Afganistan był dla wielu ostatnim lądem, jaki przyszło im zobaczyć. Żołnierze przybywali tu, ginęli i w trumnach wracali do domów. Nic przyjemnego. Tego obawiał się Mark wstępując do T1. Trumny z amerykańską flagą i jego nazwiskiem. Pamiętał dobrze dzień, w którym dostali zadanie infiltracji tego miejsca. Ucieszyła go znajoma morda Edwarda. To była osoba na której mógł polegać.
Wioska była miejscem spokojnym i za żadne pieniądze "Duch" nie odgadł by po co mieli tutaj siedzieć. Przynajmniej do czasu przybycia talibów. Ci wprowadzili do spokojnego systemu strach i terror. Przemoc, mord i gwałt był na porządku dziennym, a AFO Tabun mieli na to spokojnie patrzeć. Już kilka razy Mark miał ochotę złapać za pistolet i rozwalić taliba lub dwóch. Raz, kiedy kazano mu patrzeć na egzekucję dziecka, które coś tam ukradło żeby nie paść z głodu, zastanawiał się nad tym jaki jego kraj jest pojebany. Jak pojebani są dowódcy, jak pojebany jest sztab, no i wreszcie czemu ta cała sytuacja jest równie pojebana. To było trochę za dużo jak dla jednego człowieka, ale ta agresja w końcu znajdzie ujście - zapewne przez lufę M4.
Któregoś dnia talibowie zamiast egzekucji kazali wszystkim spakować dobytek i wypędzili mieszkańców z wioski. Wraz z nimi oddział Marka. Tobołek który dźwigał był o tyle niewygodny, że wbijała mu się w plecy kolba od karabinu. Prócz ubrań mieli tu całkiem sporo szpeju. Granaty, miny, magazynki, granaty, broń, granaty, sprzęt, granaty i tak dalej. Droga dłużyła się i końca nie było widać. Wreszcie ktoś zagadał gdzieś po angielsku. - No, Flyer. Co robimy?
Pytanie nie było do niego, ale odpowiedź była by prosta - zabijmy jakiegoś taliba. Teraz jednak nie mogli strzelać. Nie, noży też nie mieli używać, podobnie z gołymi rękoma i wszystkim innym czym dało się zabić. Czekała ich jeszcze długa droga. Chcąc trochę urozmaicić drogę podszedł do znajomego Burtona. - Jak myślisz stary, co te pojeby z turbanami szykują ?
__________________ Także tego |