Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2011, 14:12   #3
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Kiedyś dawno, dawno temu był taki czas, gdy nie było jeszcze niczego. Nie było piasku przesypywanego przez wiatr, bowiem wiatru także nie było, ani morza wypłukującego ziemię, gdyż i ziemi nie było, ani nieba z gwiazdami nocą, ni słońca i chmur w dzień. Jedyne, co było to Ginnungagap, milczące, ciche i puste, wielkie Nic. I wtedy stało się. Duch wszechojca stworzył Byt, na południu powstał Muspelheim, kraina gorącego żaru i niebezpiecznego ognia, na północy Niflheim, kraina wiecznej mgły, wszechobecnego zimna i najczarniejszej ciemności. W północnym Niflheimie powstało źródło, w którym początek znalazło dwanaście rzek. Jedna z nich wlała się w otchłań, która nadal rozdzielała zimną północ i gorące południe i rzeka ów zamarzła i przemieniła się w lód. A wtedy żar z Muspelheim stopił lód i wyłonił się z niej olbrzym zwany Ymirem, a za nim Audhumbla, olbrzymia krowa. Ona zlizywała sól z topniejącego lodu a Ymir karmił się jej mlekiem. I wtedy stało się. Ymir spał słodkim snem po równie słodkim mleku Audhumbli, a z wgłębienia pod jego pachami powstał pierwszy mężczyzna i pierwsza kobieta. Zapoczątkowali oni ród lodowych olbrzymów. Ale to nie był koniec, o nie. Audhumbla, której apetyt był przeogromny wylizała tyle lodu, iż jej język natrafił na uwięzionego w nim mężczyznę. Roztopiła zmarzlinę i uwolniła go.

- Zaraz czyż nie tak samo przedstawiało się pierwsze spotkanie Hagarda z Dajmonionem – wtrącił nagle Scypion od dłuższej już chwili stojący w progu komnaty.

Hjordis oderwała wzrok od zasłuchanego Pepina, któremu opowiadała ową historię o stworzeniu świata, w jaką wierzył jej lud.

- Hagard nie zlizywał lodu i na pewno nie można go nazwać wielką krową Audhumblą. Wszedł na kruchy lód i go zarwał. Dajmonion zaś nie wyglądał jak Buri. – Odpowiedziała Scypionowi marszcząc gniewnie brwi.

- Buri był piękny – zwróciła się z powrotem do małego wilkołaka – Piękny i silny – Hjordis kiedyś wyobrażała sobie Buriego jako Asgeirra Hródgeirrsona, najsilniejszego mężczyznę w jej osadzie w czasach, kiedy dorastała, ale teraz widziała już kogoś innego.

- No i Buri – wróciła do przerwanego wątku – własną mocą stworzył potomka, syna, którego nazwał Bors. I ów Bors pojął za żonę Bestlę Bolthornsdottir z rodu olbrzymów. Ich trzej synowie: Odyn, Wili i We zostali założycielami boskiego rodu Asów.

- To jak to było z Hagardem i Daimonionem? – Wyrwało się Pepinowi.

- No właśnie Hjordis jak to z nimi było naprawdę? – Scypion spoczął koło siedzącego w kucki Pepina.

- Co?! – Wampirzyca aż podniosła się z miejsca – Opowiadam historię o stworzeniu całego świata a ty, wy nie słuchacie!

- Słucham – Pepin skulił się cały – tylko przygody Hagarda są takie ciekawe.

Na te słowa Scypion zaśmiał się serdecznie. Hjordis gapiła się przez chwilę na wampira i wilkołaka rozważając cóż powinna uczynić lub starając się dobrać właściwe słowa. Zawsze, kiedy się gniewała jej braki w znajomości łaciny dochodziły do głosu.

- Odyn, Wili i We w przypływie straszliwego gniewu zarżnęli starego olbrzyma Ymira – wycedziła wolno – rozpłatali go tak, iż jego krew zatopiła cały świat. Szkarłatna struga utopiła wszystkie lodowe olbrzymy za wyjątkiem jednego. – Po tych słowach Scypion wyraźnie spoważniał – Ale to nie był koniec – kontynuowała dziewczyna – Ze zwłok Ymira rzuconych na Ginnugagap powstała ziemia, z jego krwi morza i rzeki, z zębów i kości góry i skały a z jego wielkiego czerepu powstało niebo. I tak powstał świat Pepinie – spojrzała groźnie na młodego wilczka – i nie daj sobie nikomu wmówić, że mogło być inaczej.
- A historii Hagarda wam nie opowiem, bo to nie moja historia tylko jego – teraz spoglądała w oczy starszego wampira – chcecie opowieści zapytajcie Hagarda.

Po tych słowach wstała i wyjęła ze skrzyni swój miecz.

- Jak Scypionie, udowodnisz teraz, że potrafisz coś więcej niż tylko kłapać jęzorem? – Płynnym ruchem wysunęła miecz z pochwy.

Scypion uśmiechnął się drapieżnie.

- Spotkamy się na dziedzińcu – ledwo ostatnie słowo przebrzmiało mężczyzny nie było już w komnacie.

- Pepin, spać! – Warknęła na dzieciaka.

- Nie mogę jeszcze z tobą zostać? Ty pójdziesz spać dopiero o świtaniu.

- Nie. Spędzasz ze mną pół nocy, później śpisz. Tylko tak możesz wstać jeszcze za dnia i odwiedzić ludzi w wiosce. Nie chcesz się z nimi zobaczyć? Z tą twoją grupą chłopaków?

Pepin pokiwał tylko głową.

- A kiedy go spotkam? – Zapytał. – Hagarda – wyjaśnił widząc zdziwione spojrzenie Hjordis – Żeby go zapytać. O tą historię.

Hjordis opuściła wzrok i napotkała swoje własne spojrzenie odbite w klindze trzymanego miecza. Potem przeniosła wzrok na obraz namalowany przez wampirzycę Ewę przedstawiający norsmenkę i rozradowanego Pepina, wilkołak wyglądał na nim jak zwyczajny dzieciak w jego wieku nie jak szczenię Księżycowej Bestii. Jasnowłosa wampirzyca usiadła na posadzce komnaty i pociągnęła Pepina za sobą.

- Siadaj i słuchaj. Dawno, dawno, setki dziesięcioleci temu Hagard był zwyczajnym pasterzem i miał własne stado, za które był odpowiedzialny. Jednej zimy wędrował brzegiem zamarzniętego jeziora i chcąc sobie skrócić drogę wszedł na lód skuwający wodę. Wiosny jeszcze nie dało się wyczuć w powietrzu, ale już nadciągała na te tereny i lód był bardziej kruchy niż się to zdawało Hagardowi. Poza tym jak już wielokrotnie ci opowiadałam Hagard jest i wtedy też był wielki i ciężki. Lód nie wytrzymał takiego obciążenia i Hagard wpadł do lodowatej wody. Umarłby od zimna albo udusił się pod lodem, ale stało się inaczej. – Hjordis zawiesiła głos i siedziała przez chwilę cicho wsłuchując się we własne wnętrze – Trzeba ci wiedzieć, iż to nie było zwykłe jezioro. Pod jego powierzchnią istniało miejsce, które nigdy nie rozmarzało, nawet latem. Tam właśnie od wieków spoczywał Daimonion, stary wampir zamknięty w lodowej pułapce przez swego wroga, nephilima, który nie potrafił pokonać Daimoniona w uczciwej walce i zamiast tego użył swych mocy by uwięzić znienawidzonego przeciwnika. Daimonion utracił całą krew z ciała i trwał w uśpieniu czekając na pomoc z zewnątrz, pomoc, która nie nadchodziła. Az do czasu jak Hagard niczym ostatni głupiec wlazł swoimi wielgaśnymi nogami tam gdzie nie powinien i nie plusnął w wodę tuż obok Daimoniona. Tamten wyczuł swoją szansę i wziął od Hagarda to, czego potrzebował, całą gorącą krew pastucha z gór. Oczywiście Hagard był zbyt uparty by zrozumieć, że nadszedł jego koniec i walczył do ostatniej kropli swej krwi z potworem z jeziora, bo w to właśnie zmieniło Daimoniona tkwienie tam tak długo. Hagardowi się udało, częściowo. Złamał trzymającemu go monstrum jedną z rąk. Ten czyn zaimponował Daimonionowi. Wprawdzie stary wampir był osłabiony, ale zgruchotanie mu łapy nie było wcale proste. Daimonion i tak zabrał Hagardowi całą jego krew, ale potem podzielił się z nim swoją.

- Hagard ci to wszystko opowiedział Hjordis? – Oczy Pepina przypominały teraz dwa wielkie spodki.

- Nie, nie mówił mi o tym. Zobaczyłam to na własne oczy, w krwi Hagarda.

- Czemu mi powiedziałaś a mistrzowi Scypionowi nie chciałaś?

- Scypion paple jęzorem gorzej niż baby na targu a ty nie będziesz nikomu o tym mówił. Mogę ci zaufać, prawda Pepinie?

Pepin szybko pokiwał głową. Hjordis błyskawicznie podniosła się z miejsca i schwyciła chłopaka w pasie, obaliła go na podłogę i złapała za nogę przybliżając stopę do jego twarzy.

- Masz tyle brudu pomiędzy palcami, że można by je obsadzić zbożem – powiedziała ciągnąc go za jeden z paluchów – masz się wyszorować porządnie przed snem.

Puściła chłopaka i ruszyła by podnieść upuszczony na podłogę miecz.

- Nie lubię wody – wyszeptał do siebie Pepin.

Na te słowa Hjordis zawróciła i zmierzyła go uważnym spojrzeniem.

- W takim razie, kiedy następnym razem po długim i męczącym biegu zapragniesz łyka wody to zamiast bukłaka dostaniesz kijem po głowie.

- Ale nikt tutaj tyle się nie myje i nie szoruje co ja – bronił się Pepin.

- Wszyscy tutaj to lenie i brudasy – córka Hagarda zmarszczyła brwi – nie chcesz Pepinie żebym uznała cię za leniwego i brudnego, prawda?

Pepin przełknął ślinę widząc minę Hjordis i szybko pokręcił głową.

- Sprawdzę – powiedziała jeszcze wychodząc z komnaty i chwile potem zbiegała już po schodach w dół.


***

Noc miała się już ku końcowi, kiedy Hjordis Hroarrsdottir wspinała się powoli po schodach. Czuła już zbliżające się słońce i jej instynkt nakazywał jej poszukać sobie bezpiecznej kryjówki na dzień. Wampirzyca cicho weszła do komnaty. Pepin dopełnił swoich obowiązków i wygasił ogień na kominku tak, że teraz tylko żar z paleniska rozpraszał mrok pomieszczenia. Błyszczące czerwienią oczy jasnowłosej bez trudu dostrzegały wszystko a światło było jej bardziej utrudnieniem niż pomocą, kiedy korzystała z mocy krwi.. Ułożyła miecz na widoku tak by Pepin wiedział, kiedy obudzi się rankiem, że jej życzeniem było wyczyszczenie ostrza. Z aprobatą spojrzała na zwiniętego w kłębek i śpiącego pomocnika. Potem podniosła derkę i tak jak obiecała sprawdziła stopy chłopaka. Pominął najmniejszy palec. Hjordis szarpnęła brudnym paluchem aż Pepin usiadł na łóżku i potoczył dookoła nieprzytomnym wzrokiem.

- Następnym razem umyj wszystkie – syknęła – A teraz śpij.

Pepin pokiwał głową i padł na posłanie. Jak tylko jego głowa dotknęła poduszki chłopak już spał. Hjordis okryła go derką i podrapała po karku jak niesfornego ale bliskiego sercu psiaka. Pepin zamruczał z ukontentowaniem i uśmiechnął się przez sen.

Dziewczyna schodziła schodami w dół kierując się ku piwnicom twierdzy. Lubiła moment, kiedy wszyscy udawali się na spoczynek. Mogli przez całą noc zajmować się różnymi sprawami i nawet nie zamienić ze sobą ani słowa, ale tuż przed świtem widziała ich wszystkich, zmierzających do swoich legowisk. Dzięki temu wiedziała, kto pozostał na miejscu a kto opuścił zamek. Przywódcy ich zgromadzenia: melancholijny Aureliusz i tkający sieć intryg Cabalus, Gregorius, za którym nie przepadała i miała nadzieję ujrzeć kiedyś jego kres, Diana Lukrecja, jej druh Scypion. Brakowało Oktawiana i Ewy, którzy ponieśli prawdziwą śmierć. A także Bruna który zjawiał się zwykle jako ostatni, jeżeli się zjawiał. Zwykle alchemik pracował do ostatnich chwil a potem padał na stół w swoim laboratorium. Nie stanowiło to dla niego zagrożenia gdyż jego pracownia znajdowała się w podziemiach i nie docierały tam promienie słońca a wyznaczony sługa sprawdzał tuż po wschodzie słońca czy Bruna nie wylał lub nie rozsypał niebezpiecznych substancji zapadając w sen. No i brakowało Mariusza. Jego brak stanowił prawdziwą zgryzotę dla Hjordis tym bardziej, że Cabalus początkowo miał zamiar wysłać ją na jego poszukiwania a później zmienił zdanie.

Hjordis skierowała się stronę miejsca, które już dawno temu wybrała na swoje leże. Miejsca gdzie zamek łączył się z macierzystą skałą. Miejsca gdzie wytwór ludzkich rąk napotykał dzieło natury. Kości i zęby Ymira. Przeciągnęła dłonią po chropowatej strukturze skały. W tym miejscu nawet jej wampirze oczy miały kłopot z dostrzeżeniem czegoś poza ogólnym zarysem kamieni. W końcu pomagając sobie zmysłem dotyku natrafiła na szczelinę w skale. Odsunęła na bok głaz blokujący do niej dostęp i wcisnęła się w wąską przestrzeń. Zasunęła za sobą kamienny blok i pełzła dalej aż trafiła na więcej wolnej przestrzeni gdzie ułożyła się wygodnie do snu. Lubiła to miejsce. Było w nim ciasno i prawie nic nie widziała, ale czuła się tutaj bezpieczna. Poza tym przypominało jej czasy, kiedy Hagard uczył ją wyszukiwać sobie kryjówki na dzień. Olbrzym dawał jej chwilę na znalezienie schronienia a potem sprawdzał czy żadna część jej ciała nie wystaje na zewnątrz. Jeśli tak było łapał ją za nią, ściskał swoimi wielkimi łapskami i huczał:

- Straciłaś właśnie nogę! Słońce spaliło ją na popiół!
- Nie masz już barku i ramienia!
- Spaliło ci włosy a teraz promienie przepalają ci czaszkę!

Hjordis zaśmiała się w duchu na to wspomnienie. To były dobre czasy.
Jej ruchy stały się jeszcze bardziej ospałe i wolne. Zamknęła oczy, przestała używać zdolności krwi, więc i tak nic już nie widziała. Słońce czaiło się tuż pod widnokręgiem. Hjordis wyobrażała sobie jak pierwsze promienie zaleją ziemię. Pamiętała swój ostatni wschód słońca. Wiedziała wtedy, że miał być jej ostatnim, więc miała okazję zapamiętać każdy szczegół oglądanego zjawiska. Zresztą Hagard nie miał szansy przewidzieć, że to jego ostatni dzień, kiedy ten nadszedł a i tak pamiętał swój ostatni wschód słońca. Zatarły mu się w pamięci wspomnienia z jego ludzkiego życia. Hjordis powiedziała Pepinowi, że Hagard posiadał własne stada ale prawda wyglądała tak, że ani ona ani sam Hagard nie wiedzieli jak to było naprawdę czy Hagard był ich właścicielem czy tylko pracował dla kogoś. Tak samo, jak Hagard nie wiedział czy miał żonę i jakieś potomstwo. Wielkolud nie pamiętał z okresu ludzkiego życia prawie nic a potrafił opisać ostatni widziany przez siebie wschód i zachód słońca. Norsmenka sięgnęła powoli ręką do skórzanego woreczka zawieszonego na szyi i wydobyła stamtąd swój skarb. Nie musiała nic widzieć, wiedziała, co zawierał woreczek. Pogłaskała palcami jasny kosmyk włosów przewiązany rzemieniem i wciągnęła nosem jego zapach. Kojarzył jej się z górami i północnymi lasami, z fiordami i morską bryzą, z lodowcem i czystym północnym niebem, kojarzył jej się z domem.
Promienie słońca zalały zamek w Alpach a Hjordis Hroarrsdottir przestała istnieć dla świata.

Kiedy ostatni poblask światła skrył się za horyzontem Hjordis otworzyła oczy i zaistniała na powrót przywrócona do swego życia- nieżycia. Schowała pukiel blond włosów wciąż wciśnięty w jej palce i wyczołgała się ze swojej jamy. Odkopnęła nogami blokujący wyjście głaz i mocno stanęła na nogi. Była gotowa na kolejną noc swego istnienia.


***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7-AE50otuVA&feature=related[/MEDIA]

Cabalus wyjechał. Wezwany przez Thiamat. Byłam rada, że ona nie wraca. Nienawidziłam się bać a jej się bałam. Było mi jej też żal. Tego też się bałam. Bałam się, że ona odkryje moją litość dla niej i się wścieknie. Ja bym się wściekła gdyby ktoś się nade mną litował. Ale musiałam jej żałować. Nigdy nie pozwolono jej dorosnąć. Zamknięto ją w ciele dziewięciolatki na wieki. Nigdy nie urośnie. Będzie tylko trwać. Przez wieki. Byleby tylko trwała daleko ode mnie.

Cabalus wyjechał i cieszyło mnie to. Cieszyło przez cały miesiąc księżycowy. Potem miałam dosyć. Poczęłam żałować, że go nie ma. Ten kłamliwy, wyzbyty honoru i zapatrzony we własne cele wąż nigdy nie był mi bliski, ale sprawiał, że działy się rzeczy. Teraz nie działo się prawie nic. Nie potrafiłam rozmawiać z Aureliuszem, więc z nim nie rozmawiałam. Miałam pilnować bezpieczeństwa Diany i Bruno, ale nie potrzebowali tego. Jedynym zagrożeniem dla Diany było to, że podczas jednej ze swoich rzadkich wycieczek do wioski położonej tuż pod zamkiem potknie się o kamień i wybije zęby. Jedynym zagrożeniem dla Bruna było to, że zrobi tajemniczy wywar w swoich zaśmierdłych komnatach i podpali siebie albo zamek. Po namyśle jednak mogło mu grozić niebezpieczeństwo. Może powinnam się pozbyć wszystkich jego wywarów i narzędzi dla jego dobra. Może powinnam.

Miałam swoje obowiązki i traktowałam je poważnie. Miałam dbać o bezpieczeństwo zamku, więc dbałam. Starałam się rozwijać własne umiejętności. Ze Scypionem ćwiczyłam szermierkę, z Ludwigiem, przywódcą naszych Księżycowych Bestii walkę wręcz. Lubiłam Ludwiga, chociaż bardziej lubiłam jego ojca Gerharda. Ludwig różnił się od swego ojca. Pewnie ta różnica wynikała z tego, że większy udział w jego wychowaniu miała jego matka. Synowie powinni być wychowywani tylko przez swych ojców i wujów. Matki zawsze psuły synów, nie wiadomo, dlaczego. Gerharda już nie było i nie mógł pracować nad swym synem. Trudno. Choć szkoda.

Polowałam w lesie z Pepinem albo sama. Czasami dołączałam do watahy Ludwiga i polowałam z nimi. Czasami chodziłam do wioski i przyglądałam się ludziom. Na zamku schodziłam do pomieszczeń kuchennych i przyglądałam służbie przy pracy. Słuchałam opowieści Scypiona i Bruna. Chodziłam do Diany a ona czytała mi ze swoich ksiąg. Oglądałam mapy u Scypiona. Robiłam to wszystko, co dotychczas. Patrzyłam i uczyłam się. Ale bez Cabalusa było jakoś inaczej.

Podczas jednego z samotnych polowań wypatrzyłam ich. Znalazłam miejsce w lesie, z którego umykała wszelka zwierzyna. Rozumiałam, co to oznaczało. Drapieżnik wkraczał na nasze terytorium. Zbłądził? Polował? Rzucał nam wyzwanie? Znałam większość zwierząt na naszym terytorium a one znały mnie, to nie mnie się obawiały. To był ktoś obcy. Czułam to. Coś się działo.

To nie był obcy. Mariusz wracał do domu. Wlókł ze sobą konie, które spowalniały jego wędrówkę i nieznajomego wampira. Wlekli się obaj i to koszmarnie. Mój dziadek potrafił poruszać się szybciej i to w czasach, gdy miał już chromą nogę. Obserwowałam ich i czekałam niecierpliwie aż dotrą do miejsca gdzie siedziałam. Trwało to długo. W końcu skoczyłam Mariuszowi na powitanie.

Aurelisz wiedział. Jego twarz nie wyrażała zdziwienia, kiedy powiedziałam mu o nadchodzącym Mariuszu. Cabalus też musiał wiedzieć. Dwa stare wampiry wiedziały i nic nikomu nie mówiły. Bawiły się naszą niewiedzą albo nie uznały nas za godnych dopuszczenia do tajemnicy. Hagard mi tego nie robił. Jeśli mi czegoś nie mówił to, dlatego że dbał o moje dobro albo zapomniał mi o tym powiedzieć. A te dwa zgniłe stare pająki snuły swoją pajęczynę tajemnic i sekretów. Czyniło ich to podobnych do Lokiego a ja wiedziałam że nie powinno się ufać Lokiemu. Inni bogowie mu nie ufali, więc ja nie ufałam Cabalusowi a teraz dowiedziałam się, że nie można również ufać Aureliuszowi. Niech i tak będzie.

Aurelisz oszczędnie powitał swego syna i jego gościa, Diana natomiast poczyniła dużo pustych gestów i wypowiedziała wiele pustych słów. Dziwne to było, mnie zawsze uczono by okazywać mniej niż czujesz, ale mieszkańcy południa robili dokładnie odwrotnie. W tak ciepłym klimacie powinni oszczędzać ruchy i emocje by nie nagrzewać dodatkowo swych ciał, ale mieszkańcy południa rzadko czynili tak jak podpowiadał rozum.

Gość Mariusza przemówił krótko i opuścił nas odprowadzony do swych komnat przez Mariusza właśnie. Nie wiem, od czego chciał odpocząć, bo martwe ciało nie potrzebowało odpoczynku a i tempo ich wędrówki nie powinno wyssać z nich sił. Może sprawowanie kontroli nad końmi tak go wymęczyło albo nasze towarzystwo. Ja także postanowiłam opuścić resztę, kiedy jak zwykle Diana i Bruno nie pojęli moich wątpliwości i pytań. Usunęłam się także spoza wzroku Mariusza.


***


Scypin przerwał walkę i spojrzał w oczy Hjordis.
- Na pewno chcesz tej walki? Czuję, że jesteś rozkojarzona. Przed chwilą o mało nie odrąbałem ci palców.

- Jeżeli uważasz, że zasłużyłam na to swoimi błędami to rąb – odparła – Za błędy trzeba płacić – dodała.

Uniosła ponownie miecz, ale po chwili go opuściła.

- To moja wina, wiesz. To, co przytrafiło się Mariuszowi. Miałam ich pilnować i nie upilnowałam. Mogłam nie dopuścić Bruna do tego domu. Połamać mu nogi i powstrzymać. Mogłam nie dopuścić by Mariusz rzucił wyzwanie władcy. Połamać mu... Zrobić tak by zamknął usta i zatrzymać go. Poprosić Dianę by mi pomogła jeśliby nie udało mi się powstrzymać ich obu. Zrobić więcej niż zrobiłam.

Scypion nie odpowiedział. Wiedział już, że w chwilach takich jak ta nie należało dyskutować z Hjordis gdyż wszystkie słowa wypowiadało się na próżno. Zamiast tego stal i słuchał. A potem zrobił to, co zawsze na nią działało. Odwrócił jej uwagę.

- Myślisz, że Cabalus wyśle kogoś z nas do starcia z Giovanni? – Zapytał po chwili.

Hjordis oderwała się od swoich myśli i zagryzła wargi.

- Pośle Gregoriusa – stwierdziła – zawsze go posyła, kiedy trzeba wybić komuś kły. Albo zrobi tak jak zwykł czynić ostatnio. Wyśle nas żebyśmy byli widoczni i skupili wzrok, kogo się tylko da na sobie a Gregorius zaatakuje znienacka, kiedy się będą tego najmniej spodziewali i zadziała tak jak to zwykł był działać. Szybko, brutalnie i krwawo.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 29-05-2011 o 14:15.
Ravanesh jest offline