Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2011, 22:38   #5
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przeszedłem.
Jestem teraz na terytorium wroga, jakieś dwadzieścia lat przed rozpoczęciem wojny. Dokładną wysyłkę uniemożliwiał pył radioaktywny, który zawisł nad stacją w Korsacji, dlatego właśnie wysłano weterana takiego jak ja. Na szczęście miejsce docelowe się zgadza- jestem przy głównej ulicy prowadzącej do Placu Sprawiedliwości, a raczej Placu Firth’a, jak mówią tabliczki informacyjne. Czyli jest dobrze, plac istnieje, lecz socjaliści nie przejęli jeszcze władzy. Logistyk spisał się na medal znajdując taki punkt orientacyjny, już po lądowaniu wiem, na czym stoję. Schodzę ze środka uliczki i chowam się przed światłem latarni. Skanowanie okolicy nie wykazało obecności aktywnych istot czy cyborgów, jednak po co kusić los?
Czekam cierpliwie na mój kontakt. Na pewno są w tej linii czasu agenci kontrwywiadu Malezjan, nie mogę więc podejmować żadnych działań bez informacji od naszych szpiegów. Nie jest to przyjemne, ale cóż…
Korzystając z chwili wolnego włączam tryb stróża i zaczynam analizować. Jak to możliwe, że nasza sieć padła? Wskaźniki kryształu Blesse’a były w normie, wręcz książkowe, odpadają więc uszkodzenia mechaniczne, z resztą wirusa też by wykryły i dały choćby jakieś wskazania w wykresie wydajności. W końcu dlatego są niezawodne- każda próba ingerencji, nawet przez upoważnione osoby, przerywa strumień przesyłu energii na kilka nanosekund, co jest odnotowywane na osobnej platformie, jeśli zaś liczba ingerencji nie jest równa liczbie sygnałów zwrotnych, wyskakuje alert i odpowiednie programy znajdują nadprogramowy proces i umieszczają go w pudle kwarantanny. Fakt, że powstrzymuje to tylko wirusy, jednak od wykrywania szpiegów są inne kryształy, specjalnie hodowane, z innymi danymi technicznymi oraz kodem źródła. Ale czy mogło się zdarzyć, że ktoś zamarkował od wewnątrz proces zwrotny dla procesu wirusa? Mogło, ale to nie miałoby sensu, w końcu jeśli udało mu się dostać do środka, mógł wypuścić szkodnika bezpośrednio do rdzenia sieci. Jaki mógł mieć cel w takim postępowaniu? Tak czy inaczej, nie wiemy co się stało, tak czy inaczej ponieśliśmy ogromne straty. Po co więc bawić się w takie zmyłki?
Chyba, że to nie wszystko.

Czym mógł być proces zwrotny? To musiało być coś konkretnego, zamiast przenosić to na nośniku zewnętrznym wysłali to bezpośrednio do jednego z gniazd swojego rdzenia. Tylko co? Z czym musieli tak się spieszyć? Czyżby chodziło o jakiś skok? W tamtym okresie nie było żadnych operacji specjalnych, z wyjątkiem mojej. Ale czy była ona w fazie algorytmiki, czy już planowania strategicznego? Możliwe, że czekali aż zarząd podejmie decyzję o skoczku, i wysłali jego dane bezpośrednio do gniazda kontrwywiadu.. Moje dane.

Wyczułem słaby sygnał jednostki szpiegowskiej z naszym identyfikatorem, ulice dalej. Po kilku sekundach on również mnie namierzył, dał umówiony znak, otworzył się na pełny skan i czekał. Chwilę zajęło mi porównywanie DNA i rozszyfrowanie oznaczeń seryjnych korporacji, po czym potwierdziłem jego tożsamość i sam nadstawiłem się do sprawdzenia. Zajęło mu to nieco więcej czasu, jednak gdy już mnie rozpoznał, pojawił się przy mnie w okamgnieniu i zaczął przepraszać, że kazał mi czekać. Nie jestem jednym z tych ludzi, którzy po osiągnięciu pewnej pozycji wymagają on całej reszty nienagannego zachowania i lizania tyłka na każdym kroku, jednak lubię, gdy ludzie podziwiają mnie za to, co robię. W końcu, robię to właśnie dla nich, dla całej ludzkości, chociaż tylko nieliczni zdają sobie z tego sprawę, co tym bardziej cieszy, gdy widzi się u nich taką reakcję.

- Spokojnie, chłopcze, nic się nie stało. A teraz do rzeczy: który mamy rok? Gdzie mieszka cel? Kim jestem?
- Tutaj nazywa się pan Kirył Ostańkow, ma pan 27 lat, jest pan inżynierem na platformach wiertniczych… Obecnie na urlopie, zwiedza pan byłą stolicę… Rodzinę pan ma, żonę, tutaj adres mieszkania, osiemdziesiąt metrów kwadratowych, żeby nie wzbudzać podejrzeń. A żonka, bardzo przyzwoita, gotować potrafi, i nie zanudza, no i ciałko, że… tego… Nooo a rok mamy 1997.
- Co? Jak to, przecież plac już stoi…
- Niezupełnie, dopiero rozpoczęli budowę.
- A tabliczki?
- Rozwiesili na zaś.
- Kurwa, to ile Mikołaj ma lat? Piętnaście?
- Jedenaście…
- poprawił mnie po chwili milczenia. Wszystko zaczynało się komplikować.

Fragment opowiadania Jacka Koseckiego pt: "Karta przetargowa"

***

To nie był dobry dzień dla Jacka Koseckiego. Zresztą, kilka ostatnich tygodni wyglądało dla niego łudząco podobnie: próby wymyślenia choćby tematu na kolejną książkę, spacer i obiad na mieście, obejrzenie jakiegoś starego filmu z wypożyczalni, i ponownie ślęczenie nad maszyną do pisania, którą wieczorem zamieniał na laptopa, siadając wygodnie w łóżku, gotów ewentualnie zasnąć. Bezsenność nie dawała mu się skoncentrować, wszystko co robił, robił wolno i mechanicznie, z przyzwyczajenia. Gdyby nie stawiał kubka w tym samym miejscu od dwóch lat, nie trafiłby do niego wlewając kawę z dzbanka. Z tego samego powodu musiał darować sobie jazdę samochodem, od czasu niegroźnego wypadku w lesie i domniemanego potrącenia wilka nie wsiadł już za kółko.
Bezsenność jest o tyle dziwna, że jesteś zbyt zmęczony, żeby zasnąć. Więcej, jesteś zbyt zmęczony, żeby robić cokolwiek dobrze i w pełni świadomie. I mimo tego, że chwilami zdajesz się chodzić niemal nieprzytomny, to gdy tylko przymkniesz oczy, natłok bezsensownych myśli zatruwa Ci umysł i nie pozwala mu zasnąć. Innymi słowy, niby nie śpisz, ale nie masz na co poświęcić zaoszczędzonego czasu, bo jesteś zbyt zmęczony, przez brak snu oczywiście.

Jacek na spotkanie z Zachorczewskim zgodził się właśnie podczas jednej z chwil słabości- kiedy to ciało robi coś, o czym świadomość nie ma pojęcia, a z czego zaczyna zdawać sobie sprawę dopiero po fakcie. Przeklął głośno gdy doszło do niego, że za dwa dni musi przynieść wydawcy jakiś ochłap, jakiś przeciętny koncept. Musi coś wymyślić, coś, co nie będzie odstawało za bardzo od reszty jego dzieł. Na szczęście, w takich chwilach pomagał internet oraz pewien jego fan, który przeanalizował jego twórczość porównując poruszane problemy, kreację postaci i tym podobne pierdoły, które Jackowi zazwyczaj przychodziły naturalnie. Teraz jednak, kiedy wena smacznie spała (w przeciwieństwie do jego samego) musiał wspomóc się tą amatorską analizą i napisać krótki koncept.

Rozmowa z wydawca była tak samo niekonkretna co kilka ostatnich wizyt. Ze strony autora nie wypłynął żaden konkretny pomysł, nawet Zachorczewski nie przyjął tego konceptu z entuzjazmem, chociaż na ostatnie spotkanie Jacek przyszedł z pustymi rękami. Zaś sam agent nie kwapił się ani nastraszyć, ani zmobilizować w nieco bardziej humanitarny sposób swojego podopiecznego, właściwie Kosecki nie pamiętał już, co powiedział, był jednak pewien, że nie wywarło to na nim żadnego wrażenia.

Wracając zrezygnowany do domu przystanął na chwilę w cieniu jednego z budynków i uznał, że jedną z jego trafniejszych decyzji w ciągu kilku ostatnich tygodni było ubranie krótkich spodenek i markowej koszulki z prowokacyjnym napisem "Sun of the beach". Słońce wyjątkowo podpiekało i zapowiadało się naprawdę ciepłe lato, jeśli wypada je oceniać po pierwszych dniach maja. Otarł pot z czoła, długie włosy nie sprzyjają zarówno takim temperaturom, jak i szybkiemu tempu marszu, i wyciągnął zgiętą "na cztery" kartkę papieru.

Bohaterka odkrywa w sobie wysokiej klasy talent magiczny. Sama magia została wyparta z rzeczywistości przez logikę, technologie i ludzką zawiść. Co jakiś czas rodzi się jednak ktoś z darem i przysparza całej ludzkości masę kłopotów- są to zazwyczaj awanturnicy, niepokorne dusze, które poczuły moc właściwie nie mająca żadnych ograniczeń, chcą przejąć władzę w kraju lub jak najwięcej namotać w porządku wszechświata wierząc, że będą żyć wiecznie. Kobieta jest jednak inna, w pełni oddana ludzkości, kieruje swoje zdolności w stronę ratowania ludzkiego życia. Mimo wszystko, znajdują się ludzie, którzy uznają ją za zagrożenie, a Ci, którym wcześniej pomagała nie garną się do odwdzięczenia się tym samym. Kobieta dowiaduje się, że jej dar może zostać przez ścigającą ją korporację użyta do biologicznego tworzenia ludzi z talentami magicznymi i, w pełni świadoma zdarzeń, które mogą mieć miejsce, jeśli im się powiedzie, popełnia samobójstwo.
Mnij więcej tak wygląda ogólny obraz książki, którą rzekomo Jacek zaczął pisać. Beznadzieja? Może nie, jednak on sam nie chciał pisać czegoś tylko dla wypełnienia warunków kontraktu, zdawał sobie jednak sprawę, że może być do tego zmuszony, zdecydował więc zostawić świstek, tak na wszelki wypadek.

W tym właśnie momencie jakiś nieuważny rowerzysta zmusił go do odskoczenia na bok. Smarkacz, wydaje mu się, że jest królem chodnika, że jak nie idzie, tylko jedzie, to wszyscy powinni mu schodzić z drogi. Bezczelny samolub. Zdenerwowanie Jacka zwiększyło się tylko, gdy upuszczona kartka poszybowała z wiatrem w kierunku przeciwnym. Desperacko ruszył za nią biegiem, w pełni zdając sobie sprawę z tego, jak śmiesznie i głupio musi wyglądać. Gdy wreszcie udało mu się dogonić złośliwy kawałek papieru, stało się coś nad wyraz dziwnego. Już nieraz odzyskiwał przytomność w różnych miejscach, na przykład po wyjściu na spacer "budził się" dwie godziny później w innej części miasta, takiej do której zazwyczaj się nie zapuszczał. Teraz jednak coś było zdecydowanie nie tak. Był świadomy wszystkiego, nic nie mogło mu umknąć, poza tym, podnosił właśnie kartkę z ziemi, nie możliwe więc, żeby trwało to kilka godzin, panujący zaś półmrok świadczył o późnej porze. Co więc mogło się stać? Nic nie przychodziło mu do głowy, nic sensownego. Ujadanie psów i nadbiegnięcie człowieka w meloniku wcale nie pomogły mu w rozważaniach. Mężczyzna, bo tego (i tylko tego) był akurat pewien, przebiegł obok niego bez jakiegokolwiek gestu czy zainteresowania jego osobą. Wyglądało na to, że ucieczka przed sforą psów pochłonęła go całkowicie. Nic z resztą dziwnego, psy te okazały się być nieco... inne, niż te do których przywykł pisarz. Gdy tylko pojawiły się w zasięgu wzroku, Jacek zaniemówił z wrażenia. Od razu przypomniała mu się pewna gra, horror, w której psy zostały "zmodyfikowane" w znacznie bardziej pomysłowy sposób, jednak niczym nie dorównywały tym szpicogłowym. A to przede wszystkim dlatego, że te tutaj były prawdziwe.
Oczywiście, tak prawdziwe, jak mogą być psy-potwory we śnie, bowiem żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło Koseckiemu do głowy. Lecz mimo iż dokładał wszelkich starań, żeby uwierzyć w słuszność własnych myśli, przerażenie i instynkt wzięły w nim górę i kazały biec ile sił w nogach, za mężczyzną w meloniku.
Z nieba spadło kilka kropel deszczu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline