Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2011, 15:38   #5
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Morze Karaibskie, dom, na który wymienił piękne, oliwkowe wzgórza Toskanii. Cyprysowe gaje, pełne zgiełku miasta, jak Florencja oraz Piza, wypełnione dziełami najwspanialszych artystów. Kiedy mieszkał tam, mógł obcować z tym wszystkim niemal bez przerwy, zaś bogata familia czyniła go dosyć niezależnym od rozmaitych kaprysów władz. Teraz wszystko to zostało gdzieś wiele mil morskich stąd. Świat tamten, jego właściwy świat, który znał oraz właściwie nawet lubił, odszedł gdzieś daleko. Do krainy, która wydawała się dalsza niż pieprzona Rosja, która ponoć oparła się także, żeby budować swoją flotę. Tak przynajmniej wspominał mu pewien holenderski pilot, którego spotkał na niedawnej popijawie. Morze Karaibskie, wielki akwen otoczony Amerykami oraz szeregiem wysp. Na północy wielkimi Antylami, na wschodzi Małymi Antylami, które tworzone były przez setki maleńkich wysepek, nierzadko nie oznaczonych nawet na mapach. Pewnie, najważniejsze spośród nich Małe Antyle składają się z licznych, niewielkich powierzchniowo wysp. Dzielą się na: Wyspy Dziewicze, Wyspy Podwietrzne, Wyspy Zawietrzne Barbados, Antyle Holenderskie, Tobago, Trynidad, Margaritę i Tortugę. Przynajmniej ogólnie. Gdyby porównać Małe Antyle do linii fortów, pilnujących Morza Karaibskiego od Atlantyku, najbardziej wysuniętym na wschód jest angielski Barbados, wielka oraz bogata kolonia. Jeśli płynąć dalej na zachód to natrafi się na potężny ciąg małych wysepek na północy zamkniętych St. Vincent, na południu zaś Grenadą. Obydwie należą do Anglii, ale właściwie nad tłumem małych wysepek pomiędzy nimi, nie panuje nikt, choć oczywiście zwierzchność rości sobie Korona Brytyjska. Buduje się tu niekiedy forty oraz mianuje gubernatorów małych miasteczek, ale ludzie ci patrzą przez palce za piracki proceder. Przynajmniej przeważnie. Na właśnie takiej wysepce Saint Meri , w mieście o takiej samej nazwie przebywali obecnie oni.

***

Miał podły humor, ale Bellamy miał zazwyczaj podły humor. Każdy, kto pływał przy nim przyzwyczaił się, że trafić na łagodnego kapitana mającego miły nastrój, to oznaczało wygraną w kości przeciwko O'Donellowi. Nie mniej, pomiędzy Marco oraz nim nie panowały jakieś napięte relacje. Nie żeby się się lubili. Po prostu uznawali, że praca oraz profesja wsadziły ich na wspólny pokład, toteż wykonywali swoją robotę nie włączając tego do sfery osobistej sympatii, czy nawet koleżeństwa. Zawsze także Bellamy zwracał się do Marca przez „nawigatorze”, lub „panie Modrone”, natomiast Toskańczyk tytułował go stale kapitanem. Nigdy nie padało pomiędzy nimi imię, nigdy nie było też zwrotu przez „ty”.
- Nawigatorze, pełna gotowość do wypłynięcia – polecił mu Bellamy. - Zero rumu, karczemne dziewki także na inną okazję.
- Aye, kapitanie
– Marco odpowiadał, jak zwykle, dosyć lakonicznie. - Przygotować mapy kursu?
- Wschód.
- Aye
– potwierdził di Modrone. Obydwaj niewątpliwie wiedzieli, że bezpośrednio na wschód właściwie nic nie ma. Barbados leżący bardzo niedaleko na północny wschód w tymże samym archipelagu Małych Antyli by się ewentualnie nadał. Potem zaś kompletna pustka Atlantyckiego Oceanu, aż do granicy, utworzonej przez trzy archipelagi: od północy Azory, dalej Wyspy Kanaryjskie, wreszcie Wyspy Zielonego Przylądka. Daleko, bardzo daleko. Ale poza nimi nie było tam kompletnie nic poza oceanicznymi falami. Wyglądało więc na to, że Bellamy nie chciał spróbować wyspy, ale postanowił przechwycić jakiś statek na drodze: Indie Zachodnie Europa. Tyle, że do tego mapy potrzebne nie były, za to chronometry, sekstant itd. jak najbardziej.

Przygotowywać się na zapas nie było więc potrzeby. Jego kajuta wypełniona rulonami map wydala mu się przez chwile ciasna. Dlatego wstał zza biurka, podszedł do ściany zdejmując piękną hiszpańską gitarę. To była jego przyjaciółka, której powierzał swoje problemy, niechęć do całej wódy, którą przepił, tych paru dziwek, które wychędożył, ludzi, których przyszpilił swoim rapierem.

Usiadł gdzieś na pokładzie, na beczce, kilka chwil poświęcił na strojenie strun. Potem zaczął grać.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8N2gkI7GObw[/MEDIA]

Nad pokładem rozległy się hiszpańskie słowa piosenki.

Soy un hombre muy honrado,
que me gusta lo mejor,
a mujeres no me faltan ni el dinero ni el amor.
jinetiendo en mi caballo,
por la sierra yo me voy,
las estrellas y la luna ellas me dicen donde voy.

Kilka głosów się dołączyło, nawet statkowa papuga należąca do Rogera Willsa.

Ay ay ay ay,
ay ay mi amor,
ay mi morena
de mi corazòn.

Me gusta tocar guitarra,
me gusta cantar el son,
el mariachi me acompana,
cuando canto mi canciòn.

Me gusta tomar mis copas,
aguardientes lo mejor,
tambien el tequila blanco con su sal de la sabor.
I tak dalej, dopóki nie przebrzmiała cała pieśń opisująca mężczyznę uwielbiającego swoją brunetkę, dobry alkohol oraz gitarę.

Ay ay ay ay,
Ay ay moja miłość,
moja brunetka,
którą mam w sercu.
Lubię grać na gitarze,
lubię śpiewać o słońcu,
moi koledzy mi towarzyszą,
kiedy śpiewam moją piosenkę.

Proste, lecz wpadające do ucha. Nie miał nic przeciwko temu, że od czasu do czasu inni się do niego przyłączali, zwłaszcza przy refrenie „ay ay”. Tworzyli jakby chórek statkowy. Zresztą, przy piosence lepiej się pracowało, szczególnie przy trudnych, żmudnych pracach, kiedy to parę słów wyśpiewanych dodawało energii.

***

Kiedy statek wypływa z portu pilot stoi przy sterniku wydając mu bezpośrednie polecenia. Tak było również teraz. Nagłe nadejście kapitana, gwałtowne rozkazy, oraz dziwaczny pakunek. Marco kompletnie nie obchodziło, co to, lub kto to.
- Ster dwa rumby prawo – wydał polecenie, podczas gdy bosman O'Donell ryczał na załogę.
- Dawaj przy kabestanie! Stawiać żagle, dziewczynki! - darł się, podczas gdy duża grupa marynarzy niemalże z małpią zręcznością zajmowała stanowiska na masztach odwiązując liny. Najpierw szedł grot, gdyż nadawał okrętowi prędkość. Wyjście z Sant Mari było stosunkowo proste, dlatego mogli sobie na to pozwolić. Inaczej najpierw szedłby niewielki skośny na bezanie oraz sztaksle, które ułatwiały manewry. Tym razem było to zbędne, zaś wielkie płachty na grocie, potem bezanie powoli spływały trzymane mocno linami na rejach. Wypełnione morską bryzą podrywały statek do lotu.
- Teraz bezan, łotry! Szybciej – wrzeszczał dalej bosman wśród świstu nielicznych, bo nielicznych, ale kul.

Ścigający Bellamy'ego żołnierze gubernatora mieliby swoją chwilę, gdyby okazali się wystarczająco zdeterminowani. Ale nie okazali. Ledwo kilku głupszych, czy odważniejszych skoczyło z pomostu na burtę i zaczęło się wspinać na górę, ale załoga szybko ich powstrzymała nie przejmując się specjalnie strzałami z lądu oraz pomostu, skąd właśnie oddalał się bark. Jakiś żołnierz przystrojony czerwoną kurtą nagle pojawił się tuż przy nich, na tylnym pomoście. Widocznie schwycił którąś z lin, teraz zaś usiłował przeskoczyć reling, by zaatakować sternika. Wyciągał właśnie pistolet, jednakże Marco był szybszy. Nie potrafił dobrze celować, ale przy takiej odległości nie było problemu. Powiedział spokojnie naciskając twardy cyngiel spustu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ANb0oSfj0Sg&feature=related[/MEDIA]

Huk strzału oraz wypadnięcie żołnierza za burtę zbiegły się ze strzałami armatnimi. Pod spodem ogniomistrz Iceburg kierował swoimi kanonierami. Rzecz jasna, przeciwko fortowi to mogli sobie pogwizdać, ale dawali wyraźny znak drobnicy innych okrętów, że jeśli się ktokolwiek zbliży, będą walić ze wszystkiego, co się da. Kutry czy nawet slupy nie miałyby szans, zaś większych statków nie było obecnie w Sant Mari. Także fort strzelał. Grzmot dział oraz gryząca woń prochu wypełniała przestrzeń.
- Kolejny rumb na lewo, panie Sykes – zwrócił się do sternika.
- Nawigatorze – nagle przyskoczył do niego jakiś młody chłopak, niedawno stosunkowo zaokrętowany. - Bocianie gniazdo zawiadamia, na północnym wschodzi żagle. Trzy maszty, prawdopodobnie szkuner.
- Flaga?
- Prawdopodobnie Anglicy.
- Kapitan wie?
- Aye, aye.
- Dobrze
– odpowiedział lakonicznie.
- Bitwa? - spytał sternik Sykes.
- Na to wygląda.
- Jeśli to są Anglicy?
- Prawdopodobnie właśnie oni, nawet bez oglądania flagi.
- Może machną na nas ręką. Przecież kapitan nie raz tutaj wpływał.
- Owszem, ale jeśli my ich widzimy, oni nas też. Słyszeli także armaty oraz zobaczą uciekający statek. Jak pan myśli, czego spróbuje kapitan tamtego statku
– właściwie pytanie było niewątpliwe retoryczne.
- Może im się wymkniemy, skoro to szkuner, możemy dać radę.
- Szkunery bywają szybkie, panie Sykes. Zobaczymy, tak czy siak jest jeszcze trochę czasu na decyzję. Jesteśmy obecnie na torze wypływowym i nie mamy tutaj pola manewru. Dalej rafy oraz ławica. Musimy płynąć wyznaczoną trasą jakiś czas. Proszę lekko na lewo, ćwierć rumba
.
 
Kelly jest offline