Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2011, 00:08   #104
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
dr Patrick Cohen, Clause Grand

Cuchnący rezerwuar był miejscem waszego pożegnania. Alvaro, Goodman i Baldrick ruszyli po schodach, w stronę pokoju z bramą, mając nadzieję, że uda się im wrócić do rzeczywistości.
Wy zdecydowaliście się zostać tutaj. Cohen – dlatego, że miał sprawę do załatwienia, Grand – dlatego, że tak naprawdę nie miał innej alternatywy.

Kroki waszych przyjaciół oddalały się, aż wreszcie ucichły w tunelu.

Zostaliście sami.

Cohen nie mógł wyjść ze zdumienia jak długą drogę przeszedł Clause od ich ostatniego spotkania. Odziany w strój legionisty, przy swojej masywnej sylwetce przywodził na myśl jakiegoś mitologicznego herosa lub przynajmniej postać z komiksu. Mrocznego, niskonakładowego komiksu dla dorosłych. Ale to było coś więcej. Coś w twarzy.. oczach. Cierpienie, doświadczenie. Jakaś bolesna mądrość.

W końcu mieli chwilę, by spokojnie porozmawiać. Ściślej rzecz ujmując: przeprowadzić odprawę. Nawet pomijając niedawną śmierć jednego z nich i doświadczenia Metropolis, rozmowa starych przyjaciół, którzy nie widzieli się od roku powinna wyglądać... inaczej. Obaj to czuli, jednak teraz nie było na to czasu. Po prostu zdali sobie raporty z wydarzeń ostatnich dni. Gdy skończyli, Patrick skinął tylko głową i bez słowa ruszył w stronę leża Matrony.

- Gdzie ty leziesz, Cohen? - zainteresował się Legionista poprawiając mocowanie miecza.

- A jak to wygląda? Ucieczka nic nam nie da. Nawet jeśli miniemy straż, umrzesz z głodu. Wracam do Matrony.

- To widzę. Pytam po co?

- Postawię swoją Luminę w zamian za informacje o Kalinsky, odwiązanie cię od Togariniego i bezpieczne wyjście do Metropolis z ominięciem twoich pryncypałów. Jeśli któryś z punktów będzie nierealny oferujemy jej połowę mocy za zrealizowanie pozostałych i kombinujemy co dalej.

- Hmm, niegłupi pomysł, ale czemu nie oddasz luminy po prostu właścicielowi? - słowa Granda spowodowały, że Cohen zatrzymał się i spojrzał na rozmówcę z uniesioną brwią. Ten nie dał się zbyć ironicznym spojrzeniem i spokojnie mówił dalej. - Jest potężniejszy niż Matrona, więc może uda się ugrać lepszy bet?

Uśmieszek zniknął z twarzy Patricka. Przez chwilę rozważał słowa Clausa.

- Nie. - powiedział w końcu - z Astarotem nie będzie żadnej gry o bet. Gdy wypiszemy się z jego planu, on po prostu weźmie co uważa swoje, nie pytając nas o zdanie. Tak samo, jak przydupasy Togariniego nie musiały pytać o zdanie Jess, gdy zleciły ci ekstrakcję. Anioły to nie nasza liga.

- Jasne, tylko - Grand spojrzał poważnie na patologa - Unkath nie jest Aniołem Śmierci. Może nie mieć... technicznych możliwości, by mnie karmić.

Cohen chyba miał już gotową odpowiedź i już otwierał usta, by ją wygłosić, ale zamilkł. Bo Clause miał rację jak jasna cholera. Chwilę stali wbijając wzrok w surrealistyczny krajobraz ni to masarni ni to oczyszczalni ścieków, jakby chcieli w nim znaleźć rozwiązanie.

- Słuchaj Grand - odezwał się w końcu Cohen - nie możemy wrócić do twojej wieży. Jeśli pójdziesz tam sam, zginiesz. Jeśli pójdziemy tam razem, nie unikniemy przekazania luminy Togariniemu - zdradzimy w ten sposób zarówno Szczurzycę, jak Nasha i pogrążymy szanse drugiej grupy. - przez chwilę przyglądał się swojemu odbiciu w jeziorku mazistej substancji, coś rozważając. - Nie możemy też czekać tu na Astarota. Motywacja Unkath jest prosta: potrzebuje Luminy i tyle. A Nash... to Nash. Wciąż nami manipuluje: tu postraszyć Goodman i przekazać pozdrowienia, tam błysnąć mi i zniknąć, później pomydlić oczy Alvaro, zabraniając mu jednak o tym mówić... umówmy się: nie mamy pojęcia co kombinuje Astarot. Myślę, że trzyma nas przy życiu tylko jak długo realizujemy jego plan. Po oddaniu mu tej mocy możemy stracić wszystko, nie zyskując nic z zamian. - przysiadł na jakiejś instalacji i ciężko oparł się o ścianę. Przez chwilę rozmasowywał skronie. - Musi być jakaś metoda na twój... stan. Porozmawiajmy z Unkath. Nie o karmieniu, ale o jakimś trwałym rozwiązaniu. Nowe ciało, czy coś w tym rodzaju. Nawet, jeśli sama nie będzie umiała, powinna wiedzieć gdzie, z kim i jak to załatwić.

Grand zastanawiał się przez chwilę, po czym poważnie skinął głową. Decyzja zapadła. Nie idealna, ale, jak im się wydawało, najlepsza z dostępnych. Powolnym, ale pewnym krokiem ruszyliście w stronę wejścia do szczurzego gniazda.

Drzwi pozostały zamknięte. Czaszki zatknięte na szpikulcach obserwowały was beznamiętnie. Dosłownie. Wcześniej nie zwróciliście na to uwagi, ale oczy w przegniłych czerepach były żywe. Nieszczęśnicy, których głowy „przyozdabiały” bramę prowadzącą do leża Unkath, byli w jakiś sposób świadomi losu, jaki ich spotkał.

W bramie otworzyło się wąskie okienko. Pojawiła się w nim paskudna morda szczurołaka.

- Czego chcecie? Matrona skończyła audiencję.



Rafael Jose Alvaro, Claire Goodman, Terrence Baldrick


Pokój z ciałami nie uległ zmianie. Nadal śmierdziało w nim agonią, bólem i śmiercią. Jednak wasze spostrzegawcze, policyjne oczy, szybko odkryły pewne zmiany w otoczeniu.
Za brudnym oknem widać było inną ulicę. Stały na niej dziwaczne, asymetryczne domy prowadzące na szeroki plac. W centrum tego skweru wyrósł gigantycznych rozmiarów cokół, którego wcześniej na pewno tam nie było. Monumentalna kolumna, na której stał olbrzymi posąg skrzydlatej istoty. Półnagiego kolosa o imponującej muskulaturze, długich włosach i olbrzymich, złożonych na plecach skrzydłach. Coś w postawie posągu, w sposobie ułożenia wyrzeźbionego ciała wzbudzało w was lęk. Takie emocje musiał odczuwać królik, kiedy padł na niego cień polującego jastrzębia.

Wasze pojawienie się w pokoju powodowało dziwne odkształcenia w strukturze tego miejsca. I pewnie przerażałoby to was, gdyby nie posag za oknem i gdyby nie wcześniejsze spotkanie z Unkath. Matrona wyczerpała w was na jakiś czas pokłady gwałtownych emocji – obrzydzenia i strachu.
Wchodząc do środka zastanawialiście się, jak przebić się przez tą mroczną bramę do znanego wam świata. Układaliście mniej lub bardziej paskudne plany, licząc na to, że wpadniecie na rozwiązanie. Jednak powrót okazał się dużo łatwiejszy niż sądziliście.

I dużo bardziej bolesny.


To stało się nagle i tak szybko, że nikt z was – nawet Alvaro – nie zdążył zareagować. Setki zakończonych haczykami łańcuchów wystrzeliło ze wszystkich stron – ścian, sufitu, podłogi - i wbiło się w wasze ciała. Czuliście, jak kolczaste ostrza przebijają wam mięśnie na rękach, nogach i twarzy. Widzieliście, jak jeden z nich dziurawi czaszkę wampira – wchodząc oczodołem i wychodząc potylicą. Kolejny wbił się w rozwarte do krzyku usta Goodman, tnąc miękkie podniebienie gardła. Baldrickowi zapłonęły trzewia, kiedy aż trzy łańcuchy przebiły mu jamę brzuszną zamieniając wnętrzności w poszarpaną papkę.
Kolejny ułamek sekundy i łańcuchy pociągnęły was w stronę ścian rozciągając wasze umęczone ciała wzdłuż nich. Kolejna sekunda i łańcuchy szarpnęły się we wszystkie strony rozrywając was w fontannach krwi na strzępy mięsa.


* * *

Krzyk nie zdążył wyrwać się z waszych ust, kiedy umysł odbierał tą wizję waszej kaźni, masakry i śmierci. Bowiem tak samo szybko, jak się zaczęło, tak samo szybko wszystko się skończyło.

Oszołomionym, przerażonym wzrokiem rejestrowaliście szczegóły miejsca, w którym się zjawiliście szybko orientując się, że znajdujecie się w szpitalnym pokoju numer 66, gdzie podłączone do maszyn spały trzy chore na serce kobiety. Nie było na nich najmniejszych śladów waszej działalności – nacięć, ran, opatrunków.
Za oknem, które było zamknięte, widzieliście brudne podwórze szpitala – zaśnieżone szarym od smogu śniegiem. Tylko jeden szczegół uległ zmianie. Na dachu przeciwległego skrzydła widzieliście przez chwile jakąś postać. Ktoś w długim, czarnym płaszczu. Siedział dokładnie w tym miejscu, co atletyczny anioł z cokołu w Metropolis. Jednak mrugnięcie okiem póxniej dach był już posty – poza śniegiem i lodem, rzecz jasna.,

Kiedy dochodziliście do siebie z uwagą oglądając zarówno swoje ubrania, jak i ciało, – na którym nie było najmniejszych śladów po waszej kaźni – drzwi do pokoju otworzyły się bez ostrzeżenia i stanął w nich jakiś mężczyzna w lekarskim fartuchu oraz jakaś pielęgniarka.

Mężczyzna stanął jak wryty.

- Myślałem, że załatwiliście wszystko wczoraj – mruknął niechętnie. – Wyszliście bez słowa, pozostawiając za sobą wyrwaną kratę wentylacyjną i otwarte okno oraz jedną z pacjentek z gwałtownym atakiem serca.

Z każdym wypowiadanym przez lekarza słowem ton jego głosu stawał się coraz bardziej zimny. Jego wzrok przyglądał się waszej trójce.

- To, że nie napisałem skargi do waszego przełożonego, zawdzięczacie jedynie mojej sympatii do policji i pracy, którą wykonujecie. Jednak teraz .....

Urwał w pół zdania. Spojrzeliście na niego i stojącą obok niego pielęgniarkę. Lekarz wyglądał zwyczajnie, ale siostrzyczka miała włochate ręce, szczurze oczka a przestrzeń wokół niej otaczały smugi brudnego, tłustego dymu, który znikał na korytarzu.

Wróciliście, lecz najwyraźniej wasze zmysły nadal w jakiś dziwny sposób rejestrowały to, co działo się poza Iluzją.

- Kto raz pozna prawdę, oszaleje lub w niej zostanie – usłyszeliście szyderczy głos przy swoich uszach.

Należał do Unkath.
 
Armiel jest offline