Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2011, 08:50   #108
Dominik "DOM" Jarrett
 
Dominik "DOM" Jarrett's Avatar
 
Reputacja: 1 Dominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znanyDominik "DOM" Jarrett nie jest za bardzo znany
- Mów, jeśli zobaczysz jakiś gabinet luster. - Rzucił stronę Granda, starając się rozglądać dokładnie tyle ile to absolutnie konieczne, by znaleźć poszukiwany obiekt.

Szedłem tuż obok Cohena. Wyglądaliśmy jak dwaj Sheryfowie w jakimś kiepskim filmie z lat 70-tych. Nie rozglądałem się zbytnio. Spod maski w końcu wydobył się głos
-Urocze miejsce na pierwszą randkę nie sądzisz- żart raczej nie na miejscu.
Na prośbę patologa skinąłem tylko głową która od razu zamarła spowrotem w poprzedniej pozycji, jedynie ruch oczu wskazywał na to że czegoś wypatruję...

Na miejscu czy nie, żart spowodował, że Cohen wybuchnął śmiechem, a jego kroki stały się pewniejsze. Lęki związane z dziecięcymi fobiami ustąpiły, zostawiając miejsce normalnemu, zdrowemu strachowi. Nad tym już umiał panować. Ponownie przypominał faceta, który niedawno pertraktował ze Szczurzycą.

W końcu go znajdujecie. Gabinet luster. Nawet niezbyt daleko od wejścia do lunaparku. Niesymetryuczne, pokrzywione krawędzie ościeżnicy przywodzą na myśl szalony, niegeometryczny sen. Coś jest nie tak w tym całym wejściu i pulsującym czerwienią krwi lampionie nad nim. Coś wręcz doprowadza wasze zmysły do irracjonalnych myśli o rychłej smierci. Mówi - uciekajcie stąd jak najdalej się da!. Nie wchodźcie tam! I cisza, jaka bije ze srodka w zestawianiu z odgłosami “lunaparku” przeraża jeszcze bardziej.

Było za późno, żeby zawrócić. Czekanie i zastanawianie się mogło jedynie pogłębić ich przerażenie, aż do punktu, w którym stracą jakąkolwiek możliwość działania. Cohen nie zwolnił i pewnym krokiem wszedł w zasięg pulsującego światła, a dalej wprost w objęcia groteskowej ościeżnicy.
- Nowojorska Policja, detektywi Grand i Cohen - jakkolwiek bezsensownie brzmiały te słowa w tym miejscu, dodały mu dość odwagi, by mówić dalej - Przyprowadziły nas tu dzieci Matrony Unkath. Szukamy tego, którego wołają Marou.

Chichot, który dobiegł do was ze środka zmroził krew w żyłach. Tak nie śmiał się nikt normalny, nikt przy zdrowych zmysłach.
- To chyba nie jest wasza jurysdykcja - śmiejąc się odpowiedział jakiś głos. - Wejdźcie jednak, jeśli nie boicie się mojego gabinetu luster.

- Wolę się nawet zastanawiać o co chodzi z lustrami, ale na wszelki wypadek się nie rozdzielajmy. - powiedział do mnie po czym ruszył przodem.

-Dobra myśl. Pamętaj wrazie czego tłucz lustra, w nich pewnie jego siła. - pozwoliłem sobie na wniosek który nie koniecznie był słuszny ale lepiej robić cokolwiek niż nie robić nic. Wszedłem w blask czerwieni za Cohenem

- Jakiekolwiek stłuczenie lustra, legionisto, zakończy wszelkie próby rozmowy. Zresztą. Co mi tam. Wypierdalaj stąd natychmiast. Nie chce mi z tobą gadać. - Głos był stnowczy i kipiał gniewem. W lustrach pojawiły sie twarze. Setki twarzy. Różnych. Starcyh, młodych, kobiet, dzieci. A Grandowi przypomniało się zdanie z biblii - Mam wiele imion. Legion. Skurwiel miał słuch jak mysz.

- Nikt niczego nie będzie tłukł. - Cohen wzniósł ręce w uspokajającym geście - Przyjaciel jedynie udzielił mi niezbyt rozsądnej rady. Jego językowi zdarza się wyprzedzać myśli, ale w tym obłędzie jest zwykle jakaś metoda. Jako, że rozmowa ma dotyczyć jego osoby, wolałbym, żeby był obecny, nawet jeśli nie zechcesz z nim rozmawiać.

- Nie zechcę rozmawiać z nikim z was. Gość, który po przekroczeniu progu od razu chce rozwalać dom gosodarza i jego koleżka nie są tutaj mile widziani. Compedre? Moze w chlewie Matrony takie zachowanie ujdzie, ale nie w moim asylum. Wyraziłem się dość jasno. Koleżka zamiast dzień dobry powiedział pocałuj mnie w dupę. To tyle. Nie zwykłem się powtarzać. Żegnam.

Cohen wbił wymowne, wyczekujące spojrzenie we mnie a ja nie wiedziałem co powiedzieć... prawie jak nigdy.

-Wybacz nie takt- skłoniłem się sam nie wiem do czego, do którego lustra, do której twarzy- Twoja reputacja cię mocno wyprzedza i ziarno strachu spowodowało moje bezczelne zachowanie. Pozwól że zaczniemy raz jeszcze. - stuknąłem dwa razy w futrynę lustra przy którym stałem. - PUK PUK, Panie! Wstąpiliśmy w progi twojego królestwa z prośbą i błaganiem.... jak i z informacjami.- liczyłem na to że ktoś zamieszkujący gabinet luster ma poczucie humoru ale nie chciałem okazać igorancji więc dowcip o tym jak Angielskie starsze małżeństwo kupuje dzieci od ubogiej Ukrainki pozostawiłem sobie na deser.

- Mów ten dowcip.

„Co on kurwa czyta w myślach?”- pomyślałem

Cohen kiwnął zachęcająco głową. Zrobił to chyba bezwiednie, nie tracąc z twarzy wyrazu śmiertelnej powagi, ale było w tym geście coś zabawnego. Coś z mamy-kaczuszki popychającej młode kaczątko do pierwszego wejścia do wody.


-Angielskie małżeństwo na wycieczce w Ukraińskie wiejskie tereny poznaje młodą dziewczynę w ciąży. Ta chcąc wyjść z biedy proponuje im sprzedaż za $15000
swoje nowo narodzone dziecko. Małżeństwo wiedząc że nie mogą mieć własnych dzieci zgadza się. Po roku odwiedzają Ukraińskie wsie i sytuacja się powtarza. Godzą się. Kolejny rok Ukrainka znów świeżo po porodzie odwiedza odpoczywających w hotelu Anglików proponując to samo co przez ostatnie dwa lata. Angielski lord patrzy na nią pociągając fajkę i w końcu mówi
-Nie , nie tym razem. Wie pani mamy już pełną zamrażarkę a już zdążyliśmy kupić świniaka na najbliższ świeta- roześmiałem się rozluźniając atmosferę właściwie sam do siebie.

- Kiepskie. Przepłacili, z tego co się orientuję. Niemowlę waży kilka kilo. Świniak kilkadziesiąt. I kosztuje o wiele mniej. Ale przyznaję, niemowlęce mięsko nie ma sobie równych. Kawał nawet zabawny. Ta Ukraińka najwyraźniej nieźle przerobiła tego lorda a on się dał, jak to mówią ludzie, wyruchać bez wazeliny. Powiedzie czego chcecie, nim podejmę ostateczną decyzję, czy was wpuścić. Legionista mojego starszego brata i człowiek, który niedługo spłonie jak snopek słomy w pożarze gospodarstwa. Mówcie. Czekam.

-Chcemy błagać cię Panie byś uwolnił mnie od woli twojego brata, głodu pokarmu i wysłał do Iluzji w inne żywe ciało. Matrona powiedziałą że w swojej wielkości jesteś jedynym który może to zrobić... Wiem że prosimy o wiele ale gra jest warta świeczki. Dużo możesz Panie zyskać.- powiedziałem nie dając mu czekać .

- Co ? Co możecie mi zaoferować? Bo nie wiem czy jest sens tracić czas na rozmowę z wami.

-Profitów jest kilka. - zagrałem vabank- Po pierwsze z jakiegoś powodu twojemu bratu zależy na mnie . Inaczej nie wysyłał by za mną nadzorców którzy próbują mnie przekonać do powrotu. Poprostu powinien poczekać aż zdechną. - nabrałem powietrza w płuca i przejżawszy sie w jednym z wierciadeł i przecierając łysinę kontynuowałem - Po drugie nasza grupa chodź jesteśmy jedynie “małpkami” w jakiś dziwny sposób zwróciła na siebię waszą uwagę... Po trzecie... Miałbyś satysfakcję z wyciętego bratu kawału a na dodatek miałbyś naszą wdzięczność. Niestety Luminę tego który zdradził już przehandlowalismy więc będziesz wiedział z kim pertraktować jeśli i ty jesteś zainteresowany tą “kolekcją.

- Mówisz kompletnie bez sensu. Nie interesuję mnie psikusy wycinane mojemu bratu. Nie interesuje mnie wasza wdzięczność i szczerze mówiąc wolałbym wdzięczność kulawego łosia niż twoją. Więcej satysfakcji, bo kulawe łosie nie bywają tak często wdzięczne jak ty. . I jakim jest dla mnie profitem, to, że mojemu bratu na tobie zależy i chce twojego powrotu. Co to ma ze mną wspólnego. Jaką ja mam mieć z tego twojego “po pierwsze” korzyść? Bo kompletnie jej tam nie widzę. A co do luminy, na jaką cholerę mi ona. Niech żrą się o nią ci, których to kręci. Moja pozycja jest stabilna i niezagrożona. Nie masz dla mnie nic interesującego, jak widzę. Postaraj się lepiej, albo możesz wracać do tej tłustej dziwki. Może nawet pozwoli ci się pokryć. Jesteście siebie warci. Jak dla mnie.


Twarze w lustrach wykrzywiły się złośliwie i zaczęły szyderczo śmiać. Szybko jednak ucichły.

Po paru sekundach niezręcznej ciszy, odezwał się Cohen:
- Sprawa wygląda tak: z różnych względów potrzebujemy dla tego tutaj dowcipnisia nowego ciała. Jesteśmy tu, bo Matrona poleciła ciebie, jako specjalistę od opętań. W zamian, cóż, wymień cenę. Może wyglądamy niepozornie, ale w podobnym składzie udało nam się już nie dopuścić, by Astarot, zrobił z siebie Demiurga. Znamy się na szukaniu różnych rzeczy, osób, dochodzeniu do prawdy. Myślę, że znajdziesz sposób, w jaki moglibyśmy odpracować przysługę, o którą prosimy.

- Chcecie przerzucić tego Legionistę do Iluzji. Ma kogoś opętać? Dobrze rozumiem?

- Chcemy przerzucić Legionistę i odczepić go ze smyczy właściciela. Opętanie to jedyny środek, o którym na razie słyszeliśmy.

- Cena. Wstępnie żądam ofiary z dziecka co nów w moim imieniu w określonym rytuale, który przekażę do jego głowy. Przerwanie kręgu ofiarnego cofnie opętanie. Próba negocjacji ceny podniesie żądanie. Akceptujecie?

- To dobre wstępne rządanie. Wiemy już na czym stoimy - Cohen myślał tylko przez chwilę, ale w ciągu jej trwania ani razu nie spojrzał w stronę Granda, albo uznał jego zdanie na temat oferty za oczywiste, albo nieistotne - Pertraktacje to dodatkowe koszty? W porządku, rozumiem i akceptuję, twój czas jest cenny. A teraz do rzeczy: gdy przekroczyłem próg twojego domu przedstawiłem się. Nas. Siłę którą reprezentujemy. Jakkolwiek mała by ona nie była, podlega pewnym prawom. Są takie które pozwalamy sobie czasem łamać, ale też takie, które są dla nas święte i nieprzekraczalne. Prawa, których złamanie odbiorą jakikolwiek sens naszym dalszym działaniom z opętaniem włącznie. Dlatego twoja cena jest dla nas niemożliwa do zaakceptowania. Nie ma zgody na morderstwa. Ani dzieci, ani kogokolwiek.

W ciągu całego monologu pewnie patrzył w lustro znajdujące się bezpośrednio przed nim, po krótkiej pauzie ruszył dalej.

- Cena musi być jednak zapłacona i zgodnie z umową musi być wyższa. Moja kontrpropozycja: Grad co nów złoży w ofierze symboliczną ofiarę krwi, opowie ci przyzwoity dowcip lub zrobi cokolwiek, co zapewni cię o tym, że pamięta od kogo otrzymał swój dar i go szanuje. Sami sobie dogracie szczegóły. A gdy zakończymy nasze zadanie, ja złożę ci ofiarę. Ofiarę, która będzie godną zapłatą, pozwalającą nam jednocześnie zachować, to co dla nas najważniejsze. Ofiarę z siebie.

- Ciekawa propozycja, nie powiem. Ale musisz wiedzieć, ze nie gustuję w ofiarach z ludzi z bagażem doświadczeń życiowych. Nie dają mi, nazwijmy to, siły. To muszą być dzieci, jeśli mają być ofiary. Absolutnie. Nawet nie wiesz ilu ludzi chętnie oddaje swoje pierworodne dzieci, by uzyskać moce mistyczne. Nawet Demiurg lubił ofiary z pierowrodnych, jak pewnie wiecie. Zatem dziecko, za każdy księżycowy miesiąc w Iluzji, lub nici z interesów. Chyba, że macie jakąś inną, rozsądną kontpropozycję.

Pokiwałem głową zgadzając się
-Ale pozwolisz mi wybrać ciało- miałem nadzieję na porozumienie.

Cohen oderwał wzrok od luster i spojrzał na Clausa. Na jego twarzy niedowierzanie walczyło z przerażeniem.

- Określisz predyspozycje i coś znajdziemy. Jasne.

-Mam być przystojny i wpływowy...hmmm dzięki temu pomogę zespołowi. Nie wiem aktor, wysoko postawiony młody ambitny oficer służb specjalnych, sportsman gwiazda ekscytujacych sztuk walk. Człowiek z kontaktami by przydał się w tym co wszyscy robimy. Jedynie oczy chce by pozostały moje. Wybierz identyczne proszę.

Odwróciłem się do Cohena
-Dziekuje przyjacielu. Jeśli spotkamy się po tamtej stronie chce prosić cię byś przedstawił mnie w zespole jako kogoś innego niż Grand. Nie chcę ciągnąć niechęci Bladricka do mnie i błędów swoich za sobą. To będzie nasza tajemnica. Clause umrze w chwili gdy to się zacznie. Zacznijmy od początku.

- Rozumiem zatem ze akceptujesz moją cenę. Co miesiąc księżycowy ofiara z dziecka. Przerwanie cyklu kończy opętanie.

- Chciałbym, żeby to było jasne Clause - głos Cohena zrobił się nagle bardzo cichy i jakiś... obcy - jeśli przyjmiesz ten układ w obecnej formie, nie widzę twojego miejsca w zespole. Ani teraz, ani nigdy. Gdy dowiem się, że zabiłeś to dziecko, znajdę cię i dopilnuję, żebyś wylądował na krześle. Obiecałem ci jednak, że zrobię wszystko, by doprowadzić te negocjacje do końca, więc jeśli taki koniec cię satysfakcjonuje, nie mogę ci tego zabronić.

-Nie mamy wyboru. Nie akceptuje takiego rozwiązania - spojrzałem smutnymi oczyma pytającą na Cohena- Zabrakło mi pomysłów. Nie mam nic co mógłbym mu zaproponować. - zakryłem twarz dłońmi przecierając ją. - Masz rację - dodałem po krótkiej chwili. I Odwróciłem się w kierunku twarzy z luster.
- Cena jest zbyt wygórowana. Spod jednego jarzma w drugie.... to nie jest wyjście. Nie za taką cenę.

- Życie z wiedzą, w ciele, które będzie takie jak sobie zechcesz - prychnęły twarze w lustrach - Niektórzy ludzie zrobiliby genocide by to otrzymać. Jako nowy klient otrzymujesz taryfę zniżkową - twarz w lustrze zaśmiała się. - Kiedyś składano mi ofiary całopalne z dzieci. Co prawda przyprawiono mi wtedy rogi, ale także byczą pytę, więc chyba nie miałem powodów do narzekań. A Herod. ten to dopiero miał gest. Teraz w Iluzji żyje was tyle co robactwa w dole odpadków. Za zerwanie więzi i nowe życie tylko jedno małe dziecko miesięcznie. Dowolnie wybrane. Może to być jakiś niedorozwój. Jakiś totalny debil czy nawet ministrant. Jedno. Co pewien czas. Nazwij to liftingiem duchowym. To moja minimalna cena. Bez ofiar w moim imieniu nie ma rozmowy. Nie ma dealu, jak mawiacie, wy małpki. Gdybyś miał jeszcze duszę, to co innego. Wtedy podpisalibyśmy cyrograf i siup. Ale ty niestety jesteś martwy. I już jesteś w piekle, gdybyś nie zauwazył. Nie kupuje twojego nawrócenia w jeden dzień. Czytania pisma świętego kiedy twój fiut jeszcze nie przestał pachnieć dziwkami z wielu nocy. Twojej miłości do Jess, kiedy jeszcze dobrze nie zmyłeś szminki dziwek ze swojego wacka. To było zupełnie nie w twoim stylu, małpko. Ludzie się nie zmieniają. Nie w jednej chwili. Zatem cena, jak dla ciebie to dwójka dzieci. Tak jak mówiłem - każda próba podbicia jej będzie działała w drugą stronę. Mogę sobie na to pozwolić. Ja mam to, czego potrzebujesz ty, a ty nie masz nic , co mogłoby mnie zadowolić. Zostają więc ofiary. A że lubię dzieci, cóż. Tak to działa - ja robię coś, co sprawi tobie przyjemność. Znów będziesz mógł moczyć małego gdzie popadanie, chlać i robić co tylko sobie tam zechcesz. Więc daj mi również przyjemność, w jakiej z kolei ja gustuję. Compendre?

-Compendre- odpowiedziałem i odwróciłem . pomału i nie spiesznie ruszyłek do wyjścia- Nie będzie interesu. Miłej wieczności i dziękuje za chęci.- wyszedłem.

- Wrócisz - usłyszałeś jeszcze za swoimi plecami szyderczy głos wielu twarzy. - Może i znajdziesz kogoś, kto pomoże ci w opętaniu. Ale nikogo, kto zrobi to narażajac się na gniew Togariniego. Skoro jesteś tak dla niego ważny, jak mówisz, każdy, kto ci pomoże, bardzo wiele ryzykuje. A ja postaram się, aby ci, co specjalizują się w opętanaich dowiedzieli się, co im grozi za pomoc tobą. A kiedy wrócisz zaczniemy rozmowę od trójki dzieci. Jeśli będę w dobrym humorze.

Śmiech wybrzmiewał za twoimi plecami. Wredny i szyderczy. Jak jego przeklęty właściciel.
Wyszliśmy właściwie nie wiedząc gdzie się udać.... czas mijał a my nie mieliśmy go zbyt dużo.
Przyszło mi do głowy że skoro Nash skontaktował się z Alvaro to może jednak powinniśmy udać się do niego.... Tak czy siak powinniśmy szybko podjąć jakieś decyzje. Lepsze czy gorsze ale decyzje.




-Zatem ruszajmy z powrotem do leża Matrony.... Po drodze zastanowimy się co dalej.
 
__________________
Who wants to live forever?
Dominik "DOM" Jarrett jest offline