Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2011, 17:21   #5
Sileana
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Boston, 13 maja 1922


Jestem gościem w domu profesora. Gość to ogromne niedopowiedzenie, wziąwszy pod uwagę okoliczności, w jakich zostałam tutaj zaproszona. Pomylenie z jakąś dawno niewidzianą krewną to ostatnie czego bym się mogła spodziewać. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, bo przecież znalazłam się w samym środku sprawy, czy płakać, bo przecież w końcu ktoś z nich domyśli się, że na pewno nie jestem „kuzynką Lucy”. Zwłaszcza, kiedy zorientują się z poziomie mojej wiedzy na temat wierzeń Indian i nieistniejących związkach z profesorem.
Śledztwo nie posunęło się do przodu, ponieważ całą ceremonię i stypę pani Lukrecja trzymała mnie blisko siebie, nie mogłam nikogo wypytać. To, co usłyszałam przy stole, nie ma żadnego znaczenia dla sprawy – to było tylko kilka anegdot i nieszkodliwych plotek.
Najciekawsze wydarzyło się już za zamkniętymi drzwiami, kiedy pani Lukrecja rozdała nam listy. Ja miałam okazję przeczytać dwa – skierowany do Lucy i ten należący do Jamesa Walkera. Nie przepiszę ich treści, ale wynika z nich niezbicie, że tajemnicza Lucy była mocno zaangażowana w badania profesora i z całą pewnością oboje obawiali się o swoje bezpieczeństwo. Na przykładzie profesora jasne jest, że nie bezpodstawnie...


***

Judith wstała bardzo wcześnie, obudzona silnym bólem karku. Okazało się, że poprzedniej nocy zasnęła w głową na książce, i teraz wszystkie mięśnie protestowały przeciw takiemu traktowaniu. Księgą, która posłużyła jej za poduszkę, była monografia profesora Adriana Wilbury’ego na temat wierzeń Indian Północnoamerykańskich. Zaczęła ją czytać poprzedniego wieczora, ale mimo najszczerszych chęci, nie udało się jej skończyć dzieła. Kilkanaście ostatnich kartek było jednak całkiem przyjemnym dodatkiem do śniadania. Potem Jade bardzo starannie dobrała garderobę na pogrzeb profesora. W początkach „kariery” dziennikarskiej zdarzało się jej ubrać się krzykliwie czy nieodpowiednio do okazji, co zazwyczaj kończyło się dla niej pustymi rękoma. Teraz doskonale wiedziała, co założyć, by nikt nie rozpoznał w niej, przynajmniej nie od razu, dziennikarki na tropie.
Tym razem jednak jej przemyślność skończyła się dla niej nieco dziwnie. Pani Wilbury, wdowa po profesorze, którą kojarzyła z wystąpień sufrażystek, rozpoznała w niej dawno nie widzianą siostrzenicę profesora Wilbury’ego. Judith została niemal przyklejona do całkiem silnego ramienia kobiety, która prowadziła ją przez tłum bliższych lub dalszych krewnych, przedstawiając ją każdemu po kolei. W takiej pozycji spędziła też całą ceremonię pogrzebową, a później stypę. Jej bliskość chyba przynosiła ulgę starszej kobiecie, która mogła na moment zapomnieć o swoich troskach i skupić się na „pomaganiu” „kuzynce” w odnalezieniu się wśród dawno niewidzianej rodziny.
Jade nawet dobrze nie rozróżniała, co się dzieje, od kiedy sparaliżowały ją słowa „kuzynka Lucy”. To niby miało być o niej? Ale jak...? Dlaczego...? Skąd...? Przecież ona nawet nie była opalona! Miami? Kiedy zaś dostała do ręki list, który przeczytała trzy razy, zanim zaczęła dochodzić do niej jego treść, o mało nie zemdlała. Nieszkodliwie brzmiąca kuzynka Lucy okazała się być najbliższą współpracowniczką profesora Wilbury’ego, dzielącą z nim wszystkie badania i informacje! Dlaczego więc żadne z tych ludzi jeszcze jej nie wyrzuciło? Nie wierzyła, że naprawdę żadne z nich nie widziało tej kobiety od jakichś piętnastu lat, jak powiedziała wdowa, jeżeli profesor był z nią tak blisko. To była jego rodzina, przyjaciele! To miała być jakaś gra?
Rozmowa toczyła się jakby obok niej, mimo że starała się rejestrować poszczególne wypowiedzi, w końcu po coś tu przybyła. Kiedy jeden z mężczyzn podał jej jakiś kawałek papieru, przedstawiając się, Judith stała jak wmurowana, pozwalając wcisnąć sobie list w rękę. Pokiwała głową na znak, że zgadza się ze słowami Walkera, choć tak naprawdę wciąż była oszołomiona kolejnymi wypadkami tego dnia. W końcu jednak zrozumiała, że musi coś powiedzieć. Nie miała tylko pojęcia, co to może być.
- Oczywiście, postaram się służyć pomocą najlepiej, jak tylko będę mogła - wydukała ze ściśniętym gardłem.
W głowie kołatało się jej tylko jedno pytanie: o co w tym wszystkim chodzi?
 
Sileana jest offline