Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-04-2011, 16:46   #21
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Mróz chwilę leżał wpatrując się w liściasto-gałęziasty dach. Starał się uspokoić oddech. Sny dorwały go nawet tutaj, przynajmniej ich nie pamiętał mimo to nie miał pod ręką swego lekarstwa. Ciekawe czy te dzikusy znają alkohol?
Powoli wstał i rozejrzał się po platformie na której panował rozgardiasz. Wszyscy byli podenerwowani i łazili bez celu. Polak założył buty wpuszczając w nie spodnie. Przynajmniej żadna pieprzona żmija go nie ukąsi. Wstając poklepał się po kieszeniach sprawdzając czy glock jest na swoim miejscu. Przygotowany na wszystko zszedł na dół w poszukiwaniu informacji, paszy i wódy. Ta… Miał ochotę się napić.

Na dole trwało zamieszanie. Tak jak podczas swego pobytu Jeźdźców prawie nie widział tak teraz byli prawie wszyscy i dyskutowali między sobą. Obok część nie-jeźdźców stała i przysłuchiwała się. Mróz stanął koło Silasa i nasłuchiwał. Starał się zrozumieć. Średnio mu to wychodziło. Niby słowa znał ale konstrukcje gramatyczne, związki wyrazowe jak i widoczne podenerwowanie robiło swoje. Wyłapał, że mówią coś o wodzie za którym mieli się schronić. Pewnie chodziło o morze. Do tego ewidentnie była mowa o Łowcach i Jeźdźcach oraz o zabijaniu. Ale którzy których, jak i dlaczego oraz kiedy to Marek już nie zrozumiał.
Jeden z dyskutujących mówił coś podniesionym głosem i mocno gestykulował w kierunku człowieka w masce. Najpewniej podważał jego decyzje. Tamten spokojnie słuchał nie patrząc na nikogo konkretnego.

Z kierunku z którego przyjechali parę dni temu przybyło dwóch Jeźdźców na Bestiach. Wpadli do obozu wyraźnie spieszeni, zeskoczyli z Bestii i zaczęli się przekrzykiwać jeden przez drugiego. Któryś pokazał na niebo, które przebijało się przez drzewa nad obozowiskiem. Marek wiedział czego szukać i szybko wypatrzył krążące czarne punkty. Ptaki Łowców. Duże. Pewnie sokoły czy inne jastrzębie.
Z lasu dobiegło go wycie, niedaleko z pół kilometra. Spiął się. Silas stał wpatrzony w ptaki, Jeźdźcy się podzielili część rzuciła się do Bestii a część z Maską na czele słuchali co mają nowoprzybyli do powiedzenia. Ten z tendencją do gestykulowania znowu zaczął dyskutować, wydawało się, że sam ze sobą. Grupka jeźdźców topniała, co raz dwóch czy trzech leciało do Bestii. Mróz spojrzał na Silasa.
- Idziemy? Walczymy?
Jedyną odpowiedzią był uśmiech, Marek nie raz widział takie uśmiechy w Afganie.
Sytuacja wśród Jeźdźców wyglądała nie ciekawie. Nie dość, że topnieli to jeden z nich wciąż siał defetyzm. W końcu ktoś postanowił zareagować. Niski Jeździec o pociągłej brzydkiej twarzy powiedział coś cienkim głosem. Wyglądało jakby defetysta chciał mu przywalić. Sytuacje rozładował dopiero ich przywódca w białej masce. Wszyscy zamilkli i go słuchali. Chyba wydawał rozkazy pokazywał na kogoś i ten ktoś odchodził w pośpiechu. Defetysta stchórzył zaczął coś gadać i się wycofywać. Zachowywał się jak Francuz. Maska podskoczył, złapał go za chabety i coś powiedział cicho, warknął. Francuz od razu spokorniał.
Wrócili Jeźdźcy z Bestiami. Zrobiło się tłoczno, niektórzy przyprowadzili po dwie. Wilki zawyły bliżej, Mróz nagle poczuł się cholernie bezbronny bez całego swojego sprzętu.
Silas zachowując spokój podniósł z ziemi solidny kawał drąga. Mróz poszedł w jego ślady i podniósł mniejszy kij, taki wielkości kija baseballowego. Zamachnął się nim parę razy na próbę. Broń dawała mu spory zasięg ciosu. Atut być może decydujący jeżeli dojdzie do starcia z wilkami.

I zaczęło się. Emanacja śmierci złożona tylko z pazurów, kłów i sierści wystrzeliła z lasu. Zwierze rozmazywało się w oczach. Wybiło... Silas nie był w ciemię bity i trzepnął go z całej siły w łeb. Wilk upadł na ziemię, zaskomlał i zaczął wstawać. Niedawny niewolnik doskoczył...

Marek nie miał czasu obserwować. Warczenie z prawej i dwóch ludzi z przodu. Brak pancerzy, jakaś broń drzewcowa. I ten wilk. Nie miał szans przeciwko trójce. Wyskoczył, zmylił ich i znalazł się z lewej tak by mieć tylko jednego przeciwnika. Zamachnął się trzymając kij oburącz. Za wolno przynajmniej z punktu widzenia jego przeciwnika, który przyjął broń na drzewiec. Więcej. Puścił pseudo halabardę jedną ręką i złapał broń Marka szarpiąc. Polak widząc jak drugi z przeciwników zachodzi go z boku działał jeszcze szybciej. Wyrzucił silnie drąg do góry podbijając zaciśnięta na kiju dłonią i tak niestabilną broń tamtego i wszedł barkiem. Kątem oka widział jak drugi z przeciwników zamachuje się. Nie zdążył mu nic zrobić. Więc zabił pierwszego. Łokieć zmiażdżył krtań. Uderzenie dziwnej halabardy spadło mu na plecy. Stał na tyle blisko, że oberwał głównie drzewcem, tylko kawałek ostrza rozciął mu ramię. Do tego tamten nie chciał tracić czasu na pełen zamach. Pierwszy z przeciwników osuwał się właśnie na ziemię ze zmiażdżoną krtanią po spotkaniu z łokciem Marka. Mróz odwrócił się uderzając na oślep. Byle odpędzić drugiego z przeciwników…

Polak i wojownik odskoczyli od siebie. Gdzieś z boku Maska zadźgał nożem dwóch Łowców. Gdzieś padł Jeździec. Kogoś powaliła Bestia. Furkotały strzały powalając wilka chcącego skoczyć Mrozowi na plecy...

Ścieli się. Wojownik chciał go trzymać na dystans trzymając halabardę na środku na pełnym wyciągu ramion i machał nią odpędzając go. Mróz zbił uderzenie i skrócił dystans, pachoł to przewidział i sam też podszedł puszczając broń. Dłoń zacisnęła się na szyi Polaka, druga po chwili do niej dołączyła odcinając dopływ powietrza. Marek powinien teraz posłuszny odruchom złapać przeciwnika za ręce i próbować go odciągnąć. Był jednak posłuszny latom treningów. Złączył dłonie w nadgarstkach i uderzył od dołu między rękoma przeciwnika. Wojownik próbował zablokować cios puszczając Mroza i zasłaniając się ramieniem. Próbował. Głowa odskoczyła jak sprężyna, szczęka trząsnęła, zęby pękły. Wojownik odskoczył krwawiąc z ust. Jedną ręką złapał się za szczękę drugą próbował wymacać nóż przy pasie. Marek doskoczył, zamknął dłoń tamtego w silnym uścisku i kopnął go kolanem w krocze. Dla pewności poprawił jeszcze barkiem w szczękę. Krzyk bólu, osuwające się ciało. Rozejrzał się.

Trupy Bestii, Jeźdźców i Łowców leżały zgodnie. Przeważali zdecydowanie Jeźdźcy…
Silas wyciągał z martwego Łowcy nóż. Uśmiech zdobił jego twarz…
Jeden z Jeźdźców padł od silnego uderzenia. Jego kumpel próbował uciec przed napastnikiem, barczystym Łowcą ale już po chwili zawisł na drzewcu…
Maska powalił szybkim sztychem kolejnego przeciwnika. Za nim ciągnął się szlak trupów…
Jeździec próbował utrzymać się na Bestii odpędzającej się od halabardy wojownika. Pląsy zwierzęcia nie pomagały mu wycelować z łuku w biegnącego wilka…
Świsty strzał…
Szczęk żelaza…
Warczenie wilków…
Krzyki…
Walka.

Dwóch Łowców w czarnych, skórzanych zbrojach ewidentnie się bawiło. Trzymali dziwne buzdygany, których koniec mieli przywiązany sznurkiem do pasa. Rękojeść była chyba wydrążona a sznurek prowadził do głowicy którą wprawnie wyrzucali nie pozwalając nikomu podejść do siebie.

Silas padł. Ciężko sapał uderzony głowicą buzdyganu w pierś. Nie mógł złapać tchu, nóż w dłoni wyglądał śmiesznie przy broni wroga. Czarna postać była tuż, tuż. Jak zmora górowała nad byłym niewolnikiem. Pokonanie go było kwestią czasu. Wściekły nie mógł nic zrobić, był bezradny. Jak wszyscy. Nóż kontra włócznia. Nóż kontra buzdygan. Nóż kontra kły. To było cholernie nie fair. Nie mieli szans z ćwiczonymi do walki Łowcami.

I wtedy na ziemię zszedł Anioł Śmierci. Zszedł w huku, błysku. Zszedł zwiastowany dziwnym, mocnym zapachem. Zszedł i powiedział: „dość!”. Czarny padł na ziemię jak rażony gromem.

Świat się zatrzymał. Walczący zaprzestali walk. Patrzyli na posłańca śmierci. Na kogo tym razem skieruje swój wzrok?

Marek Mróz opuścił glocka. Jego twarz nie wyrażała niczego.

Kolega poległego opanował się pierwszy. Gwizdnął a na jednego z Łowców spadł ptak. Wielkie skrzydła załomotały, dziób i pazury rozorały skórę. W tym czasie Czarny skoczył na Mroza. Na jego twarzy pojawił się mały czerwony punkcik a glock przemówił jeszcze raz. .357 SIG uchodził za najsilniejszy nabój 9mm i to nie bez podstawnie. Wgryzł się paskudnie w twarz tamtego powalając na miejscu.

Któryś z Łowców nie zdzierżył rzucił się do ucieczki a Marka zaatakował następny. Jeden z tych bez zbroi. Machał swoją bronią, dziwną halabardą, dwudziestocentymetrowym ostrzem na drzewcu. Mróz wycelował glocka w jego stronę, pozwolił by tamten spojrzał w czarny tunel śmierci. Wojownik zaczął machać głową na boki jakby to miało w czymś pomóc. Polak uśmiechnął się. Przejechał mu celownikiem po oczach jeszcze bardziej go dezorientując. Przestał machać bronią. Mróz doskoczył, skrócił dystans. Uderzył przedramieniem w drzewiec odpychając go.
Skurwiel był dobry. Lepszy od tamtych dwóch. Odrzucił broń i odskoczył znajdując się za plecami Polaka. Marek zaklął i skoczył w kierunku przeciwnym zwiększając dystans.
Odwrócił się. Wojownik ukucnął wyciągając długie noże, które nosił na piszczelach. Długością przypominały maczetę ale kształt miały właśnie nożowaty. Ich rękojeści wystawały nad kolana tamtego.
Polak wystartował w paru szybkich krokach znajdując się przy tamtym. Zamachnął się akurat gdy noże opuściły pochwy. Nie trafił, wojownik odturlał się do tyłu puszczając broń. Potem odturlał się jeszcze trochę znajdując się przy włócznio-halabardzie swego martwego towarzysza. Marek przykucnął łapiąc nóż.


W jego głowie zaświtał pewien pomysł. Postanowił zakończyć całe starcie z klasą. Rzucił nóż pod nogi swego przeciwnika samemu chwytając drugi. Żelazna głowica pewnie leżała w okrytej rękawicą dłoni. Schował glocka. Obaj wstali z nożami w rękach. Obaj trzymając je chwytem odwrotnym.

Mróz zaczął okrążać przeciwnika. Słońce ukryte za drzewami nie chciało wyjść i mu pomóc oślepiając jego wroga. Dał dwa kroki w tył, wojownik dwa kroki w przód. On jeden w bok a tamten doskoczył skracając dystans i tnąc na skos. Metal zgrzytnął o metal. Noga Polaka weszła między nogi tamtego i Marek silnie pchnął. Jego przeciwnik zachwiał się, spróbował utrzymać równowagą przytrzymując go. Mróz zareagował instynktownie tnąc. Wojownik upadł. Ostatnie co zobaczył to opadający nóż.

I to był już koniec. Ostatni z Łowców widząc, że inni leżą martwi albo zrejterowali rzucił broń i uklęknął. Ptak krążył w górze, bez Czarnego nie potrafiąc wybrać celu. Maska podszedł do ostatniego z żywych Łowców i coś do niego powiedział. Tamten odpowiedział w innym, bardziej gardłowym języku. Z lasu wypadło dwóch Jeźdźców i coś powiedziało do swego przywódcy. Ten odpowiedział i tamci zniknęli w lesie. Po chwili dołączyło do nich dwóch kolejnych.

Marek rozejrzał się. Ramię go bolało. Trzeba by się tym zająć. Najpierw chciał jednak zszabrować jakąś broń z trupów. Ten świat nie należał do najprzyjaźniejszych. Przywłaszczył sobie dwa noże, swego ostatniego przeciwnika i przymocował je sobie tak jak nosił tamten. Zabrał jeszcze kolejny nóż, zakrzywiony jak sierp i prosty sztylet mocując je przy pasie.



Dziwnych rohatyn wolał nie ruszać za to napierśniki Łowców wyglądały obiecująco. Schylił się by odpiąć jeden. Silas pojawił się niewiadomo skąd. Pokręcił głową i powiedział tylko: „nie”. Marek skinął głową i zostawił zbroję. Pewnie rozpoznają frakcje po ubiorze. Wstał mając zamiar znaleźć jakiegoś lekarza. Wszyscy się na niego dziwnie patrzyli.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 12-04-2011 o 15:54. Powód: rozkaz Lilith
Szarlej jest offline