Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2011, 10:42   #8
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ludzie w Silver Bay byli dziwni. Ale chyba takie były małe miasteczka. Zdarzało mi się do nich trafiać, lecz te w skali dziwności zajmowało jedno z bardziej naczelnych miejsc. Część ludzi była gadatliwa. Takich lubiłem. Na przykład ten Fred. Grzecznie podziękowałem mu za zaproszenie i zanotowałem w pamięci, by odwiedzić go przy okazji. Najwyraźniej nie lubił Salfielda. To dobrze. Złośliwe i nieżyczliwe języki są na wagę złota w podważaniu polis.

"- Tak, sąsiad często pił – mówi życzliwa staruszka o zmarłym w wypadku właścicielu wysokiej polisy.
- To straszne.- mówię, a w duchu odnotowuję sobie, że w ankiecie medycznej napisał – alkohol z umiarem i już mam podstawy do zmniejszenia kwoty wynagrodzenia. "

Tak. Niechętni sąsiedzi byli dla nas, ubezpieczycieli, kopalnią dolców.

Dzwon wzywający ludzi do kościoła nieco mnie zdziwił. Ja kościoły, świątynie, chramy i wigwamy modłów omijałem szerokim łukiem. Religijność i pobożność była czymś, co nie mieściło się za bardzo w moim światopoglądzie sceptyka. Podobnie jak UFO, duchy, nawiedzone domy i bracia Winchester.

Rozmowa z mechanikiem nieco wytrąciła mnie z równowagi. Z jednej strony lubiłem takich łatwych do przejrzenia cwaniaczków, którzy stanowili doskonały materiał w pracy. Z drugiej jednak strony jego brak manier, przejście na ty i inne drobnostki, nieco mnie irytowały. Jednak postanowiłem grać w jego grę. Czekało mnie sporo pracy dzisiaj i nie miałem ochoty na utarczki z wiejskimi kmiotami. Przełknąłem złość – umiejętność maskowania emocji była niezwykle pomocna w mojej pracy i wyjąłem z portfela pięćdziesiąt dolców.
- To zadatek – powiedziałem wręczając banknot pazernemu debilowi. – Dostaniesz jeszcze dwa takie, jak zrobisz swoją robotę szybko i fachowo. Dobrego dnia, panie – spojrzałem na naszywkę na kombinezonie– Tramp.
Nie traciłem na niego więcej czasu.

Kolejny młody emo. Nic dziwnego. Mieszkanie w takim zadupiu, jak Sliver Bay, to pewnie nie lada cierpienie. A ta subkultura, z tego co wiedziałem, uwielbiała się umartwiać, żyła w smutku, poczuciu beznadziei i braku sensu życia. Patrząc na nich nie mogłem się nie zgodzić z ich argumentacją. Byli beznadziejni a ich życie nie miało sensu. Co fakt, to fakt.
Rada emo – kasjera była pomocna, ale spojrzenie, jakie mi posłał powodowało, że miałem ochotę kupić kij bejsbolowy za 12.99 i walnąć go nim prosto w ten umalowany ryj. Wiem, że leciały na mnie dziewczyny. Ale nie chciałem rozszerzać mojego uroku osobistego na dziewczyny płci męskiej. Co to, to nie .Jeden lubieżny staruch w majakach wystarczy. Emo – pedryl w realnym życiu to już lekka przesada. Postanowiłem sobie, że przebywając w Silver Bay postaram się już więcej nie pojawiać w tym sklepie.


Samochód udało mi się wynająć bez problemu. Wyekwipowany, jak należy wsiadłem za kółko i ruszyłem. Cóż. Nie był to szczyt techniki i brakowało mu sporej ilości gadżetów, do których przywykłem, ale miał jedną zaletę – nie miał problemów z jazdą w trudniejszym terenie.

Jechałem powoli i ostrożnie, by nie zgubić drogi. Nie przepadałem za lasami, jak każdy mieszkaniec większych miast. Na siedzeniu obok mnie leżał termos z kawą i mapa okolicy. Las sprawiał zdecydowanie nieprzyjemne wrażenie. Był mokry, śmierdział jak stara piwnica dziadków na wsi i generalnie brakowało jedynie maniaka z hakiem zamiast ręki i mgły, bym zaczął zastanawiać się nad zawróceniem do miasteczka.



- Derek – powiedziałem do siebie głośno – Co się z tobą dzieje. Wymiękasz?

Mój własny głos podziałał troszkę jak stymulator. W sumie, czego miałem się obawiać? Lasu? Też coś.
Widziałem już ludzkie trupy. Zmasakrowane w wypadkach lotniczych i komunikacyjnych, utopione i wyjęte z pożarów. Oglądałem sceny, które na początku wywoływały u mnie koszmary i odruchy wymiotne. Po kilku latach jednak przywykłem. Zobojętniałem. Tym bardziej nie powinienem lękać się drzew. To irracjonalne. A przy tym kurewsko sugestywne.

Jeleni ryk spowodował, ze o mało nie wyleciałem z wąskiej trasy. Serce załomotało mi dziko. W tej jednej, niekonsekwentnie nielogicznej chwili, żałowałem wszystkich wypitych w życiu kaw. Niepotrzebnie. To nie był zawał. Jedynie cykor!

- Derek – powtórzyłem tonem swej matki. Lubiła używać tego tonu, kiedy nie usatysfakcjonowałem jej wybujałych ambicji, jako dzieciak.

Znów go zobaczyłem. Stał tam. Wielki, dumny, z ogromnym porożem.
Zachichotałem nerwowo przełykając ślinę.

- Pewnie ryczysz, bo ci żona zajebiste rogi przyprawiła, co – zadałem pytanie w stronę szyby. – Spokojnie. Jak będziesz mnie tak straszył, wezmę flintę i przyjadę tutaj latem. A twój rogaty łeb powędruje nad mój kominek.

Kiedy echo moich słów dotarło do mnie przetarłem twarz dłońmi. Niedobrze! Gadałem do siebie, jak jakiś idiota. To miasteczko działało mi na nerwy.

Czerwony wóz terenowy, który o mało mnie nie staranował odciągnął moje myśli od czerwonookiego jelenia – nawiasem mówiąc będę musiał sprawdzić w internecie – czy jelenie mają takie oczy. Widok twarzy O’neila za kółkiem mijającego mnie samochodu też nie był do końca zadawalający. No cóż. Minąłem się z moim celem. Ale trudno. Przynajmniej pooglądam sobie jego domek.


Nie pooglądałem. No przynajmniej nie za bardzo. Dom był zwykły, ale otaczał go wysoki płot, wyglądający jak pieprzona indiańska palisada (czy Indianie mieli palisady?- nieważne).
Obszedłem teren dookoła robiąc przy okazji kilkanaście zdjęć moją cyfrówką. Pierwszy materiał dowodowy do analizy. Skoncentrowałem obiektyw na oknach, drzwiach.

Kiedy zobaczyłem kamerę, byłem już po obchodzie. W lesie panowała cisza, ale jej obiektyw poruszał się. Zobaczyłem skrzynkę domofonu. Po chwili wahania zadzwoniłem. Ale odpowiedziały mi jedynie dziwne trzaski i szumy, jak w zepsutym radiu. Szarpnąłem furtką, ale zamek trzymał mocno. Wcisnąłem raz jeszcze guzik domofonu.

- Halo – powiedziałem w stronę szumów. – Jest tam ktoś?

Cisza. Znów te szumy. Czyżby domofon był zepsuty.

Trudno.

Pozostał mi plan B. Wróciłem do samochodu, napiłem się kawy rozgrzewając nieco wyziębione spacerem ciało i odpaliłem silnik. Wyjąłem kartkę papieru i długopis.

„WIEM, KIM PAN JEST. POROZMAWIAJMY” – napisałem wyraźnymi, drukowanymi literami, a potem dodałem jeszcze numer mojej komórki.

Wróciłem do ogrodzenia i wziąłem dwa kamienie. Starając się być widocznym przez kamerę ustawiłem jeden z kamieni, włożyłem kartkę do woreczka foliowego po kanapce i położyłem na kamieniu przyciskając potem drugim. Ukłoniłem się grzecznie obserwującej mnie kamerze i wróciłem do samochodu.

Nim odjechałem, zapaliłem papierosa i zebrałem myśli.

Salfield najwyraźniej żył jak pustelnik i więzień jednocześnie. Podchody z kimś takim były zbyt czasochłonne, a znając moje Towarzystwo, płacili za efekty. Nie miałem ochoty tracić czasu na macanki ze staruchem. Dokończyłem papierosa, wdeptałem niedopałek w mokrą glebę i zawróciłem w stronę Silver Bay.

Po powrocie do miasteczka miałem zamiar przedłużyć wynajęcie auta na kolejny dzień. Potem miałem zamiar zdybać O’neila – bo najwyraźniej pisarz wybrał się do miasteczka. Może tam nadarzy się okazja do spotkania. Potem – podtrzymując mit pisarza – amatora, chciałem odwiedzić miejscową bibliotekę, zauważyłem ją w jednym domu w pobliżu kościoła. Zapewne nie miała wiele do zaoferowania, ale pewnie łączył się z salą pamięci Silver Bay. Chciałem poszperać troszkę w jego historii i uwiarygodnić siebie w rozmowie z Frankiem. Co prawda jeszcze w Chicago szykując swoją „przykrywkę” zapoznałem się z historią osadnictwa i gorączki złota w tym rejonie, ale chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o lokalnych bohaterach i łotrach.

Jednak priorytetem było zdybanie Sonfielda, jeśli faktycznie załatwiał coś w miasteczku.
Plan B – nawiąż kontakt z celem. Wszelkimi możliwymi sposobami. Jeśli chciałem go udupić, musiałem zebrać dowody zgodnie z prawem stanowym. Inaczej nici z podważenia wypłaconej polisy. Nie można dochodzić roszczeń łamiąc prawo. Dlatego też jedna kusząca myśl – włamać się do mieszkania pisarza pod jego nieobecność – odpadała na przedbiegach.

Prowadziłem samochód ostrożnie, bo droga zrobiła się śliska. Pogoda przestała nas rozpieszczać. Dzięki temu – miałem taką nadzieję – więcej ludzi będzie w barze.

W Silver Bay chciałem wypatrzyć samochód Salfielda. Dobrze go zapamiętałem. To powinno pomóc zlokalizować byłego pisarza.
 
Armiel jest offline