Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-04-2011, 21:55   #23
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Zapobiegliwość popłaca. Prawda stara jak świat, a jednak mało doceniana. Oktawius tego dnia przekonał się o niej któryś tam już kolejny raz w życiu i z taką samą, jak zazwyczaj satysfakcją.

Po przebudzeniu tak jak sie spodziewał pierwsze wrażenia nie należały do miłych. Jaskrawe, kłujące oczy światło, kapeć w gębie i ten miażdżący kręgi karku ból. Niczego innego się nie spodziewał zaczynając picie, jednak...
Lodowata woda ze studni jak zawsze zrobiła swoje. Kaca nie zmyła, ale otrzeźwiła i pobudziła. A przecież czekał go wymarsz. Wymarsz, do którego należało się przygotować.
Świątynny "arsenał' był więcej niż skromny. Oktawius jedyne, co z niego potrzebował to oszczep i kusza z zapasem bełtów. Resztę miał własną. Miecz i lewak co prawda nie posiadały błogosławieństwa świątyni, o co jak podejrzewał zadbały kapłanki Delibe przeznaczając dla drużyny świątynną broń, ale na własnym żelazie polegał już na tyle długo, że obędzie się. Martwił tylko brak tarczy. Miał co prawda własną, jednak tamta spoczywała w składzie lichwiarza. A kiesa Oktawiusa tradycyjnie świeciła pustką.

Potrzeba matką wynalazku. Tego akurat wynalazku autorem Oktawius nie był, ale i tak w niczym nie przeszkadzało by wcielić go w życie.
Wymuszenie. Idealny, bo mało inwazyjny, a tak samo jak na ten przykład napaść skuteczny sposób na osiągnięcie efektu. I nie pociągający za sobą ryzyka podpadnięcia pod sąd.

Kiedy zjawili się wraz z Crackiem w vetteberskim burdlu, tak jak podejrzewał zastali krajobraz po bitwie. Oktawiusowi aż się serce kroiło z żalu, że nie ma go pośród "ofiar" tego bałaganu. Cały pierdolnik zasłany był rozciągniętymi gdzie kto padł kurwami i ich klijentelą pośród resztek uczty, z którą on sam tak nieoczekiwanie i z żalem musiał się pożegnać, a nad śpiącymi unosiły się opary chuci i chrapanie.
Kantorek Zbyluta, patrona zamtuza i lichwiarza w jednej osobie znajdował się na pięterku w końcu korytarza. To tam Oktawius spodziewał się go zastać, no i zastał. Zaskoczenie śpiącego pod drzwiami wykidajły Jaksy było dziecinnie łatwe. Jaksa wziął po łbie i na powrót odpłynął w sen, nim zorientował w czym rzecz. Teraz pozostało tylko pogadać.
- ...Wiesz Zbylut... - kończył Oktawius swój przydługi jak na niego wywód - ...my są teraz świątynna straż, co to się wybiera w niebezpieczną drogę gnieść plugastwo i herezje, tedy wiesz, że z widłami i cepami nam w te drogę ruszać nijak. A ta pawęż wystaw sobie przynosi mi szczęście.
Oktawius nie był pewien co bardziej skłoniło Zbyluta do decyzji. Jego pierdolenie, czy wymowne milczenie Cracka wypełniającego całe światło futryny i kaprawe spojrzenie, jakim darzył lichwiarza przez cały czas oktawiusowego marudzenia. Sam pewnie ugiąłby się pod taką argumentacją. Ważne że tarczę wydał, a jeszcze zapewniał że urazy nie chowa.

Do chramu przybyli niemal na południe. Łeb dymił niczym komin, ale już mniej, bo za nędzne resztki jakie Oktawiusowi zostały napili się w miasteczku piwa, więc humor dopisywał.
Droga, jak to droga. Nudna i nurząca. Komary cięły, Fungi plótł dla zabicia czasu, a kolejne pokonane mile wyciskały z organizmu skutki kaca. Normalnie, jak to na szlaku. Do czasu, kiedy z chruśniaka wydobył się kwik i wyskoczyły na nich te szalone dziki.
W pierwszej chwili Oktawius zbaraniał. Wszędzie, jak świat długi i szeroki to ludzie polowali na dziki, a tu... Tym najwyraźniej we łbach się poprzestawiało i postanowiły zapolować same. Cztery odyńce ufne we własną przewagę nagle wyskoczyły z krzaków i natarły na uzbrojony oddział. Tym lepiej. Nie trzeba będzie się uganiać po knieji za dziczyzną, kiedy sama podaje się na rożen.
Pierwsza świnia padła pod labrysem Cracka nim jeszcze nabrała rozpędu. Pozostałe szarżowały na Wolfa i Draugina i stojącego nieopodal Oktawiusa. O los pierwszego Oktawius był spokojny, zastanawiał się tylko czy Wolf zatłucze go tradycyjnym sposobem, czy rozszarpie gołymi rękami. Drugi dzik pędził już w ich kierunku. Chęć strzału do zwierzęcia Oktawius szybko porzucił, na wąskim leśnym dukcie nie trafiając w rozpędzone bydle łatwo mógł postrzelić kogoś ze swoich, poza tym szkoda było bełtu na świnię. Zrzucił na ziemię wór. Mocno ścisnął uchwyt tarczy w jednej i oszczep w drugiej garści. Oktawius ugiął się na kolanach, koniec trzonka wsparł o korzeń i spokojnie czekał na rozpędzoną świnię. Dziką i pewnikiem szaloną, ale jednak świnię.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 10-04-2011 o 23:45.
Bogdan jest offline