Zahir puścił mimo uszu narzekania Rainera. Jego przyjaciel miał wiele zalet, ale... jak na zahirowy gust, zbytnio panikował. A nie było powodu. I to nie dlatego, że był księciem z odległego Calimshanu... Rzecz była w czymś zupełnie innym. Był... był po prostu nieśmiertelny.
Podjęta niewcześnie interwencja w wojnę domową Tethyru? Przeżył. Nieudany pucz? Też przeżył. Mała rebelia, kiedy źle administrował dystryktem Almraivenu? No, przecież przeżył! Podobnie jak wiele innych sytuacji, w których zwyczajowo spadały czerepy.
Taaak... Nieśmiertelny. To było dobre słowo. I doskonale obrazowało zdolność syna rodu Persekhal do przeżywania swoich awantur.
-
Rainer, uspokój się. Żadni złodzieje nikogo tu nie dorwą. Bo widzisz, jestem w kurewsko dobrych stosunkach z Tymorą, a nieszczęścia wysyłam na inny świat hurtem. – stwierdził nonszalencko, rozsiadając się wygodniej. Cóż, nie miało to najlepszego wpływu na przerażonego Rainera – ale przecież liczyły się intencje, nieprawdaż?
***
Niedługo po wyjściu Rainera, ambasador również odczuł przemożoną potrzebę wyjścia. W jego przypadku powód był dość prozaiczny – willa była za mała, aby pomieścić niespokojnego ducha Zahira. Nie oznaczało to jednak, że przybytek był miniaturowy – bogom dzięki! Nie, w jego przestronnym wnętrzu mógłby bez przeszkód urządzić sobie leże smok. Niemniej, było to zbyt mało, aby zaspokoić potrzeby syna Calimshanu. Te miały się całkiem dobrze, kiedy jeszcze zamieszkiwał w pałacu przy ambasadzie... lecz ostatnimi czasy większość swego prywatnego skrzydła odstąpił szajce Rainera. Jakoś tak się złożyło, że lotne produkty uboczne ekstrakcji narkotycznego proszku przedostawały się do zahirowych apartamentów. Smród i tendencje do żeńskiej części służby do omdlewania wykonały dobrą robotę, wypłaszając arystokratę z jego własnych apartamentów. Zadomowił się w mniejszej willi – i tu książęca tendencja do rozgardiaszu ujawniła się w całej swej okazałości. Prędko okazało się, że na nic nie ma miejsca, choć być powinno.
To jednak tak naprawdę było jedynie problemem zastępczym. Syn Ralana mógł żyć w każdych warunkach: niejednokrotnie nawet zdarzało mu się spać na ulicach, kiedy tylko stężenie alkoholu osiągało niebezpieczne poziomy. Prawdziwy problem sięgał dużo głębiej: podczas przeprowadzki uszkodzone zostały jego cenne gobeliny z kara-turskiego jedwabiu. Książę, jakkolwiek esteta, nigdy nie przyznałby się do przywiązania, jakie czuł wobec „takich zwyczajnych!” przedmiotów. A jednak, tkaniny z wyhaftowanymi scenami z gawęd łotrzykowskich były jego towarzyszami przez ostatnią dekadę... I źródłem motywacji – niejednokrotnie bowiem zapisane na nich przygody Pustynnego Lisa były dla niego źródłem inspiracji. Bez nich... Często musiał przypominać sobie, dlaczego wpakował się w bene'owe łajno. A to nie było dobre – Zahir z rodu Persakhala nienawidził się zastanawiać nad swoimi motywami
Wszystkie te frustacje wypędziły go z domóstwa w tempie iście błyskawicznym: niespełna kwadrans! Kwadrans – z godziny, którą zazwyczaj zajmowały mu przyszykowania do godnego zaprezentowania się na arystokratycznych salonach.
***
Godzinę błąkał się po ulicach, zdeterminowany znaleźć albo dostatecznie luksusowe przyjęcie, albo dostateczną zaczepkę. Poszukiwania guza okazały się być trudne: większość typów spod ciemnej gwiazdy wolała uniknąć konfrontacji z księciem o paskudnej sławie... zwłaszcza, że gdyby przypadkiem udało im się wygrać, oznaczałoby to afront dla syl-paszy. A o paszy Calimportu, Ralanie el Persakhalu, krążyły paskudne plotki...
Wreszcie, kiedy już całkowicie zwątpił w męstwo obdartusów z Miasta Pieniądza, zdołał bezczelnie wprosić się do jednego z salonów. Bezczelnie: bowiem niespełna tydzień wcześniej publicznie wyrzucił zaproszenie, twierdząc, że na niektóre zabawy już tylko skamieniałości poprzedniej epoki przyjść...
***
Udało się połączył przyjemne z pożytecznym. Grupa młodych szlachcianek spijała każde słowo z ust młodego księcia, któremu atencja kobiet obojętna nie była. Jednocześnie, mógł być wręcz pewien, że niedługo wszystkie jego słowa będzie znać cała Athkatla...
-
... i powiem wam w sekrecie: przez magiczne zwierciadło rozmawiałem dziesięć obrotów klepsydry temu z paszą Calimportu, ojcem mym! Staruch wreszcie dostrzegł potencjał, który mu wskazywałem. „Zahirze,” - mówił - „awantura południowoamnijska to istna kopalnia złota! Murann padnie, ale co wtedy?” Staruch widać zapomniał, że ja mu to wskazywałem: „Wtedy my wykupimy rebeliantów, boć to idealna, tania siła robocza. Ale tanio – więc trzeba nam wpływów w Amn!” I dlatego, zalewamy rynek... – cała historia nie miała najmniejszego sensu. No, rzeczywistego sensu – bowiem w kupno jeńców wojennych z efemerycznego imperium sythilisiańskiego mógłby uwierzyć... ale wątpił, aby przy całej swej osobowości, jego ojciec zdecydował się na którykolwiek z tych kroków.