Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2011, 19:40   #5
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rnDjbUv7iu0[/MEDIA]

Żmija siedział w swym pokoju w siedzibie assasynów. Wrócił niedawno z Europy, w której spędził ponad dwa lata. Traf chciał iż, akurat zbierano grupę do poszukiwań drugiego Edenu, misja idealna dla niego, coś co jest wymagające. Tylko czemu musiał iść z grupą? Zawsze pracował sam, inni najczęściej tylko przeszkadzają.
Mężczyzna spojrzał w małe lustro nad miską z wodą, jego oczy błysnęły w szkle. Obmył twarz, tylko z przyzwyczajenia. Większość życia spędził na tych gorących pustyniach, był bardzo odporny na wysokie temperatury. Sięgnął dłonią po metalową maskę leżącą na szafeczce. Poczuł pod palcami zimną stal, następnie spojrzał na zasłonę swej twarzy i z uśmiechem przywdział metalową, zimną maskę, z którą nigdy się nie rozstawał. Powoli zbliżała się pora, zebrania toteż Żmija zaczął przygotowywać się do drogi. Nie miał zamiaru korzystać z ekwipunku zakonu, wszystko miał przygotowane zawczasu. Ubrał czarne spodnie z luźnego materiału, oraz buty o wysokich cholewach. Czarna koszula nie krępująca ruchów po chwili spoczęła na jego barkach. Włosy i czoło przykryła czarna chusta, założona niczym malutki turban. Całego stroju dopełnił płaszcz wykonany z delikatnego materiału, długi niemal do samej ziemi. Żmija nasunął na dłonie czarne wygodne rękawiczki, po czym sprawdził czy wszystko jest na swoim miejscu. Zajęło mu to dłuższą chwilę, a gdy upewnił się, że wziął ze sobą całą broń, chwycił jeszcze mieszek z pieniędzmi. Tak przygotowany wyszedł ze swej komnaty kierując się na plac spotkań.

~*~

Gdy stał na placu, wiatr poruszał delikatnie jego płaszczem niczym skrzydłami wielkiego kruka. Piasek uderzał o metalową maskę, a żar lał się z nieba. Żmija zaś czekał na swoją kolej obserwując spod swej maski zebranych. ~ Nowicjusze~ przeleciało mu przez głowę. O żadnym z tu obecnych nie słyszał, jednego chyba kiedyś widział we Francji, ale też był nic nie znaczącym zabójcą. Czemu on, profesjonalista musiał pracować z takimi robaczkami? Czy zakon nie rozumiał, że będą oni mu tylko przeszkadzać?
W końcu nadeszła kolej cienia, zbliżył się on do Altaira i spojrzał na skrzynię z bronią, po czym delikatnie pokręcił głową w przeczącym geście. Jego ukryte pod maską spojrzenie spotkało się ze wzrokiem, głównodowodzącego zakonu. Mierzyli się tak chwilę w milczeniu, obserwując się i szukając w drugim słabości. Zapewne gdyby nie naglił ich czas, mogli by stać tak przez wiele czasu, jednak ziarnka piasku w klepsydrze wieczności nagliły ich niemiłosiernie. Po chwili Żmija bez słowa oddalił się do miejsca gdzie czekała reszta.
Albo mu się zdawało, albo jedyna kobieta w ich grupie bacznie mu się przyglądała, jak gdyby dyskretnie próbowała zajrzeć pod maskę. Właśnie dla tego nie lubił pracować w grupie...

~*~

Kopyta rozrzucały piasek gdy piątka wybrańców pędziła w stronę Damaszku. Żmija poruszał się trochę na uboczu, jak gdyby nie przyznawał się do grupy z którą podróżował. Wiatr lekko poruszał jego płaszczem który czasem wydawał jakiś metaliczny odgłos.
Assasyni zatrzymali się na wzgórzu przed miastem by ocenić sytuację. Żmija zeskoczył z konia i stanął pewnie na piasku. Bramy pilnowała mała grupka strażników, za mała by sprawić im jakąkolwiek rozrywkę a tym bardziej by ich zatrzymać. Mimo to osobnik imieniem Pascal zaproponował swój plan działania. Chciał chwycić się nadjeżdżającej dorożki, by narobić zamieszania. Ponadto wspomniał cos że słyszał o Cieniu, oraz jego czynach w Europie. I miał on rację, faktycznie to Żmija wymordował całą willę by dostać się do swego celu, jednak to była jedna z jego nudniejszych prac. Zamaskowany spojrzał tylko na Francuza i zimnym wyrachowanym głosem mruknął. – Nie znasz mnie chłopcze.
Nie zważając na słowa innych Żmija powoli zaczął iść w stronę bramy, dłonie ukrył pod płaszczem zaciskając je na rękojeściach rapierów, przypiętych do pasa. Szedł powolnym spokojnym krokiem w stronę czwórki strażników, nie przejmując się tym co robi reszta jego nowych towarzyszy.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=XstrpkqT6dw[/MEDIA]

Kiedy zrównał się ze strażnikami, po prostu szedł dalej jak gdyby nigdy nic. Jeden ze zbrojnych szybko zorientował się że coś jest nie tak i podszedł do Cienia.
- Pan wybaczy ale mu.... – nie dane było mu zakończyć bowiem rapier wydobyty spod płaszcza błysnął w słońcu a potem opadł z góry na strażnika, rozcinając jego pierś. Ten z jękiem opadł na ziemię.
Pozostała trójka szybko otoczyła Żmiję, ten jednak stał spokojnie z dwoma rapierami w dłoniach mierząc przeciwników wzrokiem skrytym pod metalem. Zaatakowali w jednym momencie, Cień odbił wprawnie pierwszy miecz, drugi jednak drasnął jego dłoń co spowodowało że jeden z rapierów wypadł mu z ręki. Zabójca syknął cicho ze złości, dawno nikt nie wytrącił mu broni pierwszy atakiem. Kolejny miecz poszybował z góry, jednak trzymany w lewej dłoni rapier odbił go.
Żmija spojrzał na swoją dłoń, dawno nie walczył, dla tego byli w stanie go zranić. Następnie spojrzał na swój leżący na ziemi rapier. Nie było czasu go podnosić, zresztą zamaskowany nie potrzebował go. Jego wzrok tylko przelotnie spoczął na leżącym strażniku, lepiej by nie wstawał. Ubrany na czarno zabójca kopnął leżącego w szyję, bystre oko mogło zobaczyć jak przed uderzeniem z podeszwy wysuwa się nóż który miał zakończyć życie zbrojnego. Wtedy też zamachnął się na niego kolejny strażnik, Cień jednak wykonał sprawny unik, po czym wyprowadził kontratak mieczem dzierżonym w lewej dłoni. Jednocześnie poruszył lekko prawym nadgarstkiem, i wystrzelił prawa ręką w stronę innego strażnika. Z jego rękawa niczym za pomocą magii wyskoczył sztylet do pchnięć, który ujęły palce rannej dłoni. Ostrze skierowane były w szyję jednego ze strażników. Co najdziwniejsze, zamaskowany był spokojny, nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, cechował go całkowity profesjonalizm jeżeli chodzi o walkę.
Ukryte w bucie ostrze rozdarło szyję przeciwnika, kończąc jego żywot. Rapier dzierżony w lewej dłoni najpierw podbił miecz zbrojnego, następnie zaś przeszył jego krtań na wylot. Dwaj wciąż żywi strażnicy z paniką odskoczyli do tyłu, kiedy Cień wydobył broń z szyi opadającego na ziemię truchła. Zbrojni z przerażeniem spojrzeli na ciała swych kompanów i w panice rzucili się do ucieczki.
Żmija odrzucił na ziemię rapier jak i trzymany sztylet, patrząc za uciekinierami. Jego ręce spokojnie powędrowały pod płaszcz, coś zaszeleściło dało się słyszeć jakiś dźwięk. Spokojnym ruchem Cień wysunął dłonie spod połów swego ubioru, tylko że nie było one już puste tak jak w momencie wsuwania się pod odzienie. W obu dłoniach trzymał dwie, ręczne kusze, ze składanymi łęczyskami, ażeby ukrycie ich było proste i efektowne. Zabójca wykonał wprawny ruch a łęczyska odskoczyły na swoje miejsca, broń była załadowana zawczasu. Zamaskowany wycelował w uciekinierów i oddał dwa strzały. Nie zależnie od tego czy trafił czy nie, pochylił się i zebrał swoją broń, która wcześniej wylądowała na ziemi. Kusze znowu znalazły się pod płaszczem, sztylet w rękawie, a rapiery przy pasie. Cień spojrzał jeszcze raz na ranną dłoń i ruszył, powoli przed siebie jak gdyby nigdy nic. Kałuża krwi dookoła martwych strażników pozostawionych za nim powiększała się z każdą sekundą. Ten dzień zaczynał się naprawdę dobrze. Jego towarzysze również zmierzali w stronę bramy, wszyscy spieszyli się lub udawali zwykłych przechodniów. On po prostu szedł, spokojnie i opanowanie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 07-04-2011 o 19:47.
Ajas jest offline