Swoja jazdą Victoria wywołała sporą sensację i pojawili się od razu gapie. Ale nikt chętny by narażać się na stratowanie. O tej porze uliczki miasta okupowali stateczni panowie i nobliwe damy. Towarzystwo grzeczne i uprzejme, ale też stetryczałe i mało ruchliwe.
I niezbyt skłonna do ryzyka. Cała nadzieja byłaby w parobkach, ale jakoś żaden się nie trafił.
Tak więc Vicky kontynuowała swoją szaleńczą przejażdżkę nie zatrzymywana, ani nie goniona przez nikogo.
Niemniej każda podróż ma swój koniec. Tak było i w tym przypadku. Rozpędzona Vicky przemierzała miasto, aż w końcu koń zatrzymał swój bieg, wyrzucając swą pasażerkę, niczym pocisk z katapulty... prosto w ramiona w wybawiciela.
Tak by było idealnie. Niestety rzeczywistość nie bywa idealna. Victoria w kogoś uderzyła z impetem i wylądowała miękko pupą nie odczuwając bólu, jaki powinien być wywołany zetknięciem z twardą ziemią. A to dzięki temu, że między pupą Vikcy, a ziemią, leżał jęczący mężczyzna. Trafiony tym niecodziennym pociskiem, jęknął z bólu i rzekł
.- Czy, czy... może panienka ze mnie zejść?!
- Yhmmmm... - mruknęła dziewczyna nie podnosząc się ani o milimetr, za to kiedy spojrzała w dół aby zobaczyć, kogo “zestrzeliła” z powierzchni ziemi jej uwagę przykuło coś “ważniejszego”. Szaleńcza jazda a potem szaleńczy lot z miękkim lądowaniem sprawiły, że jej piersi wyskoczyły prawie całkowicie z sukni mamusi. “Bella miała chyba racje co do jej rozmiaru”, przeleciało dziewuszce przez myśl. Wiercąc się na leżącym pod nią mężczyźnie zaczęła upychać je z powrotem tam gdzie ich miejsce.
-Heeej...aauu..moje żebra!- jęczał mężczyzna, z trudem oddychając.
-Możesz wreszcie...ja nie jestem... czy ja... nie rób ze mnie poduszki.
I nie zwracając uwagi, na zbiegowisko, jakie wywołuje tą sytuacją. Ale Victoria już wielokrotnie była źródłem niepochlebnych plotek. Czym ani ona , ani jej ojciec... ani potencjalni amanci, niespecjalnie się przejmowali.
Do siedzącej Vikcy podszedł
Samuel Rogers, miejscowy konstabl, ciągnąc za uzdę jej spłoszonego konia. -Panno von Strom, czy coś się stało. Wyglądała panienka na poruszoną.
Siwiejący już Samuel, poruszał podczas rozmowy sumiastymi wąsiskami, sięgającymi mu za dolną wargę.-
Pożarł wybuchł w posiadłości? A może nieudany ekspe...
-Heeeej! A ja?! Właśnie zostałem zaatakowany?!- wrzasnął “pan poduszka” z oburzeniem.
Vicky podniosła głowę aby spojrzeć na stojącego przed nią Samuela całkowicie ignorując wydobywające się spod niej jęki -
Koń się spłoszył? - spytała, albo wyjaśniła, albo po prostu stwierdziła nie rozwijając tematu dalej. Po czym znowu zajęła się upychaniem swojego biustu tak aby przynajmniej udawał, że jest na swoim miejscu. I mimochodem odparła do mężczyzny rozciągniętego na ziemi: -
Jęczysz waść jakby cię przynajmniej słoń przygniótł. Toć nie ważę tak dużo - i dla podkreślenia swej racji i udowodnienia, że do słonia jej daleko uniosła pupę do góry i... z powrotem plasnęła na “pana poduszkę” -
I jak? Chyba nie ważę tak dużo co słoń?
-Koń się spłoszył. To się zdarza... za moich czasów, jeździło się uważniej. Ale dziś. Tylko te automobile i paromobile. -rzekł w odpowiedzi Samuel.
- Aaaaaaaaaaaa! - wcięła mu się dziewczyna w słowo przerywając swoje zajmujące zajęcie -
Właśnie ja w sprawie automobilu do sir Richarda przyjechałam, nie widziałeś go Waść?
-Sir Richard...a czy on nie jest Londynie?- zdziwił się konstabl, pocierając między palcami końcówkę wąsa. A “pan poduszka” narzekał.-
Może nie jesteś słoniem paniusiu, ale moje żebra nie są poduszką.
Dziewczyna już się zaczęła podnosić, aby zejść z tego “jęczyduszy” jak go w myślach określiła. Słysząc jednak że sir Richard jest w Londynie, klapnęła ponownie na pupie zrezygnowana, przyszpilając jeszcze raz “pana poduszkę” do ziemi. -
Heh i co ja teraz zrobię?! - zaczęła się na głos zastanawiać pocierając czoło.
-Ja mam pojazd. Mogę zawieźć do Londynu. Tylko na Boga i królową, zejdź wreszcie ze mnie kobieto i zaprowadź do lekarza!- wykrzyczał z bólem w głosie “pan poduszka”.
- O matko... myślałby kto, żeś waść życie postradał, albo nie wiem jakie wielkie rany odniósł - prychnęła dziewczyna. Podnosząc się sprawnie na nogi ujęła lejce swojego konia i rzekła patrząc na rozciągniętego na ziemi mężczyznę -
Delikatnyś pan jak kurze jajo. Toć nic takiego wielkiego się nie stało, ja nawet jednego siniaczka nie mam, to po co ten lekarz?
-Bo bolą...ty na mnie wpadłaś znienacka, a bruk jest twardy.- rzekł mężczyzna i wstał na nogi spoglądając na Vicky.
Mówił z wyraźnym akcentem Zachodnich Kolonii. Ubierał się zresztą zgodnie z tamtejszą modą. Ciemnowłosa ogorzała twarz...i kabura przy pasie. Był uzbrojony.
Ukłonił się z trudem, mówiąc.-
Douglas Maverick, do sług. A ty? Jak masz na imię panienko?
Dziewczyna lustrowała go od stóp do głowy z uwagą, na widok kabury z bronią oczy jej rozbłysły. Zanim którykolwiek z mężczyzn mrugnął choćby powieką podskoczyła do mężczyzny i już obracała w dłoniach jego bron z uwagą oglądając znalezisko. -
Vicky, aleeeeee super... będę mogła postrzelać? - przymknęła oko i zaczęła się odwracać mając na końcu lufy najpierw właściciela broni a potem nadal stojącego obok Samuela.
Dodała jeszcze w ramach wyjaśnienia, tak jakby mówiła do kogoś o uszkodzonym umyśle... wolno i wyraźnie akcentując każde słowo. -
Toć wpadłam znienacka, bo koń się spłoszył... Nie znienacka wszak bym nie wpadała. A bruk przecie nic dziwnego, że twardy, wszak on z kamieni... - i ponownie chcąc spojrzeć na “pana poduszkę”, a właściwie Douglasa Mavericka wymierzyła w niego trzymaną broń i patrzyła znad niej z uwagą, celując w sam środek jego czoła.
-Ostrożnie panienko to klasyk.- rzekł nerwowym głosem Douglas, po czym spojrzał na konstabla. -
Nie jest nawet nabity. Wszak wiem, że to Anglia, a nie zachodnie rubieże Kolonii. Noszę jako straszak. Słowo.
- Nooooooo tak... Taki, żeś delikatny to straszak ci potrzebny jak nic. - rzekła dziewczyna obracając broń w dłoni. -
To jak z tym Londynem? - zagadnęła na interesujący ją temat.
-Broń to broń panienko. Na dzikusów i bandziorów wystarczy.- odparł Douglas i rzekł.-
Podróżuję po kraju w interesach, więc mam automobil, ale... co z lekarzem?
- Heh... słuch też się panu uszkodził przy tym spotkaniu z brukiem? Toć mówiłam N...I...C... ale to N...I...C... mi nie jest, to i lekarza mi nie trzeba. - ujęła stanowczo mężczyznę za łokieć -
Nie traćmy czasu na niepotrzebne gadanie.... po kufry trzeba jechać - zaczęła się rozglądać z pytaniem -
to gdzie ten automobil?
-Ale mi potrzebny jest lekarz.- odparł ze zrezygnowaniem Douglas i dodał.-
Panienko Vicky?
- Choryś waść? - spytała dziewczyna przyglądając mu się podejrzliwie. - A na co?- dodała zaciekawiona.
-Żebra mam poobijane.- burknął Maverick.
-
Panno Victorio...-wtrącił konstabl szepcząc cicho nie zwracając uwagi na to że Douglas i tak to słyszy.-
Jeśli mogę coś zasugerować. Wyjazd w towarzystwie tego młodziana, o podejrzanym pochodzeniu, nie jest dobrym pomysłem.
Zresztą Maverick potwierdził jego słowa mówiąc.-
Pan władza dobrze radzi.
Dziewczyna spojrzała to na jednego to na drugiego mężczyznę i zapytała konstabla -
Ma pan automobil?
-Ależ skąd. Konie są wygodniejsze w takim hrabstwie jak nasze.- odparł Samuel.
- Tak tak - rzekła dziewczyna masując pośladki -
Konie są baaaaaaaaaaaaaaardzo wygodne, ale... on ma automobil - wskazała palcem na Douglasa prawie że mu wydłubując przy tym oko -
i on mnie zawiezie do Londynu! Bellę zabiorę ze sobą!
-Może najpierw oddasz broń, potem lekarz, a potem …-Maverick wzruszył ramionami.-
...a potem reszta.
-A po co panienka jedzie do Londynu?- spytał Samuel zaciekawiony jej determinacją.
Vicky już otwierała usta aby odpowiedzieć po co, ale przypomniała sobie list ojca. -
Po... po suknie. Ładnie w nich wyglądam prawda? - spytała wypinając pierś do przodu i prezentując suknię, którą na sobie miała.
-Tak, tak...-zgodzili się obaj mężczyźni, stając się ukryć fakt, że dyskretnie gapią się w jej dekolt.
-Ładny biu...strój...zniewalający.- dodał Douglas po chwili.
- To gdzie ten automobil? - zniecierpliwiła się dziewczyna.
-To gdzie broń?- Douglas wyciągnął rękę po swoje.
- Przecie jej nie ukradnę! - obruszyła się dziewczyna wciskając mu broń w rękę -
Proszę! To możemy już jechać?
-Tam.- wskazał z dumą Maverick, na kupę złomu na kółkach stojącą nieopodal.
- Moje mobilne centrum dowodzenia. Mój dom i środek transportu w jednym.- rzekł z dumą Douglas.
Dziewczynie oczy rozbłysły na widok jaki ujrzała, podeszła i z uwagą zaczęła oglądać automobil obchodząc go dookoła. I jak znawca tego co ogląda podeszła bliżej i zaczęła obstukiwać automobil. -
Nieeeeeeeeeeeeeeezły jest - pochwaliła właściciela -
Ale czy na pewno dowiezie nas do Londynu?
-Oczywiście... do Londynu i do każdego miejsca w Anglii.- rzekł mężczyzna podchodząc do schodków.- A
le na razie musi podwieźć mnie do lekarza.
- Heh aleś się uparł waść na tego lekarza... Jak mus to mus jedziemy do doktora Winstona. - po czym odwróciła się do konstabla, kiwnęła w stronę konia który stał spokojnie, zapewne odpoczywając po szalonej jeździe i spytała -
Mogę zostawić to zwierze u pana, ktoś od nas po nie przyjedzie?
-Oczywiście panienko Victorio.- mruknął konstabl, a Douglas otworzył drzwi wszedł do pojazdu. Po czym wystawiwszy głowę przez drzwi rzekł.-
To idziesz czy nie?
- Porusza się pan dość sprawnie, na pewno ten lekarz potrzebny? - spytała Vicky podkasując sukienkę jak najwyżej jej się udało i odnosząc nogę aby wejść do środka za mężczyzną.
Automobil rzeczywiście pełnił rolę domu na kółkach. Prowadząc Vicky do sterówki, Douglas pokazywał kolejne pokoje.-
Sypialnia, jadalnia, barek, łazienka, kuchnia.
Nie było tu schludnie. W sypialni królowało nie pościelone łóżko, w jadalni na stoliku stały, brudne talerze, kolejne brudne talerze były w kuchni. Na szczęście łazienki jej nie pokazywał. Tylko drzwi do niej.
Vicky z uwagą rozglądała się dookoła. Dreptała za mężczyzną krok w krok tłumacząc przy okazji jak ma trafić do lekarza, którego tak bardzo się dopominał od samego początku.
Dotarli do sterówki. było tam siedzenie dla kierowcy, siedzenie pasażera. I od groma różnego rodzaju wajch i wskaźników. Douglas zasiadł w siedzeniu kierowcy, a dłonią wskazał miejsce dla Vicky mówiąc wprost. -
Niczego nie dotykaj, dobrze?
- Dobrze... dobrze … - wymamrotała dziewczyna i wbrew zapewnieniom wyciągnęła ręką aby dotknąć interesującej jej rzeczy.
Pacnął ją karcąco acz delikatnie palcami po dłoni.- Nie dotykać. Chcesz dojechać do Londynu w jednym kawałku?
- No dobrze... - mruknęła dziewczyna. “Nie dotykać to nie dotykać”, ale nic nie było o nie-oglądaniu. Podeszła bliżej i pochyliła się nad interesującym ją urządzeniem wypinając pupę w stronę właściciela automobilu.
Douglas przez chwilę jechał udając, że tego nie widzi. Ale był też mężczyzną z krwi i kości. A pokusa była na wyciągnięcie ręki. Toteż przesunął dłonią po krągłościach, które kilka chwil wcześniej gniotły mu żebra.
Dziewczyna podskoczyła i odwracając się niechcący, a może i chcący przyładowała mężczyźnie łokciem w poobijane żebra. -
Już nie boli? - spytała niewinnie.
- Boli, boli...przyznaję... Tym razem należało mi się.- pisnął Douglas, łapiąc się ręką za żebra w miejsce trafienia.
I ruszyli dalej kierując się wskazówkami panny von Strom do położenia domku doktora.
Sanktuarium doktora Winstona, przyjaciela rodziny von Strom i miejskiego lekarza, patologa, weterynarza, a także wypychacza zwierząt. Lekarza słynącego z różnych ciekawych metod leczenia. Zazwyczaj jednak pacjenci zdrowieli po jego kuracjach. Zazwyczaj też potem unikali siedziby doktora Winstona, bez względu jak bardzo byli później chorzy.
Doktora
Saemusa Winstona szanowano i bano się jednocześnie. Oczywiście Vicky była wyjątkiem... bo była też jego uczennicą.
Dojechali i wysiedli. Victoria niecierpliwie pociągnęła Douglasa za sobą. Wszak musieli się spieszyć. Pociągnęła za rączkę przy drzwiach i rozległ się gong.
Co prawda Pierrot, deux ex machina doktora, pewnie już go powiadomił, ale mimo to grzeczność zobowiązuje.
Otworzył im po chwili, posiwiały, w felczerskim stroju i o lasce. Niestety jakoś swego kolana naprawić nie potrafił, a mechaniczne protezy go odrzucały. Jak inne mechaniczne części włączane w ludzkie ciało. Dewizą doktorka była „Natura”... w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa. Niestety epoka zafascynowana technologią naturę miała w pogardzie.
I doktorka też. na widok gości Saemus uśmiechnął się i rzekł.-
Ach Vicky, moja droga, co cię tu sprowadza o tej porze? I kim jest ten gentleman?