Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2011, 15:57   #10
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wracałem do Silver Bay niezadowolony. Nie lubiłem, jak moje plany krzyżował przypadek. I do tego ta pogoda. Nie cierpiałem śniegu. I wiatru. Tego zimnego, wiejącego znad Wielkich Jezior. Cóż. Akurat Chicago, zwane Wietrznym Miastem, nie było zatem najtrafniejszym miejscem do życia.

Myślałem o tym pieprzonym staruchu. Nawet muzyka lecąca z radia zamontowanego w wynajętym rzęchu kierowała moje myśli w jego stronę. Czyżbym dostawał drobnej obsesji? Pewnie tak. Trafiało mnie to, kiedy miałem jakąś ważną sprawę, na której bardzo mi zależało. Moja psychoterapeutka – Daniella Brooks – miała na mnie niezły zarobek, kiedy robiłem coś pokroju tej sprawy. Chociaż nie. Chyba nigdy nie miałem czegoś aż tak dużego. Polisa za żonkę, którą zgarnął ten staruch, była naprawdę imponująca. Zwyczajowa prowizja z jej odzyskania ustawiłaby mnie na rok, może dwa. Ale pieniądze nie były teraz najważniejsze. Miałem ich naprawdę sporo. Bardziej chodziło o to, że Derek Freeman nigdy nie pasował. Był ostrym – zajebiście ostrym graczem, – przy którym inni detektywi ubezpieczeniowi, te usmarkane fiuty – byli jedynie psimi bąkami po chilli con carne.

W końcu wjechałem do miasteczka. I ujrzałem samochód Salfielda. Tylko, jak się później okazało, nie był to jego wózek, lecz jakiegoś miejscowego w kraciastej koszuli.
Walnąłem pięścią w kierownicę.

Miałem, kurwa, dość niespodzianek na dzisiaj. Teraz mój ruch. Plan miał mi w tym pomóc.

Punk pierwszy – samochód. Odfajkowane bez problemu. Zaczynałem lubić naiwność właścicielki mojego motelu. Może załatwię jej polisę na życie ze zniżką, jak już zgarnę tego fiuta, Salfielda. A potem, rzecz jasna, znajdziemy klauzulę by spadkobiercy dostali jedynie nędzne ochłapy.

Punkt drugi – biblioteka. Odfajkowany. Kolejna miła starsza pani. I kolejne gówniane informacje, przydatne dla mnie mniej więcej tak, jak ocieplacz na jadra dla kastrata. Dla zamaskowania prawdy. Podpytałem troszkę miłą bibliotekarkę o dom O’neila. Dowiedziałem się jedynie tyle, ze stary cwaniak kupił go za bezcen w stanie zrujnowanym, bo wcześniej porzuciła go jakaś rodzina. Nowy właściciel w miasteczku pojawia się rzadko jedynie na zakupy. Samotnik i dziwak, ale większość miejscowych nic do niego nie ma. Ciekawe? Podpytałem z ciekawości, dlaczego, ale miss „władczyni biblioteki w pipidówku”, nie miała pojęcia. Dowiedziałem się także, że plany techniczne są w ratuszu. Na razie nie były mi potrzebne, więc odpuściłem.

Punkt trzeci – miejscowy bar i pogaduszki. Odfajkowany z przyjemnością, przez szklaneczkę szkockiej wypitą do steku ze słodkimi ziemniakami. Pogaduszki z miejscowymi też były owocne. Brali mnie za pisarza, tak jak chciałem, lecz najwyraźniej upatrywali we mnie Mesjasza, który rozsławi tą pipidówkę na całe Stany Zjednoczone, jakąś gównianą opowiastką. Dajecie wiarę, ludzie? Czy można być aż tak durnym, jak te ćwoki? Kto teraz w ogóle czyta. Nie mówiąc już o jakiś debilnych historyjkach z czasów Indian, kowbojów, szeryfów i wariatów przepłukujących sitkami strumienie.

W końcu zniechęcony wróciłem do pokoju w hotelu i zastałem niespodziankę.

Co wtedy czułem? Strach – raczej nie, chociaż pewnie powinienem. Niepokój – odrobinę. Wkurwienie – a i owszem. Przemieszane z chęcią przywalenia komuś w ryj.

To było frustrujące i nieco irytujące uczucie. Już drugi raz ktoś był w moim pokoju. Pozostawił burdel i ten dziwny zapach.

Wyjąłem kartkę z woreczka i spojrzałem na nią podejrzliwie. Nie było wątpliwości. To była ta sama kartka, ten sam woreczek i te same pieprzone kamienie. Ktoś ze mną pogrywał w ciula. Ale nie byłem z tych, którzy czmychnął, bo ktoś im ułożył piramidkę w pokoju. Sprawdziłem czy nic nie zniknęło, ale wszystko wydawało się być w porządku.

Wyjąłem telefon i wybrałem numer do szefa.

- Cześć – powiedziałem krótko. – Miejscowi nie są tak chętni do współpracy, jak sądziliśmy. Sprawa może się przedłużyć. Salfield mieszka w małej fortecy w lesie. Za kasę z polisy mógł kupić sobie bunkier na Hawajach. Nie wiem, po jaką cholerę wybrał tą dziurę. Nie ogarniam tej jego decyzji.

- Wyluzuj, Derek – powiedział szef tym tonem luzaka, który najchętniej wcisnąłbym mu w pielęgnowany na siłowni zadek. – Jesteś tam dopiero od wczoraj.

- W każdym razie uprzedzam – powiedziałem. – Niech Zarząd nie naciska. To delikatna sprawa i muszę ją poprowadzić ostrożniej, bo go stracimy. I mam jeszcze jedną prośbę. Powiedz Jess, by przeskandowała mi polisę Sonfielda, muszę coś sprawdzić.

- Na kiedy?

- Nie bierze pieniędzy za wyglądanie ładnie i robienie ci laski, jak cię najdzie chęć – zażartowałem w stylu, który mój szef uważał za „męski”, a ja za debilny, jak indiański sprzątacz kibli. – Najszybciej, jak da radę.

- Jasne – zaśmiał się jak stara ropucha.

- Dobra, kończę.

* * *

Po rozmowie z szefem zszedłem na dół i odszukałem gospodynię.

- Czy ktoś pytał o mnie pod moją nieobecność? – zagaiłem rozmowę tonem miłej pogawędki.

- Nie, nikt – odpowiedziała odrywając wzrok od krzyżówki, nad którą siedziała.

- Hmmm – zrobiłem dramatyczną pauzę. – Bo już drugi raz ktoś wszedł nieproszony do mojego pokoju.

Zamurowało ją. Dosłownie. Spojrzała na mnie z nieudawanym niedowierzaniem, wręcz lękiem.

- Pierwszy raz wczoraj w nocy. Pomyślałem, powiem szczerze o tym biedaku, pani pracowniku, co go wczoraj pijanego potrącił samochód. Ale teraz, jak wróciłem z miasta, ktoś ustawił w moim pokoju piramidkę z kamieni.

- Czy coś ukradziono? – zapytała wystraszona.

-„Tu cię mam” – pomyślałem –„ Nie kupiłaś polisy ubezpieczeniowej od kradzieży na twoich klientach, a też nie widziałem informacji o tym, że nie ponosisz odpowiedzialności za takie wypadki”.

Głośno jednak powiedziałem.

- Nie. Wszystko w porządku – starałem się uspokoić ją tonem mojego głosu. – To pewnie taka zgrywa.

- Mam zawiadomić policję? – na razie jednak dryfowała starym kursem.

- Nie. Nie ma potrzeby – uśmiechnąłem się. – Proszę jedynie by bardziej uważała pani na kręcące się osoby. Może trzeba zamykać drzwi czy coś. Ale nie róbmy z tego afery. To miły i dobrze prowadzony motel i niech już tak pozostanie.

Chciałem mieć z nią dobre relacje. I chyba mi się udało.
Podziękowałem jej za troskę i wróciłem na górę.


* * *

Włączyłem laptop, złapałem sieć i pobuszowałem troszkę po internecie. Sprawdziłem pocztę wywalając wszelkie maile, które prześliznęły się przez zaporę antyspamową.

- Nie, dziękuję – mruknąłem klikając na USUŃ – Mój penis ma wystarczające rozmiary.

Chwile wahałem się przy zniżkach na strony porno, ale i to powędrowało do kosza.

Potem zerknąłem na najnowszą wiadomość z biura. Polisa wypełniona oświadczeniem Solfielda. Przeniosłem wzrok na kartkę, którą znalazłem w pokoju. I przyznam się, że poczułem się nieswojo. Ale przynajmniej wiedziałem, kto ze mną pogrywa.

Charakter pisma był bez wątpienia ten sam.

Solfield, ty stary sukinsynu! Jeszcze zobaczymy kto, kogo.


* * *

Ściemniło się już, kiedy z zakupioną w barze flaszką (nadal unikałem sklepiku ze sprzedawcą emo – padrylem) wróciłem do warsztatu. Zdobywca złotego medalu za bycie największym rednekiem w okolicy oporządzał właśnie swój warsztat szykując go do zamknięcia.

- I jak tam, koleś? –zapytałem wyciągając flaszkę.

Zadziałała jak magiczna różdżka Harryego Pottera z tych durnych filmów dla przerośniętych dzieciaków. Widziałem jak niechętny, wręcz zacięty wyraz twarzy, ustąpił miejsca wilczej podejrzliwości połączonej z chciwością i nieufnością. Co, jak co, ale manipulację miałem w małym palcu.

- Wpadłem zobaczyć, jak tam moje koło, szefie. I przyniosłem coś, na zakończenie dnia.

Wyciągnąłem w jego stronę butelczynę.



Wziął ja po chwili wahania. To był markowy trunek. Pewnie nie za często miał okazję pić coś takiego.

- Koło będzie na rano – burknął. – Jak mówiłem wcześniej.

- Nie masz chyba zbyt dużo pracy, co? – zapytałem wyciągając papierosy i częstując go jednym.

- Różnie – odpowiedział wymijająco już z papierosem w zębach.

Nadal mi nie ufał.

- Wiesz – mruknąłem zaciągając się dymem. – Spokojnie tutaj u was. Zrobiłem sobie wycieczkę do lasu i trafiłem na dom O,neila czy raczej Solfielda. Pokręcony staruch, co nie? Z tego, co pamiętam, zabił swoją żonę. Bez powodu. Ja rozumiem, gdyby przyprawiała mu rogi – wzdrygnąłem się na wspomnienie czerwonookiego jelenia. – Ale tak bez przyczyny. To pojebane.

Dodałem, siląc się na akcent robola z doków w Chicago.

- No – mechanik był rozmowny, jak zawsze.

Nic tak nie rozgrzewa, jak dobra konwersacja.

- Oki - będę z tobą szczery – spojrzałem na niego twardo. – Interesuje się Solfieldem. Powiedzmy, że na tą brykę zarobiłem ... w pewien dość specyficzny sposób. Wiesz, że jest nagroda za ... zresztą nieważne. Są jednak ludzie, którym nie podoba się to, co zrobił. I chcą ... zadośćuczynienia.

Spojrzał na mnie zaciekawiony. Pewnie rozważał, czy jestem dziennikarzem czy zabójcą.

- Pięć patyków. Tyle ci odpalę, jak mi pomożesz do niego dotrzeć. Zdobędziesz numer jego telefonu. Za to dostaniesz dwie stówki. Nie ważne, jak to zrobisz. Ale zachowasz dyskrecję. Niech reszta myśli, że piszę ksiązki.

Nie odpowiadał. Pewnie zaczynał się bać. Lub kalkulował, czy nie zawiadomić glin.

- Pięć kawałków – dodałem odchodząc. – Nie śpiesz się. Dasz mi odpowiedź, jak przyjdę jutro po samochód.

Odwróciłem się raz jeszcze patrząc na niego z najbardziej pokerową twarzą, jaką znałem. A byłem dobry w takich sztuczkach.

- Do jutra.

- Do jutra – odpowiedział przyglądając się raz mojemu mercedesowi, a raz mnie.

Widać było, że w jego głowie panuje zamęt. Ale wiedziałem, że nikomu nic nie powie. Pięć tysięcy dolarów było dla niego fortuną.


* * *

Wróciłem do hotelu.

Włączyłem komputer i siadłem do sieci. Szukałem wszystkiego, na co udało mi się trafić w sprawie Solfielda i o domu w lesie. Porównałem daty zakupu, które zanotowałem w bibliotece. Zalogowałem się na strony lokalnych gazet szukając czegoś na temat tego domu.

Nie wiem czemu, lecz wydawało mi się, że lokalizacja miejsca kryjówki Solfielda nie była przypadkowa. Że jego wybór mógł stanowić klucz do dotarcia do niego.

Potem jeszcze poszperałem po sieci w poszukiwaniu informacji o miejscowych legendach. Szczególnie o czerwoonokim jeleniu.

Miałem zamiar popracować do dziewiątej, potem obejrzeć jakiś serial na sieci i położyć się spać.

Sieć rwała się jak cholera, podobnie jak zasięg w telefonie. Ale ja byłem cierpliwy. Przeglądałem strony www szukając czegoś, co da mi jakiś punkt zaczepienia, lub mnie olśni.
Przyznam szczerze – kręciłem się nieco po omacku, ale wiedziałem, że w końcu i tak wyjdzie na moje.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-03-2011 o 15:59.
Armiel jest offline