Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-04-2011, 14:27   #105
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Z Alvaro rozstałam się pod samym wejściem do szpitala oddając mu, według prośby, notatki Cohena. Pomacałam się jeszcze po wewnętrznej kieszeni kurtki gdzie spoczywało pudełko uzyskane od Matrony i ruszyłam przed siebie.
Odznaka robiła swoje, pieprzony artefakt pod hasłem „sezamie otwórz się”. Wpisałam się do księgi odwiedzających i dwóch gliniarzy wpuściło mnie do środka bełkocząc pod nosem grzeczne powitanie.
Przysunęłam sobie krzesełko i siedziałam moment wpatrując się w bladą zmaltretowaną twarz Kingston.
- Mam nadzieję, że to zadziała...
Własny głos zabrzmiał głucho, obco.
Otworzyłam wieko pudełka czekając na cud i fajerwerki. Ku mojemu rozczarowaniu nic się jednak nie wydarzyło. Może jedynie, gdzieś na granicy podświadomości, usłyszałam szczurzy pisk i doznałam nieprzyjemnego odczucia jakby coś przebiegło mi po ręce. Kingston niestety nie otworzyła oczu, nie rzuciła żadnego pokrzepiającego tekstu rodem z hollywoodzkich filmów. Wciąż wyglądała jakby jedną nogą stała już we własnym grobie a ja miałam w głowie pustkę, bo co więcej mogłam zrobić? Odsiedziałam chwilę przygryzając paznokcie. Gówno.

Miałam wychodzić kiedy aparatura zaczęła niespodziewanie wariować. Wskaźniki podrygiwały w szalonym kolorowym tańcu i sala rozbłysła jak pieprzone Las Vegas.

Wycofałam się na korytarz kiedy do Kingston wpadł personel medyczny i wywieźli ją w głąb korytarza.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=5GiHIqCyNhs[/media] Zostałam sama. Z błąkającymi się po głowie myślami.
Siedziałam w pustym korytarzu na skrzypiącym plastikowym krześle i gapiłam się bezmyślnie w sufit.

Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak...

Ścienny zegar charczał irytująco. Wskazówki mknęły do przodu zupełnie niewzruszone moim gównianym nastrojem. Gapiłam się na nie tak długo aż przestałam zauważać, że się w ogóle poruszają. Korytarz wypełniła upiorna cisza przerywana jedynie...
...miarowym szuraniem pantofli.

Podniosłam wzrok.

Mijała mnie pielęgniarka w schludnym białym fartuchu.
Ruszała się sztywno, nienaturalnie.
Odgarnęła z czoła tłuste splątane włosy i nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Widziałam iskry rozbawienia na dnie jej oczu i kącik ust wygięty prowokująco ku górze.
Zatrzymała się. Kiedy szuranie ustało cisza stałą się dudniąca, nie do wytrzymania. Aż coś się przez nią przebiło. Delikatny cykliczny dźwięk.

Kap.

Kap.
Kap, kap, kap.
Kap, kap, kap, kap, kap, kap.
Plama czerwieni wokół stóp pielęgniarki rosła w pokaźną kałużę. Z jej rozciętych nadgarstków sączyły się czerwone stróżki, ciężkie opasłe krople odrywały się od ciała i w zwolnionym tempie opadały na posadzkę niby samobójcy rzucający się z wysokości.
Boże, boże... Co się dzieje? Czy my zdołaliśmy w ogóle wrócić? A może nadal tam tkwię, po drugiej stronie lustra?
Pielęgniarka zaśmiała się skrzekliwie i sprężystym kłusem ruszyła do sali gdzie zawieźli Kingston. Poderwałam się ze ściśniętym sercem i ruszyłam za nią.

Drzwi były uchylone a z środka dobiegał dziki jazgot. Mieszanina krzyków i basowych pomruków.

Czy chce widzieć? Czy chce tam wejść?
Pchnęłam nieśmiało drzwi.
Bam.
Kilka przedłużających się uderzeń serca.
Bam. Bam, bam.

Sylwetki, strzeliste i upiorne, z rachitycznie wykręconymi kończynami i paszczami uzbrojonymi w długie jak szpikulce zęby.

Bam.
Bam, bam.
Kingston leżąca na stalowym stole. Z otwartą jamą brzuszną i oślizgłymi jelitami wywalającymi się na podłogę.
Bam.
Potwór z zakrwawionym pyskiem zżerający jej wątrobę i zlizujący krew.
Bam, bam.
Przytomne, otwarte oczy Kingston i jej przeraźliwy agonalny skowyt.
Bam.
Jeden z upiorów ruszył w moją stronę. Płaskie zniekształcone stopy odbiły się od ziemi gotowe do skoku.
Bam.
Nie, Goodman. Nie ufaj swoim oczom. One nie otworzyły się naprawdę. Wcale nie... To lekarze. To kurwa, tylko lekarze a to wcale się nie dzieje! Nie dzieje!!!

Bam. Bam. Bam.


Tym razem to nie były uderzenia mojego serca. Huk był za głośny. Za głośny...

Nie pochodził z mojego wnętrza ale z zewnątrz, miażdżył uszy i powodował, że spięłam wszystkie mięśnie.
W dłoni tkwił pistolet z którego oddałam w amoku trzy strzały.
Heh. Heh. Heh.
Zamknęłam oczy. Czas znów zwolnił.
Mój przyspieszony oddech rozrywał klatkę piersiową. Nie mogłam zaczerpnąć tchu.
Hej, heh, heh.
Kiedy ponownie otwarłam powieki makabryczne obrazy rozpłynęły się jak zły sen po przebudzeniu. Ale na podłodze, obok moich stóp leżała zlana krwią pielęgniarka.
Heh, heh, heh.
Płuca pracowały ze świstem jak kocioł maszyny parowej. Pot zlepiał dłonie.

Ktoś pchnął mnie na podłogę, wyrwał broń i boleśnie wykręcił ręce. Poczułam jak wokół nadgarstków zacieśnia się chłód kajdanek.

Nawet się nie broniłam. Z policzkiem wbitym w zimną szpitalną posadzkę patrzyłam jedynie na plamy krwi na białym fartuchu pielęgniarki.

Bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam, bam.
Serce nie nadążało. Umysł odsuwał od siebie prawdę.
Bam, bam, bam, bam, bam.
Boże, Goodman, coś ty zrobiła.
Bam, bam.
Zabiłaś człowieka.
Bam.
........

* * *

Tylne siedzenie radiowozu.
Policzek przyklejony do zimnej samochodowej szyby.
Płatki śniegu uderzały w szkło i zamieniały się w długie wilgotne smugi.

Niby łzy.
Dobrze chociaż, że niebo płakało za mnie. Ja nie potrafiłam, a ktoś przecież powinien.

* * *

Komisariat.

Znajome progi wyglądały dziś inaczej.
Już nic nie będzie takie samo.

Czas to zwalniał to przyspieszał. Jakby ktoś kradł mi kawałki życia.

Stałam na progu glinowa a za moment siedziałam już w fotelu naprzeciw Strepsilsa. Zupełnie nie pamiętałam jak się tam znalazłam.

Szef krzyczał ale z potoku słów wyławiałam tylko co niektóre. Większość przelatywała przeze mnie jak przez sito.

co ty odpierdalasz?...
jeśli ona nie przeżyje...
przyjadą wewnętrzni...
...czekać w domu...

Wpatrywałam się z uporem w swoje buty.
Nie ma drugiej strony lustra.
Nigdy nie było.
Jest tylko jedna czarna rzeczywistość i od której nie da się uciec.
Klatka bez prętów i kłódek.
Żyjemy w świecie bez złudzeń, bez nadziei. Pośród potworów.
A teraz i ja stałam się jednym z nich.

- Heh? - bąknęłam nieprzytomnie w odpowiedzi na przedłużającą się ciszę. Strepsil czegoś ode mnie chciał a ja nie miałam pojęcia czego.

- Kurwa, Goodman, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Twoja odznaka i broń! Jesteś bezterminowo zawieszona! Zapierdalasz do domu i czekasz na mój telefon aż pojawią się wewnętrzni i zgłosisz się na przesłuchanie. Czy kurwa rozumiesz co się do ciebie mówi?!
Skinęłam.

Kiedy wychodziłam z gabinetu Piguły czułam na sobie lepkie ciekawskie spojrzenia kolegów po fachu. Zabawne... Kolegów. Obcy ludzie. Ślepi, pochłonięci przez swoją rutynę. Nie mający pojęcia co się odpierdala tuż przed ich oczami.

Jednak byli ode mnie lepsi w jednej decydującej sprawie. Oni nie mieli niewinnej krwi na rękach. Ja tak...

Bez odznaki i bez broni czułam się jakby ktoś amputował mi kończynę.
Nic już nie będzie tak jak należy.

* * *

Wsiadłam na motocykl i sięgnęłam po komórkę.
Czułam się jakbym tkwiła w przedłużającym się sennym koszmarze i za nic nie mogła się obudzić.
Ale to był tylko sen.

- To tylko sen, Claire... - wróciły wspomnienia kiedy budziłam się zlana potem, jako mała dziewczynka i Robert siadał wówczas przy mnie i gładził po włosach. - Wiesz, co jest najlepsze w snach? Że kiedy się obudzisz koszmar znika. No już Claire, przestań się bać. Już po wszystkim.

Wybrałam numer Baldricka. Nie wiem po co. Nie oczekiwałam przecież ani zrozumienia ani współczucia. Może po prostu chciałam usłyszeć kogoś kto powie, że nie zwariowałam.

Po drugiej stronie słuchawki odezwał się głos z typową, kpiącą i lekceważącą nutą.

- Cześć Terry. Mam złą i dobrą wiadomość - nawet nie starałam się ukrywać w swoim głosie apatii i rezygnacji. Czułam się jak gówno i tak musiałam brzmieć. - Którą chcesz najpierw?
- Złą, to będzie miła odskocznia - powiedział dobrze znanym tonem.
- Zostajesz w tym śledztwie sam. Zawiesili mnie.
- A zła?
- Do widzenia Terry.

Bip, bip, bip.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-04-2011 o 16:24.
liliel jest offline