Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-05-2011, 16:22   #10
Ribesium
 
Ribesium's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znanyRibesium wkrótce będzie znany
III. Targ

W Krakowie dzień chylił się ku końcowi. Leniwe, ciepłe popołudnie ustępowało z wolna chłodowi nocy. Na ulicach zamigotały nieśmiało pierwsze latarnie. Delikatny wietrzyk omiatał miasto przynosząc rozpalonej ziemi odrobinę wytchnienia. Wieczór, jak każdy inny, rozpoczynał trwający około ośmiu godzin czas mroku. Wiadomo jednak było, że koło piątej rano jutrzenka przywita kolejny dzień i blask delikatnych promieni słonecznych oświetli północną półkulę a latarnie udadzą się na zasłużony odpoczynek na kolejnych kilkanaście godzin. Tymczasem w Szalonym Mieście panowała Wieczna Noc – i tylko skończony głupiec mógłby żywić przypuszczenie, że po nocy nastąpi tu dzień. Miasto - szare, ciemne i deszczowe, pozostawało jednakowo niezmienne niezależnie od pór roku czy pory dnia.

***

Zuzanna jak na przewijanej rolce filmowej przeżyła najgorszą z możliwych retrospekcję. Koszmar z dzieciństwa powrócił – poczucie zagrożenia, niewysłowiony lęk i zimny pot jaki oblał dziewczynę sprawiły, że zaczęła się hiperwentylować. Momentalnie gwałtowne łapanie powietrza przyprawiło bibliotekarkę o ból w klatce piersiowej i zawroty głowy. Kiedy tak organizm dawał jej wszelkie powody do omdlenia, Zuzanna ostatkiem przytomności próbowała się opanować: „To wszystko jest w mojej głowie… to tylko moja wyobraźnia!” uczepiła się powtarzania tej sentencji niczym koła ratunkowego. Kiedy jednak poczuła, jak „coś” mija ją dosłownie o milimetry, kiedy najeżone ze strachu włosy na rękach wyczuły podmuch powietrza tuż przy nich, z gardła dziewczyny wydobył się rozdzierający powietrze, urywany krzyk. Rozpaczliwa gonitwa do drzwi, roztrzęsione dłonie szukające chłodnego i bezpiecznego metalu klamki, ułamki sekund trwające niczym wieczność. Wreszcie przerażona bibliotekarka, na uginających się nogach, zamknęła za sobą drzwi wejściowe hotelu. Przykucnęła w strugach siąpiącego deszczu barykadując wejście plecami. Z oczu popłynęły niepohamowane łzy. Chwilę trwała tak w bezruchu pozwalając na ujście nagromadzonym emocjom. „Podnieś się” – odezwał się wewnętrzny głos. Zmuszenie zesztywniałych nóg do rozprostowania było bolesne – przykurczone ze strachu mięśnie nie dawały sobą sterować. Wreszcie, po kilkunastu sekundach wewnętrznej walki Zuzanna stanęła na nogi. Dopiero teraz odważyła się rozejrzeć - jak przez mgłę zobaczyła jakieś sto metrów przed sobą oddalającą się męską sylwetkę. Serce zabiło jej mocniej. Nie była sama! W tym momencie nie liczyło się, czy osoba ta była wrogiem czy przyjacielem – ważne, że nie była sama w tym koszmarze. Chciała za nim krzyknąć, zawołać, żeby poczekał, żeby jej nie zostawiał. Stała jednak za daleko. Włączyła latarkę w telefonie komórkowym, i uważając, żeby się nie przewrócić, podążyła z determinacją za znikającym mężczyzną. Po paru minutach marszu zamajaczyło jej na horyzoncie coś, co wyglądało na miejski targ.

***

Dorota przechadzała się między kramami zbierając się na odwagę, jednak abstrakcyjne i jakże niewiarygodne pytanie nie chciało jej przejść przez gardło. Od razu swoim bystrym artystycznym okiem dostrzegła, że targowisko nie było zwykłym zbiorowiskiem rupieci, bibelotów i odpustowych pamiątek. Towar prezentowany na ladach budził jej co raz większe zdumienie. W butelkach kotłowały się i wirowały kolorowe opary, w jednym słoiku zaś, kiedy podniosła go do twarzy, wydało jej się, że dostrzega jakąś szamoczącą się postać miniaturowych rozmiarów. Postać ze wszystkich sił waliła w szklane ścianki, jakby pragnęła wydostać się na wolność. Przerażenie, jakie malowało się na jej obliczu, było ogromne – twarz wykrzywiona bólem i cierpieniem, łzy kapiące ciurkiem i odbijające się od szklanego dna… Dorota niemal czuła, jak postać krzyczy, jak brakuje jej tchu, jak straszne katusze musi cierpieć. Chęć pomocy i dobre serce zwyciężyły. Upewniając się, że nikt nie patrzy, malarka powoli odkręciła wieczko… Gdy tylko to uczyniła, jej uszy przeszyło przerażające wycie, jak gdyby setka potępionych dusz wydostała się z piekielnych czeluści. Postać z impetem odbiła się od dna i uleciała w powietrze, niemalże wytrącając słoik z rąk dziewczyny. Dorocie zrobiło się zimno. W duchu modliła się, żeby nikt nie zauważył tego, co zrobiła. Ostrożnie odstawiła słoik na miejsce i czym prędzej oddaliła się od kramiku. Spacerowała tak jeszcze parę minut, aż dorosła do ważnej decyzji – w tym jakże dziwacznym miejscu z pewnością pytanie, które chciała zadać, nie mogło brzmieć kuriozalnie. Wzięła głęboki oddech i podeszła do miłego, starszego sprzedawcy, wzbudzającego zaufanie łagodną fizjonomią, grubymi okularami i pokrytą siwizną głową.

- Przepraszam, ale... Gdzie można kupić.. Trochę Nadziei?

Sprzedawca, wbrew jej oczekiwaniom, nie wydał się ani trochę zaskoczony. Uśmiechnął się łagodnie do Doroty .

- Pierwszy raz, co? – bardziej stwierdził, niż zapytał – Wie panienka, z tą Nadzieją to nie jest taka prosta sprawa. Rzekłbym nawet, że to kwestia bardzo indywidualna. Przede wszystkim trzeba sprecyzować, NA CO miałaby panienka Nadzieję. Na powrót do domu? Na pomyślne rozwiązanie problemu? Na lepszą pogodę? – sprzedawca mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo, dając jej do zrozumienia, że to ostatnie było żartem – Potem zaś pozostaje kwestia ceny. I nie mam na myśli tu papierowych nominałów – uprzedził widząc, jak Dorota wyciąga z kieszeni portfel – W Szalonym Mieście panuje handel wymienny – a cena jest adekwatna do wartości nabywanej rzeczy. Zazwyczaj mile widziane jest poświęcenie jakiegoś Dobrego Wspomnienia lub Chwili Szczęścia. Oczywiście możemy ponegocjować – zwiesił głos czekając, aż malarka ochłonie po tym, co usłyszała.

***

Jacek uparcie tkwił w przekonaniu, że wszystko, co się wokół niego dzieje, nie dzieje się naprawdę. Sen, halucynacje, niewyspanie. Logiczne argumenty. Brzytwa Ockhama – najprostsze rozwiązanie, jest najlepsze. Dlatego też oczy pisarza Koseckiego nawet nie trudziły się, by przyjrzeć się temu, co znajdowało się na straganie. Ot, kolejny targ z pierdołami. Trzeba to mieć jak najszybciej za sobą, wziąć dupę w troki i wracać do domu.

- Przepraszam, jak najszybciej dostanę się stąd do Krakowa? Albo do Jaworzna? – padło logiczne pytanie w stronę sklepikarza.

Sprzedawca zajęty był gorączkowym rozkładaniem towaru na blacie. Z pozoru na stole lądowały zwykłe słoiczki, pudełka i kartony, podobne do tych, w jakich przechowuje się żywność, dżemy i inne przetwory. Wnikliwe obejrzenie pozwalało jednak dostrzec, że słoiczki wypełnione były przelewającymi się niczym w lampie oleistej substancjami, buzującymi płynami i wirującymi drobinkami. Słoiki ozdobione były dziwnymi nazwami, jak "wspomnienie pierwszego pocałunku", "wieczorna melancholia nad rzeką" czy też "nadzieja na wspólny wyjazd". Sprzedawca, odziany cały na czarno - zgodnie z modą wiktoriańską w koszulę, kamizelkę i frak oraz garniturowe spodnie i cylinder - zastygł w półruchu ze słoikiem w ręku.

- Kraków? - na mocno zdziwionej twarzy widać było konsternację - Aaaa, no tak - wymyślił w końcu. - Cóż. Musi pan znaleźć drzwi. Albo okno. Ale nawet to nie da Panu gwarancji, że przeniesie się tam, gdzie chce - ręka trzymająca słoik opadła na stół. Sprzedawca wyciągnął zza lady ściereczkę i zaczął przecierać co bardziej zakurzone pojemniki.

 

Ostatnio edytowane przez Ribesium : 22-05-2011 o 16:25.
Ribesium jest offline