Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2011, 10:27   #16
kymil
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Wspólna Sala, Klasztor w Vetterbergu, poranek

Świt, jak to zwykle bywa po całonocnej libacji, przyszedł niespodziewanie szybko. Dla niektórych wręcz „królewsko” boleśnie. Znad rzeki Jesiotrowej unosiła się jeszcze gęsta jak mleko mgła, która klasztor pod wezwaniem bogini Delibe uczyniła bajkowo nierzeczywistym. Ciemne chmury zaciągnęły na deszcz.
W dormitorium słychać było jedynie pochrapywanie gromady opojów, względnie trzaski starych pryczy, gdy jeden z drugim z pojękiwaniem przewracali się na drugi bok. Ogień w kominku dawno wygasł, bo nikt drew nie dorzucał. Drewniana okiennica lekko uderzała o framugę pod wpływem zimnego wiatru ciągnącego od rzeki, ale nikt też jakoś nie kwapił się okna zamknąć.




*

Drzwi do komnaty lekko zaskrzypiały przy otwieraniu. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Do środka szybko wsunęła się młoda mniszka ostrzyżona zgodnie z klasztorną modą na pazia, ubrana w zgrzebne szaty. Z wprawą wypatrzyła śpiącego krasnoluda Fungiego, podbiegła do niego na boso po kamiennych płytach i bez ceregieli szarpnęła mocno za łokieć.

- Mistrzu Fungi, zbierzecie prędko Waszą drużynę. Matka Agness chce Was zaraz widzieć – powiedziała wprost do ucha. Leżący nieopodal Crean tylko machnął we śnie łapskiem.

- Ciiszej, moje dziecko – z westchnieniem odparł Fungi. Przetarł kułakiem oczy, obejrzał się z jawnym niesmakiem po wspólnej sali. – Eech – odsapnął – Daj mi troszkę czasu, a ich pozbieram… do kupy.


*

Gdy weszliście do surowo urządzonego gabinetu Matki Klasztoru, kapłanka Agness mimo wczesnej pory nie wyglądała na zaspaną. Wpatrywała się bacznie, jakby zależał od Was los całego Vetterbergu i okolic. Choć może rzeczywiście zależał?

- Mistrz Egzorcysta. On prędko nie przybędzie – wyjaśniła, jak zwykle krótko - Coś go zatrzymało cztery dni drogi stąd. Dzisiaj rankiem przyjechał goniec Południowym Traktem. Przywiózł list z pieczęcią egzorcysty. Jak tu pisze, Mistrz został ranny podczas próby odczarowania opętanej przez biesa dziewczynki. - Powiodła wzrokiem po kompani i dodała – Nie dotrze. Za to wy musicie ruszać i to zaraz. Nie ma co marnować więcej czasu… ani alkoholu…

Gdy zbieraliście się do odejścia powiedziała:
- Mam nadzieję, że tajemna magia Pani Virany wystarczy – spojrzała smutno na czarodziejkę i podeszła do biurka – Ale Wielka Delibe nie może Was tak puścić w paszczę potwora z Otchłani bez żadnego podarunku. Dlatego też mam dla Was cudowny napar pobłogosławiony przez poprzednią Matkę Klasztoru, Erzbet. Przywróci Wam siły, gdy ich zabraknie - to mówiąc podała Viranie szklany gąsior owinięty błękitną szarfą – Niech służy dobrej sprawie.

- No cóż – odparł sentencjonalnie Fungi, gdy wszyscy opuścili komnatę kapłanki Agness - Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy. Musimy się zbierać kompania. W południe wymarsz, ogarnijcie się, wytrzeźwiejcie, podzielcie do końca graty. Tylko zabierzcie wszystek prowiant. Ruszamy jeszcze dziś w Głębokie Lasy. Na Północ.

*

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3-Tz4sKdyrQ[/MEDIA]


Fungi nie kłamał. Wyruszyliście o czasie, prosto w południe. Siąpił drobny deszcz. W klasztorze vetterberskim nikt Was nie żegnał, poza starym furtianem i dwoma strażnikami klasztornymi, którzy machnęli szybko ręką z cieciówki. Klasztor wydawał się opustoszały w tej mżawce. Zapewne kapłanki udały się na wspólne modlitwy. Choć przez moment zdawało się, że w oknie gabinetu kapłanki Agness widać jakąś smukłą kobiecą postać. Tylko przez moment. Ale to Was zbytnio nie zajmowało, czekał Was forsowny marsz przez knieje. A pogoda nie była na razie najlepsza, co nie wpływało na dobry nastrój wśród kompanów.

*

Prowadził pewnie, omijając szerokim łukiem miasteczko Vetterberg, Fungi Zigildun, podpierając się mocnym kijem. Szliście ubitą drogą oglądając z oddali niskie zabudowania i mury miejskie. Przynajmniej nie czuć było charakterystycznego miejskiego zapachu…
Pokonawszy następnie w bród rzekę Jesiotrową, wzdłuż jej prawego brzegu zmierzaliście uprawnymi polami w kierunku brzozowego młodnika. Pod wieczór przeszedł całkiem w gęstą bukową puszczę. Komary cięły niemiłosiernie, choć przestał już padać deszcz i się wyraźnie przejaśniło.


Głębokie Lasy to głusza pełną gębą – wyjaśniał uczciwie Fungi, gdy przechodziliście przez kolejną już zalesioną dolinę – Pełno tu, od kiedy sięgam pamięcią, dzikich bestii i wszelkiego plugastwa. Kłów i pazurów czyhających na nieostrożnych czy samotnych wędrowców.




- Idziemy dziś cały czas po leśnym gościńcu i nie zbaczajcie mi z wytyczonej drogi. Możemy się w czasie drogi zawsze rozłączyć, ale nie dalej niż w zasięgu wzroku. Tu nie jest nigdy bezpiecznie, nawet gdy nie ma Yrrhedesa – dodał, gdy wspinaliście się na wyjątkowo strome żwirowe zbocze usłane gdzieniegdzie młodymi dębami. Widok zapierał dech w piersiach. Hen w oddali widać było już zarys gór. To tam była zaginiona świątynia Pradawnego Demona.

- Dziś popas zaplanowałem nam w tych lasach, w małej kotlince, gdzie tryska zdrowe źródełko. Naprawdę pyszna woda z niego bije. A jutro wieczorem chcę dotrzeć do Rzeki Białej. Wtedy ruszymy rzadko uczęszczanym traktem, jeśli nie liczyć dzikich zwierząt i monstrów, na Wschód w kierunku Wielkiego Wodospadu. Ale to dopiero jutro. Może wieczorem ktoś z Was zapoluje? Mam ochotę na sarninę.

W międzyczasie częstował Was fajkowym zielem i paplał do kompanii zabijając czas...

- Wiecie towarzysze, moją ogromną przywarą jest niepohamowana dobroć – i niepohamowane gadulstwo dodała w myślach Virana schylając się przed nisko rosnącą gałęzią leszczyny - Ja po prostu muszę czynić dobro. Jestem jednak rozsądnym krasnoludem i wiem, że wszystkim wyświadczyć dobra nie zdołam. Ha! – zabił wprawnym ruchem komara – giń skurwielu. O czym to, ja? A tak… Gdybym próbował być dobry dla wszystkich, dla całego świata i wszystkich zamieszkujących go istot, byłaby to kropelka pitnej wody w słonym morzu, innymi słowy: stracony wysiłek. Postanowiłem zatem czynić dobro konkretne. Jestem dobry dla siebie i dla mojego bezpośredniego otoczenia…, czyli dla Was.

W tym miejscu Widar, delikatnie położył rękę na ramieniu przewodzącego Fungiego i rzekł szybko:
- Panie Zigildun, zamilknijcie choć na chwilę, bo… o żesz krrrwa mać!

Reszta też się zorientowała. Szliście właśnie krętą porośniętą krzakami jeżyn ścieżyną, która musiała niedawno mocniej zarosnąć. Z miejsca, w którym znajdowała się kompania nie było widać drugiego końca leśnego gościńca. Nie słychać było też teraz w ogóle leśnego ptactwa, choć przed chwilą jeszcze na gałęziach wiedzieliście dwa, trzy czyżyki. Ale było już za późno na szybki odwrót na z góry upatrzone pozycje…

*

W krzakach coś się wyraźnie zakotłowało. Zakwiczało, zafukało i wreszcie zaryczało. W jednym momencie na luźną gromadę wyskoczyły trzy, nie!, cztery rozwścieczone odyńce. Pierwszy dzik, prowodyr szarżował wprost na przechodzącego Larsona gawędzącego z Borackiem, zanim pędziła trójka…
W tym samym czasie, trochę z tyłu nadchodził właśnie miarowym krokiem Crean. Pochód tradycyjnie zamykali Draugin i Oktawius.





=========================


Mechanika pierwszego starcia z watahą dzików:
Wartość Bojowa (WB) Odyńca – prowodyra wynosi 24.
Wartość Bojowa (WB) trzech pozostałych Dzików wynosi 19.

Mechanika starcia – patrz Komentarze sesji Oko Yrrhedesa.
 
kymil jest offline