Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2011, 08:14   #2
Takeda
 
Takeda's Avatar
 
Reputacja: 1 Takeda ma wyłączoną reputację
Większość z nas zastanawia się nad sensem życia dopiero w chwili konfrontacji z chorobą, czy śmiercią. W swoich kazaniach staram się nie straszyć ludzi wizją piekielnych mąk i katuszy, jak to robią katoliccy duchowni. Ja staram się zwrócić im uwagę na piękno doczesnego życia i uświadomić im fakt, że jeżeli będą dobrze żyli teraz, tu na ziemi to i po śmierci krzywda im się nie stanie.
Niezbadane są jednak wyroki boskie - musiałem po raz kolejny zgodzić się z tą sentencją apostoła Pawła.
Wiadomość, którą przeczytałem w bostońskiej gazecie uświadomiła mi, że nawet ja mogę doświadczyć jak niepojęte są boże zamiary.
Takie właśnie sytuacje są momentami próby dla nas wszystkich, ale dla duchownego w jeszcze większym stopniu. Ja muszę nie tylko sobie wytłumaczyć to co się stało, ale także przekonać z wiarą innych ludzi. Przekonać, że to co się wydarzyło miało sens. Sens po prawdzie metafizyczny i transcendentalny, ale zawsze to jakiś sens. Dla wielu to jednak za mało, a zwłaszcza dla bliskich zmarłego.

Złożyłem gazetę na pół i podszedłem do telefonu.
- Dom państwa Willbury - usłyszałem w słuchawce głos lokaja.
- Witam! Nazywam się Oliver Twinkelton, pastor Oliver Twinkelton. Czy mógłby porozmawiać z panią Willbury?
- Proszę chwileczkę zaczekać.
Usłyszałem jak służący odkłada słuchawkę na stolik idzie zawiadomić Lukrecję, kto dzwoni.
- Witam pastorze - głos żony Adriana był niewątpliwie smutny, ale nie depresyjny. W nie jednej dyskusji Adrian podkreślał siłę charakteru swojej żony. Widzieliśmy się co prawda raz, czy dwa gdy odwiedziła ona męża w czasie badań w okolicach mojej parafii, ale i tak ją bardzo polubiłem.
- Witam panią. Nie wiem, czy mnie pani pamięta...
- Oczywiście, że pamiętam pastorze. Adrian tyle razy o panu opowiadał.
Na chwilę jej głos zadrżała, ale o ile dobrze słyszałem to powstrzymała łzy.
- Proszę przyjąć najszczersze kondolencje i wyrazy współczucia. Właśnie się dowiedziałem o tym co się stało.
- Bardzo dziękuję. Sama próbuje znaleźć w tym jakiś sens i zrozumieć jak mogło do tego dojść.
Cisza jaka zapadła po tym zdaniu uświadomiła mi, że będzie mi bardzo trudno znaleźć odpowiednie słowa, by wyjaśnić i nadać sens tej śmierci.
- Adrian był niezrównanym badaczem - zacząłem - Poświęcał się pracy całym swoim sercem i duszą. Nie raz przestrzegałem go, by oszczędzał się i choć na chwilę zwolnił. Nigdy mnie jednak nie posłuchał... Nie przypuszczałem jednak, że kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji.
- To nie tylko przepracowanie pastorze - rzekła spokojnie Lukrecja - Ta sprawa kryje w sobie o wiele więcej tajemnic niż można, by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Chciałabym prosić, by przyjechał pastor na pogrzeb. Adrian zostawił mi kilka listów i instrukcji na wypadek, takiej właśnie sytuacji.
- Oczywiście, że przyjadę - zapewniłem ją bez wahania - Chciałem też zaproponować, jeżeli nie ma pani oczywiście nic przeciwko, bym poprowadził nabożeństwo.
- Jak pastor może o to w ogóle pytać. Adrian na pewno, by sobie tego życzył.
- Dziękuję zatem. Przyjadę najbliższym pociągiem i zajmę się wszystkim.

Na stację przywiózł mnie jeden z moim parafian. Mam co prawda prawo jazdy, ale jak do tej pory nie zdecydowałem się na zakup samochodu. Uważam, że są inne, ważniejsze potrzeby niż taki luksus.
Pożegnałem się z Robertem i wsiadłem do pociągu i zająłem miejsce w przedziale. Małą walizkę do której wsadziłem togę i dwie pary koszul na zamianę, położyłem na półce.
Gdy pociąg ruszył wyjąłem notatnik i zacząłem przygotowywać mowę pożegnalną.
“Adrian... przyjacielu...


- Adrian... przyjacielu... To już nasze ostatnie spotkanie. Żegnamy cię ze smutkiem i wielkim bólem. Twoje odejście było tak nagłe i niespodziewane, że trudno się z nim pogodzić i znaleźć jakieś wytłumaczenie tego co cię spotkało. Byłeś nie tylko wielkim uczonym i badaczem, ale także a może przede wszystkim kochającym mężem, wiernym przyjacielem i dobrym człowiekiem. Często w takich sytuacjach tłumaczę moim wiernym, że Bóg tak chciał... a teraz, przyjacielu, gdy muszę to samo wytłumaczyć sobie... przychodzi mi to z wielkim trudem... nie dlatego jak być może byś zripostował, gdyś tu był teraz z nami, że tracę wiarę. To nie to przyjacielu. Przychodzi mi to z trudem, bo twoja śmierć spadła na nas tak nagle. Pamiętam jak jeszcze dwa tygodnie temu czytałem twój list w którym relacjonowałeś wyniki swoich badań. A teraz stoją tu nad twoją trumną i wygłaszam mowę pożegnalną. To smutne przyjacielu... będzie mi brakować długich dyskusji z tobą, twoich listów i tej pasji jaką wypełniała całe twoje życie... Wierzę jednak, że spotkamy się kiedyś znowu, a wtedy będziemy mieli całą wieczność na prowadzenie dysput i rozważań filozoficznych. Żegnaj przyjacielu i niech Bóg przyjmie cię do swego królestwa... Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Schyliłem się i rzuciłem garść ziemi na leżącą już w dole trumnę.


Jak się okazało Adrian uwzględnił mnie w swojej ostatniej woli. List, który wręczyła mi Lukrecja był nad wyraz niepokojący i dziwny. Wynikało z niego, że Adrian nie tylko przewidywał że coś mu się może stać, ale także podejrzewał, że okoliczności jego śmierci będę nietypowo i bardzo tajemnicze.
Gdy wszyscy przeczytali listy jakie otrzymali głos zabrał Salomon:
- Dajmy Lukrecji czas na odpoczynek . Przejdźmy do salonu. - po czym stanął przy drzwiach oczekując na reakcję pozostałych - Tam będziemy mogli porozmawiać.
Gdy znaleźliśmy się w salonie, a służba została odprawiona zapadła niezręczna cisza. Nikt najwyraźniej nie miał ochoty, by mówić o tym co przeczytał. Czułem na sobie ciężar obowiązku wobec Adriana i jakiś przymus, by jako pierwszy zabrać głos. Powiedziałem, więc:
- Jestem pastor Oliver Twinkelton. Adrian był moim wieloletnim przyjacielem. To straszne co się stało... Świeć Panie nad jego duszą. A teraz jeszcze to - to mówiąc pokazuje na list. - Sam nie wiem co o tym myśleć - z nerwów i niepewności drapie się po głowie.
 
__________________
"Lepiej w ciszy lojalności dochować...
Nigdy nie wiesz, gdzie czai się sztruks" Sokół
Takeda jest offline