Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-04-2011, 07:28   #9
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
James przyjechał pod dom Willburych niedzielnego popołudnia prosto z biblioteki. Po wymianie grzeczności przeszedł do sedna sprawy upewniając się czy oby Lukrecja nie ma nic przeciwko przeszukaniu gabinetu Adriana, biblioteki profesorstwa i ich rodzinnego sejfu. Jako, że ani ona, ani najbliższa rodzina nie wyraziła sprzeciwu Walker w towarzystwie adresatów tajemniczych listów, z wyjątkiem nieobecnej kuzynki Lucy, wziął się za rewizję domu. Żałował, że panna z Miami nie pojawiła się, bo w gruncie rzeczy nie był pewien czego tak do końca szukać. Ufał, że panna Lucy będzie wiedzieć na pewno. Jako, że niczego w domu nie znaleziono istotnego dla śledztwa James pożyczył sobie kilka książek z księgozbioru Adriana i odmawiając grzecznie Lukrecji kolacji zaczął zbierać się do wyjścia.

- Szkoda, że kuzynki Lucy nie ma dzisiaj z nami. - powiedział James zerkając na zegarek. - Dłużej niestety czekać nie mogę. Do zobaczenia jutro na stacji. - kłaniając się opuścił dom Willburych.



* * *



W pociągu do Bangor James daremnie oczekiwał kuzynki Lucy z którą nie mógł się doczekać by zamienić kilka słów. Miał nadzieję, że i ona po przeczytaniu listu Adriana i mając niedzielę na przemyślenie tematu okaże się skora do dyskusji o podjęciu pierwszych kroków do rozwikłania tajemnicy otaczającej śmierć Willburiego. Co jak co, ale ona przecież miała w nowym świetle postawić badania profesora. Wszak była jego najbliższym współpracownikiem. Nie doczekawszy się w jej w wagonie pierwszej klasy bez namysłu ruszył przez pociąg. Mijając podróżnych widział ojca Twinkletona jak biedak męczył się z katarem okrywając chustką nos przy uchylonym oknie, lecz zapatrzony w mijający krajobraz nie zauważył gestu wesołego skinienia jaki posłał mu James przeciskając się przez zapocony tłum podmiejskich pasażerów zapewne jadących do pracy w okolicznych kopalniach.

Znalazł ją w końcu i ku jego zdziwieniu nie okazała wcale entuzjazmu lecz raczej tylko taktowną grzeczność na jego widok. Siadając naprzeciw zajął się przeglądaniem książki z gabinetu Adriana, tak naprawdę zastanawiając się jak przełamać pierwsze lody z pogrążoną zapewne w głębokim żalu dziewczyną. Jakże się zdziwił po ich krótkiej rozmowie. Kuzynka wręcz stwierdziła, że jakoby miała cos wspólnego bliżej z badaniami Adriana jest co najamniej nieporozumieniem. Sugerowanie Jamesowi konfabulacji profesorskiej, dobitnie uwieńczonej w liscie, wraz z rewelacją o emocjonalnym zaangażowaniu profesora w system wierzeń Indiańskich zbił kompletnie z tropu Walkera wyprowadzając go przy tym z równowagi. Ciekawe co na ten temat powiedziałby pastor, który wszak równie dobrze wiedział jak James, że Adrian był osobą głęboko wierzącą. Bynajmniej heretyczną. Podczas rozmowy czuł, że kuzynka Lucy coś skrywa, bo gubi się nieco, chociaż wydaje jej się, ze nadrabia maską kobiecości i sprytu. Może to faktycznie jej chęć trzymania wiedzy przy sobie? Wszak to środowisko hermetyczne o którym wspominała? W każdym bądź razie Walker odniósł wrażenie, że Lucy jednak zależy na sprawie. Widać dziwne, emocjonalne podejście. Zaangażowanie, którego nie dało się nie odczuć na własnej skórze. Późniejsza zmiana podejścia do Jamesa, która uwieńczona została wycieczką do wagonu restauracyjnego utwierdziła go w przekonaniu, że niegroźna i dość sympatyczna młoda dama próbuje mieć własne sekrety. I to nie dawało spokoju Walkerowi. Zaczynał mieć lekkie obawy co do wiarygodności kuzynki z Miami. Wniosk był jeden a w zasadzie dwa, że dziewczyna wie więcej, niż mówi, albo mniej. Niezależnie od wariantu jeśli nie kłamie to również nie mówi prawdy do końca.



* * *




W wagonie do Montrealu jechali już wszyscy razem w komplecie.

- Porucznik został w armii po wojnie? - James zagadnął Solomona. - Ja również w takim stopniu we Francji służyłem. Co prawda przez rok tylko jak do wojny w jej końcu się włączyliśmy, ale jednak i mnie nie ominęło to piekło. Gdzie akademię pan kończył?

- Po prostu Solomon - odrzekł i wysunął w kierunku mężczyzny swą dłoń - Póki co jestem w cywilu. - Uśmiechnął się nawet przyjaźnie. - Kończyłem West Point i tak, dalej jestem w wojsku, chyba za bardzo się przyzwyczaiłem żeby odejść.

- West Point... - James zamyślił się uścisnąwszy prawicę porucznika - No tak! To stamtąd, choć na pewno nie ten sam rocznik - myślał głośno - albo dzięki zdjęciom rodzinnym profesora kojarzyłem cię z widzenia. No to podziwiam, mimo przyzwyczajenia. Ja z armią nie chciałem już mieć nic do czynienia. Ot może tylko tyle, że Biuro do spraw Indian jest przy Departamencie Wojny. Całe szczęście moja praca nie niewiele wspólnego ani z wielkim światem polityki ani z wojskiem. Adrian wspominał mi o tobie, gdy opowiadałem mu o wynalazkach ludzkich do wzajemnego wyrzynania się na masową skalę. Przykro mi, że poznaliśmy się w tak tragicznych okolicznościach.

- Rozumiem, nie każdy lubi takie życie. Żałuje, że nie udało mi się spotkać z Adrianem wcześniej, teraz już na to za późno. Długo się znaliście? Często pisałem do Adriana, ale nie często wspominał o swoich znajomych.

- Niezbyt długo. Zaledwie dwa lata. Choć wrażenie miałem i mam jakbym znał go całe życie. Ułatwiałem mu pracę na terenie rezerwatów. Okazało się, że Adrian jest... był, człowiekiem niezwykle wyjątkowym. Mieszkał u mnie niejednokrotnie podczas pobytu u Indian w Maine. Tak się znajomość rozwinęła w interesującą przyjaźń. Byliśmy z dwóch różnych światów, a jednak łączyło nas wiele. - westchnął Walker patrząc przez szybę.

Myślami zaczynał błądzić wśród spowitych mgłą, dymem i trującym gazem wijącymi się między kłębowiskiem zasieków drutu kolczastego w którym zaplątane leżały ciała młodych chłopców i dojrzałych mężczyzn. W cierpliwym znieruchomieniu kołysani wiatrem oczekiwali tej krótkiej chwili zawieszenia broni na zbieranie zabitych i rannych. Obojętni już na skaczącymi sobie do gardła ludzi zakopanych w rowach okopów po obu stronach ziemi niczyjej.

- Wuj potrafił dotrzeć do ludzi. - Wtrąciła milcząca dotąd Samantha. - Dla każdego zawsze miał czas i potrafił słuchać.

Dźwięczny głos kobiety wyrwał Jamesa z zadumy.

- No właśnie. Tej cechy brakuje mi u samego siebie. Takich ludzi jak on ze świecą szukać po świecie. Przy całej swojej archaicznej prostocie archeologa był niesamowicie nowoczesnym człowiekiem, którego sposób myślenia w wielu kwestiach wyprzedzał nasze pokolenie. - James odpowiedział Samanthcie.

Kobieta rzuciła Solomonowi rozbawione spojrzenie, które nie mogło umknąć Jamesowi, a potem popatrzyła na niego:

- Zapewniam pana, że nikt tego lepiej nie wie niż ja.

- Wystarczy James. – powiedział pogodnie - Panowie zostali w Bostonie. - przyjrzał się bliżej milczącej dotąd kobiecie, którą musiał czymś rozbawić w swojej wypowiedzi, bo w jej oczach, kąciku ust i tonie wypowiedzi ostatniego zdania znalazł niespodziewaną lekką wesołość trącającą ironią.

- Proszę więc mówić do mnie Sam, James - Skinęła mu głową. - Wuj tak zawsze do mnie mówił, czym wywoływał niezadowolenie ciotki Lukrecji. Uważała, że to absolutnie nie pasuje do dziewczynki.

- Eh te konwenanse... - James wyciągając papierośnicę częstował rozmówców zaczynając od kobiet. - Czym się Sam zajmujesz w życiu? Z tego co widzę jesteś panną, więc do obrazu kobiety wychowującej mężowi dzieci jeszcze nie pasujesz. - zaśmiał się choć w duchu nieśmiało mając nadzieję, że nie przesadził ze spoufalaniem się.

- Konwenanse są zabawne. Tak przyjemnie jest je łamać - Powiedziała Samantha biorąc papierosa, a potem wyciągając z torebki długą lufkę nałożyła go na nią i podsunęła mężczyźnie by go zapalił. Zaciągnęła się powoli i jeszcze wolniej wypuściła dym. Popatrzyła na Jamesa spod czarnych rzęs:

- A do jakiego obrazu według ciebie pasuję? - Powiedziała kokieteryjnie wydymając usta.

Dotychczasowa nieśmiałość której odrobina zawsze trzymała się Jamesa przy całej jego bezceremonialności teraz rozwiała się jak kłąb dymu pod wpływem machnięcia ręki. Samatha była uwodzicielską kobietką, która jak się okazało uwielbiała flirtować.

- Zdecydowanie bardziej do fotografii jak obrazu - odpowiedział odpalając i sobie papierosa. - Nowoczesnej i kolorowej, choć tego pewnie nie doczekamy się w naszym stuleciu. – wtrącił ostatnie zdanie już całkiem niepotrzebnie przez chwilę żałując, że nie podjął wyzwania kobiety.

- I to nie byle jakiej fotografii. - Wtrąciła niewinnie Judy, patrząc uważnie na drugą kobietę. - Taka uroda potrzebuje odpowiedniej oprawy, jak mówi James.

Walker nie potrafił ani nie zgodzić się z kuzynką Lucy ani zmyć z twarzy pogodnego wyrazu aprobaty kiedy w milczeniu pokiwał głową obserwując siedzącą naprzeciw, obok Solomona Sam.

Samantha popatrzyła na rozmówczynię rozbawiona:

- Nie wiedziałam droga kuzyneczko, że masz takie interesujące preferencje.

Podająca się za kuzynkę Lucy dziennikarka odrzekła na to w naprędce jakby zdziwiona pytaniem z odpowiedzią.

- Preferencje? Wuj Adrian był wystarczająco nowoczesny, by być dumnym z Twojej kariery.

- Kariery? Czyżbym dobrze słyszał? - wpadł w słowo Walker - Przepraszam za przerywanie, ale nie mogłem się powstrzymać. - Interesujące. Adrian słowem nie wspomniał mi o tym. - jakby zasmucił się trochę zawstydzony brakiem takiej wiedzy. Czyżby Samantha była aktorką a on był na tyle zacofanym prowincjonalistą zaszytym w głuszy indiańskich rezerwatów, żeby to przeoczył? Czyżby puścił mimo uszu takie informacje z ust Adriana. Jednak rzeczywiście nie potrafił wcale słuchać. A czymże jeśli nie tym jest fundament prawdziwej przyjaźni?

Rozbawienie zniknęło z twarzy panny Halliwell:

- To dziwne... - popatrzyła uważnie na Lucy - mnie tego w ten sposób raczej nie przedstawiał...

- Teatr to nic złego... W erze filmów kinowych, profesja aktorki jest już bardziej szanowaną. - Mruknęła Judith, wycofując się z beztrosko rzuconych słów.

- Tylko że ja chyba pokazuję zbyt wiele, nawet jak na dzisiejsze nowoczene czasy - Sam ponownie wydawała się rozbawiona.

- Tę część wuj pozostawił zakrytą dla moich dziewczęcych uszu. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Ale i tak, świadczy to o atencji, jaką cię obdarzał, kuzynko.

Walker słuchając mimowolnie zrobił wielkie oczy, lecz w porę ugryzł się w język i uśmiechając się do kobiet zapytał tylko.

- A jednak artystka? Brawo! Ciekawy zawód. - powiedział entuzjastycznie z aprobatą. - W średniowieczu niestety zrównany z poziomem najstarszych zawodów świata. Jak dobrze żyć w XX wieku, gdzie ludzie tylko w prowadzeniu wojny zezwierzęcili.

- Nie sądzę by nasz szacowny pastor myślał podobnie - Powiedziała Sam wypuszczając kolejne kłęby dymu i spoglądając prowokująco na milczącego dotąd Bożego Sługę.

- To by chyba zależałoby od tego co jest na deskach pokazywane? Nieprawdaż ojcze Twinkelton? - wtrącił James dusząc śmiech również patrząc na duchownego.

- Nie wiem, czy dobrze państwa rozumiem - powiedział niepewnie duchowny, towarzystwo wyzwolonych kobiet i nie przestrzegających konwenansów mężczyzn działało na niego dość deprymująco. Pastor był człowiekiem hołdującym starym ideałom i na nowinki patrzył z rezerwą i dystansem - Jeżeli panna Halliwell występuje w teatrze lub w filmie to nie ma w tym nic zdrożnego. Choć słowa, że pokazuje zbyt wiele mogą sugerować dość nieprzyjemne konotacje. Mam nadzieje, że nie występuje pani w tych lokalach opanowanych przez mafię, gdzie lubieżni mężczyźni oddając się hazardowi otaczają się wianuszkiem roznegliżowanych kobiet.

- Ojcze, podoba mi się tok waszego rozumowania, jednak chodziło mi raczej o to co jest pokazywane w znaczeniu konkretnych tytułów sztuk raczej, jak dosłownego pokazywania kobiecego ciała. - opowiedział Walker wesoło. - Czyżbyś Sam miała jednak coś innego na myśli? Jesteś aktorką czy kabaretką? Czy jednym i drugim i wybacz mi rozbudzoną przez ciebie i wielebnego ciekawość?

- Kobieta powinna być spowita w tajemnicę - wyszeptała głębokim, uwodzicielskim głosem jednocześnie z rozbawieniem spoglądając na wszystkich mężczyzn po kolei.

Pastor albo nie zrozumiał żartu jaki rozbawił jego towarzyszy, albo po prostu był oburzony ich tematem i z poważną miną spojrzał w okno.

- Same tajemnice mnie otaczają... - rzucił James rozkładając ręce i przenosząc wzrok od Samanthy do Judith.

- Chyba nie masz nic przeciwko kobietom spowitym tylko w tajemnice James? - Panna Halliwell popatrzyła prosto w jego oczy.

- Nic a nic. O ile tajemnice nie są mroczne a prawda skryta pod nimi jest piękna. - odpowiedział z uśmiechem zaglądając w jej duże oczęta.

- Państwo wybaczą... - rzekł niepewnie pastor - Może moje postrzeganie żałoby jest zbyt staroświeckie dla państwa, ale moim zdaniem takie zachowanie i tego typu żarty nie uchodzą po prostu.

Wielebny Twinkelton wstał i odszedł kilka kroków od grupy, by pogrążyć się w zadumie.

Samantha także wstała i ruszyła w kierunku wielebnego.

- Dla niego nasza żałoba już nic nie znaczy, a i nam się nie przyda - wtrącił dziwnie rozdrażniony Solomon.

James stojąc zerknął w stronę chrześniaka Adriana trochę zaskoczony trafnoscią uwagi i usiadł na miejsce kiedy obie kobiety podążając za pastorem już opuściły ich towarzystwo. Następnie odprowadzając wzrokiem pastora i Samanthę do których dołączyła ta intrygująca kuzynka Lucy, powiedział mniej spokojnie niżby sobie tego życzył, ni to do Solomona, ni do siebie, rzucając słowa jakby w przestrzeń.

- Brakuje tylko by wpaść w szeroko otwarte ramiona melancholii. Na żałobę przyjdzie czas jak poniosą karę odpowiedzialni za śmierć Adriana. Wtedy będę mógł go na zawsze pochować w pamięci na wieczne odpoczywanie na łonie Pana jak mówią z ambon. Z czystym sumieniem. Czyż nie jest napisane, że są tacy co po rogach ulic wystają modląc się i płacząc lamenty? - zamilkł nie kończąc wywodu by nie dać po sobie poznać, że się zdenerwował.

Walker dosyć miał śmierci i rozpaczy. Sama w sobie jest na tyle straszna, co naturalna i nieunikniona. Gdyby nie udział w Wielkiej Wojnie być może podobnie jak pastor wzdychałby do nieba gorzkie żale kontemlując tajemnicę śmierci i zbawienia. Wtedy zaś tylko nie mógł zrozumieć dlaczego przewoźnik dusz jako rzemieślnik skupia się na doczesnych szczątkach ich właścicieli pogrzebanych sześć stóp pod ziemią zamiast na ich tej nieśmiertelnej części? Czyżby tak przezywał okoliczności śmierci profesora? Może raczej przezywał kryzys wiary i nie mógł zaakceptować woli Pana Boga, która przez zaniechanie dopuściła w swoim wielkim planie do przedwczesnego odejścia Adriana?

Walker siedział w milczeniu razem z Solomonem w szybie obserwując kobiety, które w oddali trzęsącego się wagonu rozmawiały z naburmuszonym pastorem. Pomimo dyskretnego nastawiania ucha doleciały do niego jedynie strzępy ich rozmowy na podstawie których wnioskował, że zamiast przeprosin wielebny Twinkleton otrzymał chyba raczej całkiem cos innego wnioskując po buńczucznej minie kuzynki Lucy. Jej zachowanie dziwiło Jamesa niezmiernie. Musiała być albo niesamowicie rozbita emocjonalnie śmiercią Adriana przeskakując w nastrojach emocjonalnych jak prawdziwa dama w okresie menstruacyjnym lub po prostu miała niezły charakterek, o czym kochany profesor już nie wspomniał. Tylko ciekawe czy umyślnie to zrobił? - zaśmiał się w duchu Walker.

Kiedy Samantha wróciła do młodszych mężczyzn usiadła grzecznie niczym pensjonarka.

- Cóż... jeden mój młodociany znajomy skomentowałby to chyba tak: “O rany! Paniusiu! Ale się narobiło!” Mam wrażenie jakbym otwarła puszkę Pandory.

Więc jednak nie obyło się bez pierwszego ścierania się sutanny o suknię. - pomyślał kryjąc tym razem rozbawienie.

- Hah! Opuszczę dość niewybredny dowcip który słyszałem od jednego z Indian jakiś czas temu. - powiedział zmieniając celowo temat zerknąwszy na zegarek. Już niedługo. Bass Harbor. Trzeba będzie rozweselić nieco pastora, dokończył w myślach.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 08-04-2011 o 07:48.
Campo Viejo jest offline