 21. W weekendy jestem dostępny praktycznie o każdej porze.

W ciągu tygodnia najszybciej dostaniecie jakieś informacje zwrotne, jeśli skontaktujecie się ze mną mailowo kabasz@gmail.com – nie ma to jak smartfony

W razie jakiś pytań od tego jest ten temat.

Mam nadzieję, że czytało się wam ten tekst równie łatwo jak mi go pisało.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline