Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2011, 22:18   #5
Paradoks
 
Reputacja: 1 Paradoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodzeParadoks jest na bardzo dobrej drodze
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Przyśpieszone uderzenia serca w piersi, czerń za bulajem — czerń pusta i milcząca, gdzieniegdzie tylko poprzebijana skrzącymi się do niego gwiazdami. Prawie tak samo jak na Wenus, prawie jak na Ziemi — ta sama geometria pociągnięć Bożego pędzla, tylko bardziej surowa, jakby gotycka. Kontrast, kreska — Giotto? (uśmiecha się) — brak tu atmosfery, brak aerozoli reinterpretujących, rozmywających tę powściągliwość nieboskłonu. Więc tylko kosmos nagi. Milczący. Bardziej niż kiedykolwiek.

Zaiste, silentium universi.

I oto jest u celu. Księżyc. Trzask, szarpnięcie — czarterowy prom cumuje. On wyplątuje ze spotniałych palców różaniec. Łyk wody. Usta szepczą: „Phoenix”. Decyzja zapadła, zatrzasnęły się zwrotnice, nie ma już odwrotu — poleci. Zobaczy. Dostąpi. Oczy w akcie wiary wędrują ku niebiosom (ukrytych pod hermetycznym stropem): Cokolwiek mam, Panie, Tyś mi dał. Ofiaruj Swoją łaskę, powiedz tylko słowo — a będzie wypełniona wola Twoja.

***

Yildirim czekał na spotkanie z admirałem w spokoju i ciszy. Przez lata spędzone na Ziemi zdążył odwyknąć od niskiej księżycowej grawitacji, stąd też nie mógł pozbyć się wrażenia oderwania od gruntu. Woda w kranie cieknąca z jakąś absurdalną powolnością, jego własne niezgrabne ruchy — wszystko to sprawiało, że czuł się nieco nieswojo. A był przecież dopiero u progu.

Kiedy wywołano całą ich piątkę — nie zawracał dotąd uwagi na swoich współtowarzyszy — Yildirim powstał. Zignorował ich pustosłowne komentarze, wygłaszane bodaj tylko dla zaznaczenia swojej obecności. Poprawił swoje odzienie (czarne, sztywno skrojone szaty kapłańskie; brak było jednak koloratki ani innych nazbyt natarczywych oznak przynależności do stanu duchownego) i w milczeniu podążył do gabinet admiralskiego. Krokiem nie wyniosłego profesora, ale pokornego sługi Bożego.
 
Paradoks jest offline