Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2011, 16:39   #6
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
To miasto śmierdziało. Pychą i rynsztokiem, obojętnością i wyzyskiem, ignorancją i oszustwem. Boston wydawał mu się taki obcy i nieprzyjazny, choć jego twarz w żaden sposób tego nie zdradzała czuł nawet pewne obrzydzenie. Do rodzinnych stron miał wracać w innych okolicznościach, aby przypomnieć sobie miejsce i ludzi, z którymi się wychowywał, tymczasem los chciał inaczej. Minęło raptem kilka dni odkąd wysłał depeszę o swoim przyjeździe do Willburyego, niedługo później dowiedział się o jego odejściu. Szkoda mu było jego chrzestnego, zawsze mieli ze sobą dobry kontakt i pisali do siebie listy od czasu do czasu. Z jakiejś przyczyny czuł, że ta śmierć wcale nie była taka prosta i naturalna jak się wydawało, może był to objaw paranoi, zbytniej podejrzliwości, czy też po prostu braku akceptacji dla tego wydarzenia. W każdym bądź razie nie miał zamiaru tego tak po prostu zostawić.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TtO3AQCoVFw[/MEDIA]

W Bostonie pojawił się na wieczór, dzień przed pogrzebem chrzestnego, wahał się czy aby nie przenieść się od razu do opuszczonego domu swych rodziców, jednak ostatecznie zdecydował się na hotel. Prędzej czy później i tak musiałby go odwiedzić by sprawdzić jego stan, bowiem zdecydował się na sprzedaż. Do miasta przyjechał własnym samochodem, było to bardziej czasochłonne niż podróż pociągiem, lecz skoro już miał zamiar zostać na dłużej wolał mieć tutaj swoje auto.



W hotelu od razu przywitało go małżeństwo Dunnword, które wspólnie je prowadziło. Solomon miał nadzieję uniknąć dociekliwych pytań, jednak jego los był już przesądzony.

- Pan pułkownik Colthrust! - wykrzyknęła pani Margaret Dunnword, chuda i wysoka kobieta o bystrych oczach - Rodzice byliby dumni!

Solomon jedynie pokiwał głową, myliła się zarówno co do jego stopnia jak i spodziewanej reakcji rodziców, mimo wszystko postanowił nie wyprowadzać jej z błędu. Nie zdążyłby się zresztą odezwać, bowiem pan James Dunnword, duży niższy i grubszy od swojej żony, ubrany w brązowy garnitur i kapcie, łysy już i z małym wąsikiem, przygotowywał się do swojej przemowy.

- Ah, wojna - zaczął spoglądając gdzieś w przestrzeń - Gdybym był młodszy też bym się wybrał, poczuć ten zapach prochu o poranku, wziąć udział w wielkiej sprawie, ba! Poznać odważnych ludzi! Największe przyjaźnie powstają właśnie w wojsku.

Tym razem Solomon ponownie zachował ciszę, jego wizja wojny i uczestniczących w niej żołnierzy była zupełnie inna, mniej romantyczna. Nie czuł tam wcale, iż bierze udział w wielkiej sprawie, jego przyjaciele również nie, prawie wszyscy czuli tylko strach i tęsknotę, za domem, rodziną, dziewczyną, czy choćby butelką piwa i wolną sofą. Nawet jeśli tlił się w nich wcześniej patriotyzm, to teraz, kiedy już powrócili, widzieli już wszystko w innym świetle.

- Służył pan we Francji, prawda? - spytała pani Dunnword wyrywając go z zamyślenia - Widział pan Paryż? To takie wspaniałe miasto, zawsze chciałam je zobaczyć.

- Byłem tam tylko przejazdem
- odparł - Nie miałem czasu na zwiedzanie.

- Ah, tak, tak, rozumiem
- potwierdziła kobieta - Musi pan być zmęczony, mój mąż zaprowadzi pana do pokoju.

Colthrust pokiwał głową, złapał za uchwyt swojej niewielkiej walizki i chwilę później był już na schodach, którymi Dunnword prowadził go na miejsce. Słowa właściciela hotelu zdawały się dochodzić do niego później lub też w ogóle, umysł Solomona starał się wypierać wszystkie brednie o wojnie i dawnych latach jakimi raczył go starszy mężczyzna. Swoje wywody zakończył wręczeniem klucza oraz zaproszeniem na coś mocniejszego.

W końcu Solomon został sam, jego pokój może nie był zbyt duży, jednak duże łóżko, sporo komoda oraz łazienka i tak były dużym luksusem w porównaniu do warunków jakie musiał znosić w wojskowych barakach. Otworzył walizkę i powoli zaczął wyciągać swoje rzeczy, mundur na jutrzejszy pogrzeb, kilka przedmiotów do golenia oraz swój pistolet. Już miał wychodzić do łazienki, gdy za drzwiami znów usłyszał jakiś rwetes, który po chwili został zastąpiony przez niewyraźne szepty.

-... bądź uprzejma dla... popraw te włosy... skaranie boskie z tobą... uśmiech kochanie, uśmiech...

Następnie usłyszał delikatne pukanie do drzwi, początkowo nieco nieśmiałe, nagle zamieniło się w donośniejsze, jakby osoba z marszu nabrała większego zaangażowania. Colthrust zakrył mundurem Colta i uchylił lekko drzwi. Dziewczyna stojąca za nimi była naprawdę urocza, miała nieufne spojrzenie i piękne niebieskie oczy, skromna sukienka oraz ciemne loki jeszcze bardziej podkreślały jej urodę, mogła mieć może z dwadzieścia lat.

- Dobry wieczór proszę pana - przemówiła nieco wystraszonym głosem, jej oczy powędrowały na srebrną tackę, na której spoczywał apetycznie pachnący stek - Pewnie jest pan głodny, to dla pana.

- Proszę, wejdź - powiedział uprzejmie i otworzył drzwi, jego poważna mina oraz zmęczone spojrzenie sprawiły jednak, iż dziewczyna na moment się zawahała, by wreszcie wejść do środka i położyć tacę na niewielkim stoliczku - Jesteś Katie, prawda? Chyba pamiętam cię z czasów, kiedy byłaś jeszcze małą dziewczynką.

- Tak - potwierdziła nieco speszona, na jej policzku pojawił się rumieniec - Ja też pana pamiętam. - Jej wzrok utknął na nieco pogniecionym mundurze. - Jest pan oficerem, prawda? Mama tak mówiła. - Złączyła dłonie i lekko się zgarbiła, starała się unikać wzroku mężczyzny. - Pański mundur, może wyprasuję go dla pana? - Zrobiła krok naprzód i wysunęła rękę w jego kierunku.

- Nie - rzekł stanowczo po czym złapał ją za nadgarstek, trochę za mocno, bo na jej twarzy pojawił się grymas bólu i zaskoczenie, puścił ją, dziewczyna szybko cofnęła dłoń i drugą zaczęła ją rozmasowywać - Przepraszam. Nie przejmuj się mundurem.

- W po... rządku - wydukała wciąż wyraźnie przestraszona - Na pewno chce pan odpocząć, nie będę panu przeszkadzała.

- Dziękuję
- rzekł, gdy ona już była przy drzwiach, odwróciła się szybko i spojrzała na niego pytająco - Za stek - dodał - Dziękuję Katie.

Uśmiechnęła się niepewnie i opuściła jego pokój. Usłyszał jeszcze jak zbiega po schodach oraz jak na dole zaczyna się ożywiona dyskusja, ciężko mu było skupić się na rozmowie, ale czuł, iż rodzice właśnie ganią swoją małą Katie. Stek pani Dunnword był fenomenalnie przygotowany, dawno już nie jadł czegoś tak dobrego. Potem jeszcze przez jakiś czas podczas czyszczenia Colta myślał o tej rodzinie, dziewczyna była naprawdę urocza i urodziwa, choć akurat dla niego nieco za młoda, co najwyraźniej nie przeszkadzało jej rodzicom. Zwęszyli dobrą partię dla córki, oficera wojskowego, idealnego kandydata na męża. Zrobiło mu się szkoda Katie.

Nie łatwo było mu zasnąć w świeżej pościeli na wygodnym łóżku, dawno już odzwyczaił się od takich warunków i nawet zastanawiał się czy w końcu nie zamienić posłania na podłogę, lecz koniec końców udało mu się zdrzemnąć.

***

Z samego rana szybko się ogolił , ubrał mundur i opuścił pokój, na dole wymienił się z zaspanym Dunnwordem uprzejmym Dzień dobry, a następnie wyszedł na zewnątrz. Teraz mógł zobaczyć Boston w pełnym blasku słońca, choć wrażenia z poprzedniego dnia wcale się nie zmieniły. Odpuścił sobie podróż samochodem, miał jeszcze sporo czasu do pogrzebu i postanowił przeznaczyć go na zwiedzanie. Dodajmy, że w jego wycieczce znudzonego żołnierza istotne były miejsce, w których można było dostać alkohol i kobiety. Niestety, o tak wczesnej porze wszystkie porządne burdele były jeszcze zamknięte, zaś lokalni dostawcy szkockiej budzili się na kacu. Prohibicja teoretycznie miała na celu wyparcie zwyczaju opijania wszystkich możliwych okazji, lecz jak sam Solomon zdołał już zauważyć interes dzięki temu kręcił się jeszcze lepiej niż wcześniej, a destylarnie pracowały pełną parą. Nie miał zamiaru z tego powodu rozpaczać.

Na pogrzebie czuł się nieswojo, wydawało mu się, iż większość osób zjawiła się tylko z ciekawości lub ogólnego stwierdzenia Tak wypada. Krzywo spoglądał również na księdza odpowiedzialnego za ceremonię, jak to duchowny każde słowo cedził długo i szczęśliwie, a przynajmniej takie wrażenie miał Colthrust, który jednak był człowiekiem nieco uprzedzonym. Czas spędzony na pogrzebie przeznaczył na rozmyślenia dotyczące Adriana i jego śmierci, dochodził do różnych wniosków i przemyśleń, lecz najważniejszy cel był już wyznaczony - musiał odwiedzić Bass Harbor.

Późniejsza stypa niemiłosiernie mu się dłużyła, dla niego było zbyt tłumnie, lecz przynajmniej mógł rozkoszować się towarzystwem butelki jakiegoś alkoholu z Kanady. Tego dnia pił niewiele, czekała go przecież jeszcze rozmowa z wdową, do której zresztą też się nie palił. Nie miał ochoty na dyskusje z nikim, omawianie zgonu Adriana i wspominanie go, nie rozpaczał, podczas wojny był cichym świadkiem wielu śmierci i choć szkoda mu było chrzestnego, nie myślał zbyt wiele nad tym, jakby to było, gdyby gdzieś tam na spacerze był akurat jakiś lekarz ze swoim podręcznym zestawem medykamentów. Myślał już jednak o śledztwie, to się Adrianowi należało.

W końcu przyszedł czas na rozmowę z wdową, przyjęła go wraz z innymi zaufanymi ludźmi i rodziną w gabinecie męża, po krótkim wstępie przekazała im również listy jakie dla nich zostawił. Solomon był tym nieco zdziwiony, lecz nie odezwał się, a jedynie w skupieniu przeczytał zaadresowaną do siebie wiadomość. Wstał, gdy kobieta przekazała rodzinie rolę gospodarzy i zaprosił wszystkich do salonu. Tam po kilku minutach spędzonych w ciszy, w końcu podjęli dyskusję. Sam Colthrust stanął przy oknie i wpatrzony w widok za nim nie odzywał się, a jedynie słuchał racząc się szklaneczką alkoholu. Nie znał znajomych Willburyego, a przynajmniej nie przypominał ich sobie, podobnie zresztą było z Lucy, której w żaden sposób nie mógł skojarzyć, choć przez grzeczność nie wspomniał o tym. Pozostała jeszcze Samantha, gwiazda estrada, żadnego jej występu jeszcze nie ujrzał. W koszarach jednak inni żołnierze sporo o niej mówili, a miejsce nad swoimi pryczami wypełniali jej zdjęciami.

- Udanie się do Bass Harbor to musi być nasz pierwszy krok. Trzeba na miejscu zapoznać się z tym co się stało Adrianowi. Wyczuwam w jego liście jakiś dziwny strach i obawę. Wygląda na to, że wiedział co może go spotkać. To doprawdy dziwne - powiedział pastor.

- Zadziwiające - odezwał się nagle Solomon - Przyznam, że nie spodziewałem się takiego - przez moment jakby szukał odpowiedniego słowa - poruszenia. Cieszę się, iż jego życie nie było wam obojętne. Nie wiele wiem o jego badaniach, prawdę mówiąc prawie nic, ale postaram się pomóc.

- Oczywiście, postaram się służyć pomocą najlepiej, jak tylko będę mogła.
- Lucy wciąż była mocno poruszona.

- Och z pewnością będziesz mogła - dodała Samantha patrząc na kuzynkę - Pamiętam, że wuj wspominał mi o twoim zaangażowaniu w jego prace i pomocy przy wykopaliskach.

- Zatem mamy wspólny cel i zgadzamy się co do tego, iż musimy odwiedzić Bass Harbor
- rzekł Colthrust - Sugeruję byśmy spotkali się jutro, w tym miejscu, porozmawiamy i być może wybierzemy się na miejsce. Sądzę, że na dzisiaj powinniśmy skończyć, każde z nas musi parę spraw przemyśleć. O ile oczywiście nie chcecie podzielić się czymś jeszcze.

- Jeśli mamy dowiedzieć się czegoś konkretnego o jego pracy najlepiej zacząć od przeszukania papierów - powiedziała Samantha - Wiem, że wuj zawsze prowadził bardzo skrupulatne notatki. Trzeba zapytać ciocię czy jego rzeczy zostały przywiezione do domu, czy nadal są w Bass Harbor.

- Wszystkie rzeczy, które Adrian miał w Bass Harbor nadal są w wynajętym domu, który jest opłacony do końca czerwca. Rodzina, która wynajmuje tą letnią rezydencję została uprzedzona telefonicznie, że po rzeczy profesora ktoś się zjawi. Klucze trzeba będzie odebrać od konstabla - powiedział James gasząc papierosa.

- Czyli wszystkie ślady prowadzą na to odludzie. - Sam popatrzyła na swoje wypielęgnowane paznokcie. Wyglądało na to, iż nie w smak jej podróż w takie właśnie miejsce. - Mam nadzieję, że szybko uda nam się wyjaśnić co się stało.

Solomon pokiwał głową, rozmowa powoli zaczynała go już trochę nużyć, wolałby od razu przejść do działania i zacząć śledztwo, wiedział jednak, iż nie powinien się zbyt szybko wyrywać, łatwo wtedy byłoby przeoczyć pewne szczegóły.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline