Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-04-2011, 23:56   #9
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bryg zachwiał się nieco, gdy jakaś zabłąkana kula uszkodziła kolejnych kilka desek. Ze sposobu jednak zachowania się Rozkoszy widać było, że nie jest to coś, co spowodowałoby jakiekolwiek kłopoty podczas rejsu.
Peter najpierw zasunął zasłonę, dzielącą obie części kabiny, potem dopiero otworzył drzwi kapitańskiej kajuty. By zamknąć je zaraz za plecami wchodzącego Samuela.
- Co ci do diabła tyle czasu zajęło - humor kapitana ani na jotę się nie poprawił. Zaraz po przekroczeniu progu własnej kajuty ruszył w stronę zasłoniętego łoża.
- Na drugi raz zostawię drzwi otwarte na oścież - odparł Peter, humorem kapitana niezbyt się przejmując. - Bez wątpienia Nelly czuje się odrobinę lepiej - zmienił temat na ten właściwy - ale trochę czasu minie, nim naprawdę stanie na nogi.
- Mówiła coś? - zapytał uchylając lekko zasłonę. - A... Widzę, że coś musiała mówić, a nawet próśb kilka miała... - nie dało się określić czy z tego powodu rad jest czy też nie.
- Przedstawiła się między innymi - uśmiechnął się Peter. - I uparcie nie chciała zasnąć zanim nie porozmawia z tobą. Poza tym jest idealną pacjentką. Gdyby wszyscy byli tacy...
- Dobrze wychowana i twarda jak jej ojciec - Samuel mruknął nieco ciszej przy czym zasłonę ponownie zasunął. - Tyle, że z jej planów nic jednak nie wyszło. Coś jej dał do diabła?
- Coś na złagodzenie bólu. I coś na sen - odparł Peter. - Nieźle oberwała, a musiała odpocząć. Jutro będzie w lepszej formie. Mam nadzieję, że nie musisz z nią rozmawiać natychmiast?
- Mam nadzieje, że się nie mylisz - oznajmił Samuel siadając za biurkiem. - Czy mapa została uszkodzona? - zapytał wbijając w Earla czujny wzrok.
- Masz na myśli ten kawałek między łopatkami a pośladkami? - Kapitan w ramach odpowiedzi skinął głową. - Ten rzeźnik, co ją tak potraktował batem, wiedział co robi. Nawet draśnięcia. Chociaż nie rozumiem jednej rzeczy... Ja bym mapę przerysował, a oryginał zniszczył.
- Gdyby to była cała mapa i wszystkie fragmenty układanki znajdowały się w moich dłoniach, pewnie zrobiłbym to samo. Tu jednak sprawa jest bardziej skomplikowana. Widzisz Earl... Nasz stary, dobry kapitan miał łeb na karku. Nie tak łatwo dobrać się do jego mieszka.
- Tylko mi nie mów - Peter uśmiechnął się z powątpiewaniem - że to klucz do skarbonki Teacha.
- Zgadłeś - walnął ręką w blat biurka i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ładny kluczyk na dodatek, co pewnie zdążyłeś już zauważyć.
- Stary sadysta - mruknął Peter. - Nie dość, że ją oszpecił, co i tak musiało boleć, to jeszcze sprowadził na nią nieliche kłopoty. O tym zapewne nie pomyślał. Ciekawe też, kto kłapnął pyskiem, że to się rozniosło.
Mina Samuela nieco stężała.
- Peter lubię cię ale o kapitanie wyrażaj się z szacunkiem jak chcesz pożyć trochę w tej kompani. Nelly sama tego chciała i przy niej tych słów też lepiej nie powtarzaj. - Oparł się wygodnie o oparcie fotela. - To się nie rozniosło, już ja o to zadbałem. Skąd ten fircyk wiedział o mapie... Tym się można później zająć. Teraz mamy co innego na głowie.
- Ciekawe, kogo za nami pośle - zadumał się Peter. - Halsdorf, z tego co wiem, nieprędko stanie na nogi, zatem Hermes nie ruszy się z portu. Jaskółka stała bez stermasztu. Zanim postawią, otaklują, nie zostanie po nas żaden ślad. Czyli albo Rybitwa, albo Królowa Anna. Obu raczej nie wyśle. Musi mieć rezerwę na czarną godzinę. Kogo obstawiasz?
- Królową. Z Zaharym mam na pieńku więc się będzie do tej roboty palił ale nieprędko ruszy.
- Boję się, że masz rację. - Peter skinął głową. - Ogólnie Ronson jest lepszy niż Zahary, ale Królowa niedawno miała czyszczone dno, natłuszczony kil. Słyszałeś o tym? Szybka będzie.
- Damy radę do diabła... Za blisko jestem by dać się dorwać byle chłystkowi. - Wstał by przejść tych kilka kroków dzielących go od ściany z obrazem. - To nasze złoto Peter.
- Twoje, przede wszystkim. I jej. - Peter wskazał głową zasłonę, za którą spała Nelly. - Czy to, że kawałek mapy urósł, nie zmieni... nie utrudni nieco sprawy?
- O to się nie martw. To co tam jest i to co mała ma w głowie zostało odpowiednio przygotowane. Mistrz który robił te linie był najlepszy w swoim fachu. Miał pecha... - Samuel roześmiał się niezbyt wesoło.
Łatwo się było domyślić, na czym polegał pech owego nieznanego Peterowi mistrza tatuażu.
- Dokąd płyniemy na początek? - spytał.
- Na początek obraliśmy kierunek na wschód. Jak się mała obudzi to się ustali pełną trasę.
- W takim razie zostawiam cię i idę odstać moją kolejkę na mostku - powiedział Peter. - Jakby coś się działo, to mnie zawołaj. I sam trochę odpocznij.
- Ty się tam o mnie nie martw - odpowiedział Samuel nawet nie spojrzawszy na Earla. - Byłbym zapomniał - rzucił gdy Peter niemal zniknął za drzwiami. - Ani słówka załodze o Nelly.
- Serio? - zdziwił się Peter. - A już chciałem zwołać zebranie załogi...
- Tak trzymaj - była to jedyna odpowiedź Bellamy'ego.
Peter zamknął drzwi.
Sekundę później usłyszał, jak Bellamy zasuwa rygiel.



Widać zbyt głośno Bellamy o Nelly rozprawiał, bowiem Jim Długie Ucho, który jak zwykle znalazł się w nieodpowiednim miejscu, usłyszał kilka słów za dużo. Czy wyjaśnienia udzielone mu przez Petera wystarczyły by skierować uwagę młodzieńca w inną stronę? To było raczej wątpliwe. Wprost było widać i słychać, jak trybiki w głowie Jima się obracają, a właściciel owej głowy zaczyna kombinować, kto - prócz kapitana - należy do tak zwanych ‘wtajemniczonych’. I kto z tego wąskiego bez wątpienia grona zechce puścić parę...
To jednak nie był już problem Petera. Skoro Bellamy darł się tak, że słyszało go pół okrętu... Peter miał ważniejsze sprawy. Przed jego drzwiami stała już Mary Ann, a to znaczyło, że jest jakaś robota dla medyka. Kuk nie miał zwyczaju o tej porze przysyłać żadnych pikantnych specjałów do kajuty pierwszego oficera.

Ostrzał nie wyrządził wśród załogi Rozkoszy zbyt wielu strat, ale pewne ofiary jednak były, w dodatku nie od kul, tylko od odprysków drewna, które w odpowiednich warunkach potrafiły działać jak sztylety.
Ze wszystkim Peter poradziłby sobie bez problemów, ale skoro Bellamy postanowił, że dziewczyna prócz pracy w kambuzie miała liznąć podstawy sztuki medycznej...
Przeciwko obecności przy swym boku ładnej twarzyczki Peter zwykle nic nie miał. Miła buzia dobrze wpływała na nastrój pokiereszowanych, a kształtny biust niejednego stawiał na nogi szybciej, niż lekarstwa. Poza tym Mary Ann była zdecydowanie lepszym pomocnikiem niż na przykład Jim, który by wszędzie usiłował wsadzić swój ciekawski nos. A potem by miał pretensje do całego świata, gdyby mu ten nos coś przytrzasnęło.
- Opiekowałaś się już rannymi lub chorymi, czy to naturalne zdolności - spytał Peter obserwując jak Mary Ann kończyła bandażowanie przedramienia rannego matrosa.
- Mam pewne doświadczenie z rannymi, sir - odparła nie przerywając swojego zajęcia, po czym uśmiechnęła się do rannego mężczyzny.
Z pewnością nie ten uśmiech zwrócił uwagę Petera na pewien drobiazg. Może to nagły błysk lampy, która zakołysała się gdy większa fala zachwiała Rozkoszą pozwolił ujrzeć twarz dziewczyny w nieco innym świetle.
Bez wątpienia coś w niej było znajomego i nie było to podobieństwo do którejś z rozlicznych ‘bliższych znajomych’. Podobne oblicze widział całkiem niedawno. Włosy, kolor oczu, nawet podbródek. Nie było to aż tak oczywiste, ale jak człowiek raz na to wpadł i zaczął się zastanawiać...
- Zachcesz cofnąć się o dwa kroki? - spytał, gdy marynarz opuścił pomieszczenie.
Zdziwiona zawahała się na krótki moment, jednak po chwili wykonała polecenie.
- Czy coś się stało, sir? - zapytała.
- Nie, nie. Nic. Nic się nie stało... Unieś proszę troszkę głowę - poprosił. - O tak, dziękuję.
Zamilkł i przez moment wpatrywał się w twarz Mary Ann.
Na moment w spojrzeniu dziewczyny pojawiła się iskra gniewu jednak pospiesznie została ukryta za zaciekawieniem, którym odpowiedziała na wzrok pierwszego oficera.
- Przykro mi, Mary Ann, że nie mogę ci nic powiedzieć. - W tonie Petera brzmiała wyraźna nuta przeprosin.
- To dobrze o panu świadczy, sir - odpowiedziała na przeprosiny okraszając słowa lekkim uśmiechem za którym, o dziwo, kryło się zrozumienie. - Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić? - zapytała.
- Owszem. - Peter uśmiechnął się również. - Będziesz miała ważne zadanie. Musisz podnieść na duchu Briana. Oberwał zdaje się najmocniej i z pewnością będzie w złym humorze. W jego przypadku znieczulacz może nie do końca poskutkować.
- Briana? - zapytała, jednak po chwili sama sobie odpowiedziała na pytanie. - Brat bosmana, oczywiście sir, zrobię co w mojej mocy.
Peter jeszcze raz się uśmiechnął.

- Siadaj, żaglomistrzu. I pokaż, co cię trafiło - powiedział Peter.
- Cholera jakaś Earl, bo inaczej to tego nazwać nie można - marynarz dokuśtykał do wskazanego mu przez medyka miejsca, po czym zwalił się na krzesło. Zakrwawiona lewa nogawka spodni i widoczna w nich dziura na wysokości uda pozwalała się domyślić w czym rzecz.
- Dobrze, że nie ręka, Brian. - Peter podsunął drugie krzesło, na którym Brian mógł oprzeć nogę. - Ze spodniami możesz się pożegnać. Mam nadzieję, ze to nie twoje ulubione.
- A cholera ze spodniami! Ty mi powiedz czy noga zdrowa będzie, a nie o gaciach rozprawiaj - warknął ranny gniewne, podszyte bólem spojrzenie rzucając Peterowi po czym przenosząc je na dziewczynę. - A ty tu co niby robisz?! Do garów byś się zabrała, gdzie cię kapitan posłał, do stu diabłów!
Peter dał znać dziewczynie, by się nie przejmowała gadaniem żaglomistrza.
- To ona w łeb będzie walić pałą co bardziej opornych pacjentów - oznajmił, lejąc do kubka rum zaprawiony specjalnymi kropelkami. - Pij i nie narzekaj. Nogą machać możesz, to dobrze. A zaraz zobaczymy, co dalej... Mary Ann, weź te wielkie nożyce i tnij. Delikatną, kobiecą rączką. A ty się na nią nie wydzieraj, bo jej jeszcze ta rączka drgnie. Nie zwyczajna do wrzasków. A jest tu, bo bardziej niż Willis się lubię otaczać ładnymi twarzyczkami. I Bellamy się zgodził.
Brian zaklął szpetnie, jednak więcej na Mary się już nie wydzierał, za co nagrodzony został pełnym pocieszenia uśmiechem dziewczyny. Ta, posłusznie wypełniając nakaz medyka, sprawnie do rozcinania nogawki się zabrała, które to zajęcie nie zabrało jej więcej czasu niż konieczne ku temu minimum. Skończywszy odłożyła narzędzie i do nalewania czystej wody do misy się zabrała.
Rana nie była szeroka, ale dość długa. Za to, co było mniej przyjemne, tkwił w niej kawał drewna.
- Mary Ann, nalej ćwierć kubka - polecił Peter. - Z tamtej butelki.
- Earl, rumu żałujesz rannemu człekowi? - obruszył się Brian. - Co to dla mnie marny kubek?
- Po starej znajomości tyle dostajesz - odparł Peter.- Dla innych jest tamta pała - wskazał kąt pomieszczenia, gdzie stał kawał tęgiego kija, na połówkę handszpaka wyglądający. - Do dna.
Polecenie było jak najbardziej wskazane, bo już po pierwszym łyku żaglomistrzowi usta wykrzywiło.
- Tylko nie pluj! I oddechu oszczędzaj.
- O cholera! - powiedział żaglomistrz, gdy miksturę do końca przełknął. Zdecydowanie nie miał względu na delikatne niewieście uszy. - Co to za gorycz paskudna...
- A ty więcej chciałeś - uśmiechnął się Peter. - Doleweczkę?
- Niech cię diabli, Earl - Brian sprawiał wrażenie jakby wolał w cudze dłonie swoje kości oddać, niż po raz kolejny zakosztować mikstury Petera.
- Zaraz wydłubię ci z nogi te kawałki Rozkoszy. Trochę zaboli, ale niewiele.
Na twarzy Briana widniał cały ocean niewiary. Mary Ann również żywiła pewne wątpliwości, ale ona ukrywała je nieco lepiej.
- Cóż za brak wiary w człowieka - westchnął Peter, sięgając po skalpel i pęsetę.

Noga Briana przypominała początkowo poduszeczkę na szpilki. Zakrwawione drzazgi jedna po drugiej wpadały do miseczki, Mary Ann pilnie wycierała ściekającą krew.
- Chyba wszystkie - powiedział w końcu Peter.
Brian westchnął z ulgą.
- Teraz, Mary Ann, zatkaj uszy. A ty nastaw się duchowo i zaciśnij zęby.
Dziewczyna ani myślała posłuchać zamiast tego sięgnęła do cholewki buta, z której wyjęła nóż o drewniany trzonku.
- Proszę przygryźć trzonek - podała go Brianowi, który chwilę spoglądał na dziewczynę nieco dziwnym wzrokiem po czym skinął głową i wykonał polecenie.
- Lepsze to, co zrobię teraz, niż jakieś przypalanie - wyjaśnił Peter, odkorkowując butelkę z jakimś śmierdzącym płynem. Wylał trochę na szmatkę.
Brian zacisnął zęby, gdy roztwór zetknął się z okolicą rany.
- Jeszcze chwilka - powiedział Peter. - Zaraz się skończy.

- O Matko Najświętsza... - wycedził Brian przez stale zaciśnięte zęby. - Jakbyś mi girę w ogień wsadził... Inkwizycję byś mógł zastępować. Albo kata. Tym świństwem potraktowałeś onegdaj Pabla? A ja mu nie chciałem wierzyć... Ale łapy nie stracił. Nic mu nie zgniło.
Odetchnął głęboko.
Peter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Uznaję, że to dowód uznania i zaufania - powiedział. - Mary Ann, umyj starannie ręce, potem weź te szarpie z szafy. Będziesz mógł jeszcze i tańczyć, i po wantach biegać - powiedział do Briana.

Brian trochę marudził przy opatrywaniu rany, ale nie wyrywał się ani nie przeklinał. Zgrabne dłonie i miły uśmiech Mary Ann robiły zdecydowanie dobrą robotę.
- Trzy dni w koi - powiedział Peter. - Potem mnie odwiedzisz, a ja ci powiem, co dalej. Tylko żadnych szaleństw, bo od Willisa będę musiał pożyczyć tasak, a ty będziesz mógł zacząć sobie strugać drewnianą nogę.
- Nie jestem dzieckiem - warknął żaglomistrz.
Mary uśmiechnęła się do Petera nad głową Briana.
- Dziecku można dać w tyłek i w końcu posłucha. - Peter odpowiedział na uśmiech. - A ja dobrze wiem, że już jutro zacznie cię nosić. Znam cię nie od dziś.
Oblicze Briana przypominało gradową chmurę, w końcu jednak pacjent ciężko westchnął. I skinął głową, co zdaje się miało oznaczać przyrzeczenie.
- Sprowadź kogoś, proszę - Peter zwrócił się do Mary Ann. Ta skinęła głową i wyjrzała na zewnątrz. Raz dwa przywołała dwóch marynarzy. W ich serdecznych objęciach Brian powędrował do swej koi. Lecz jeszcze zanim przekroczył próg już zaczął się umawiać na kilka partyjek kości...
- Że też ktoś jeszcze chce z nim grać. - Peter pokręcił głową. - To chyba wszyscy - zmienił temat. - Dziękuję ci, Mary Ann. Jesteś prawdziwym skarbem.
- Zawsze z chęcią pomogę - odpowiedziała kierując się w stronę drzwi. - Zbyt pochopnie wydaje pan swe osądy, sir - dodała znikając mu z oczu.
 
Kerm jest offline