Kiedyś, gdy Marylin była jeszcze małą dziewczynką, ciągle pytała się Lizzy o to, jak ona umie zająć się całym domem, a jej mama nie. Wtedy niania uśmiechała się i szeptała na ucho dziewczynce "
Bo wiesz... Ja jestem czarodziejką...". I chociaż okres wiary w czarodziejki minął u najstarszej z sióstr Jansen już sporo czasu temu, to Lizzy musiała mieć w sobie coś magicznego...
Wszyskie siostry stały już grzeczne, ubrane i gotowe do wyjścia! Nawet Corey i Carry stały przed drzwiami, trzymając się za ręce i nucąc razem piosenkę z którejś z tych ostatnio modnych bajek. Vanessa- oczywiście pięknie wymalowana i aż brzęcząca od biżuterii- stała i droczyła się z najmłodszą z sióstr, Victorią. A Lizzy... Och, Lizzy nie wydawała się nawet zmęczona!
Kilka słów starej niani (o tym, że musimy usiąść razem itd.- starała się zorganizować wyprawę), poczym drzwi stanęły otworem. Na zewnątrz było zimno, nawet bardzo zimno, tak więc cała gromadka szybko pobiegła to czarnej limuzyny, która już czekała na podjeździe.
- Do Opatrzności, Jake- powiedziała Lizzy, gramoląc się na miejsce obok kierowcy. Na siostry zaś czekały trzy rzędy tylnych siedzeń w tym nad wyraz luksusowym wozie.
Droga do kościoła była naprawdę przyjemna. Muzyka, która cicho sączyła się z radia, połączona z zaśnieżonymi ulicami i cichymi rozmowami w wozie dawała naprawdę cudny, wręcz świąteczny klimat. Jake, niemłody już kierowca, jechał na tyle szybko, by zdążyć do znanej dość dobrze w New Alrec parafii imienia Opatrzności Bożej, gdzie o 13 odbywała się msza święta o tyle wyjątkowa, że bardzo staromodna- z katechezą po mszy miast kazania. Tak więc ludzie zabiegani mogli szybko wrócić do domu, zaś ci najgorliwiej wierzący zostawali zazwyczaj na mądre, pouczające i wręcz rodzinne katechezy.
12.57, wtedy wóz zatrzymał się przed schodami światyni. Drzwi otworzyły się, wszystkie siostry wyskoczyły z wozu i wręcz popędziły do wnętrza kościoła. Biedna Lizzy oczywiście szła z tyłu, ale była na tyle ciepło ubrana, by nie sprawiło jej to żadnego problemu. Już po chwili cała rodzina zajęła jedną z ław w środku świątyni, zaraz obok okna.
Po zaledwie minucie, gdy kościół był już prawie pełen, rozpoczęła się msza. Zza lekko uchylonych drzwi wyszedł ksiądz Jakub, tutejszy proboszcz. Ludzie dorośli i poważni myśleli o nim różne rzeczy, ale z pewnością był on ulubieńcem dzieci- zawsze był pełen życia, modłym prowadził- wbrew wszelkim obyczajom- między wiernymi! I ciągle powtarzał te słowa "To ja jestem tu dla was, a nie wy dla mnie"... Tylko, że jego kolejne BMW trochę zakłócały obraz dobrotliwego ojczulka...
[center:3911f86145]
[/center:3911f86145]
- Marylin...- odezwała się nagle Corey, ciągnąc siostrę za rękaw. Ta już chciała uciszyć ją stylowym syknięciem, lecz w oczach dziewczynki widać było strach.
- Marylin... Popatrz...- siostra wskazała na szybę, szybę wstawioną w okno jakieś dwa miesiące temu, po tym, jak któryś z "bardzo dowcipnych" młodzieńców wybił piękny, blisko stuletni witraż.
Ale nie chodziło o szybę... Było tam coś, coś na kształt rysunku... Rysunek utworzony przez szron- kobieta, matka, która tuliła do piersi dziecko, zapewne noworodka. Widać było szczegóły jej palców, jej twarz pełną smutku... Zadziwiające piękno...