Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2011, 01:29   #3
Rychter
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
~Po chuj mi to było.~

Pomyślał zakapturzony, ciemno odziany mężczyzna biegnący w przedniej części peletonu ściganych. Człowiek ten był średniego wzrostu i raczej przeciętnej budowy ciała. Spod obszernego kaptura dostrzec można było lekko pociągłą twarz o ostrych rysach, szpiczastym podbródku i orlim nosie. Facjatę pokrywała krótko przystrzyżona broda i wąsy. Jego szare oczy ukryte w cieniu obszernego kaptura lustrowały przemykający dookoła świat w poszukiwaniu alternatywnych dróg ucieczki i przeszkód czyhających na fałszywy krok.
Pęd powietrza rozwiewał narzuconą na bark pelerynę, a blask magmy mienił się na ornamentach skórzni wykonanych z polerowanej stali.
Rafael Sachar, bo tak ów człowiek miał na imię większy komfort pracy odczuwał w miejskiej dżungli. Cały czas zadawał sobie pytanie co podkusiło go do podjęcia tej szalonej wyprawy Bakluna Hassana. Wynagrodzenie? Ciekawość? Ukryta w najgłębszej podświadomości chęć wyrwania się z szarej metropolii? Bogowie jeżeli istnieją? Przeznaczenie? Nie czas było na roztrząsanie. Słowo się rzekło, olbrzymy się wkurwiły.
Szczęście, że długotrwały bieg nie sprawiał Rafaelowi trudności. Wieloletni trening fizyczny rozwinął u niego kondycję godną podziwu, szybkość geparda i sprawność małpy. Fakt faktem, doładowany niezbędnym ekwipunkiem plecak krępował nieco ruchy i dodatkowo obciążał ciało, jednak coś za coś.
Hassan obrał nową trasę. Rafael sprawnie przeskoczył przepaść i znalazł się w bazaltowym tunelu. Wydawać się mogło, że problem został rozwiązany. Weszli do sali pełnej różnorakiego uzbrojenia. Jednak na drodze grupy stanęła banda żmijowatych pokrak, za plecami gadzin widać było schody, jedyną drogę ucieczki. Z deszczu pod rynnę jak mawiają bardowie w swoich opowieściach.
Rafael oszacował liczebność przeciwników. Było źle, sporo ich. Otwarta walka z przewarzającym przeciwnikiem była ostatnią rzeczą, jakiej chciałby teraz asasyn. Rozejrzał się po grocie, jej ściany dawały pewne możliwości. Sachar wycofał się z pierwszego szeregu, by nie być bezpośrednio na widoku przeciwników, zdjął plecak i poprosił towarzyszy:

– Część z was pozbyła się ekwipunku. Kto zaopiekuje się na chwilę moim plecakiem, może liczyć na ciepłe gacie, jak mróz dupę ściśnie. Postaram się trochę ich zająć. Póki co, wy zajmijcie ich na czas, aż nie dotrę do schodów. To nie potrwa długo, zapewniam.

Poczekał, aż pierwsi śmiałkowie zaczną się przebijać i zaabsorbują uwagę straży. Następnie wziął krótki rozbieg, odbił się od ziemi i po chwili wisiał już na skalnej ścianie komnaty. Podciągnął się parę metrów, poza zasięg broni jaszczurowatych i zaczął przesuwać się w stronę schodów. Rękami i nogami wyszukiwał miejsc dających oparcie, prześlizgiwał się po ścianie, z każdym podciągnięciem będąc bliżej schodów. Miał zamiar przemknąć się na tyły i trochę namieszać, by reszta mogła dołączyć. Kilku wężowatych będących bliżej, chyba zauważyło jego obecność, bo od bazaltowej ściany odbiło się kilka kamieni. Rzuty były niecelne, jeszcze. Jednak do schodów pozostało już tylko parę metrów. Koło głowy Rafaela głucho stuknął kamulec.

– Jeszcze chwilę… Dajcie mi jeszcze chwilę… - mruczał przez zaciśnięte zęby.

Pierwszy celny rzut trafił w naramiennik. Szczęśliwie za słabo, by pozbawić śmiałka równowagi. Rafael znalazł się na wysokości ostatnich przeciwników. Odbił się od ściany i wyciągnął ręce przed siebie, szybki obrót dłoni, z dwóch skórzanych pancerzy na nadgarstkach wysunęły się ostrza. Klingi zagłębiły się w ciała zdezorientowanych przeciwników. Padające na ziemie jaszczury zamortyzowały upadek. Rafael wylądował miękko na posadzce i wyprostował się. Jego dłonie skropiła krew pierwszych dwóch unieszkodliwionych salamander. Pozostałe zorientowały się, że coś złego dzieje się na tyłach. Najbliższe ruszyły do ataku. Sachar przewrócił kilka stojaków na broń. Chodziło o kupienie cennych sekund dla siebie i reszty. Upadająca broń spadła na kolejną falę napastników. Obicia, powierzchowne skaleczenia – jedynie takie obrażenia mogła im zadać, ale najważniejsze wprowadzała chaos. Głuchy stuk drewna i ostry brzęk metalu upadającego na posadzkę, przekleństwa trafionych i zaskoczonych. Dezorientacja, o to chodziło. Nadszedł czas powoli wycofywać się na schody, skupiając się na zachowaniu bezpiecznego dystansu i parowaniu pojedynczych ciosów, równocześnie co jakiś czas próbować kąsać przeciwnika. Rafael wyjął rapier, z drugiej ręki wysunęło się ukryte ostrze, Sachar przesunął jeszcze dłonią po torsie, by sprawdzić ilość sztyletów. Reszta należała do drużyny.

~ Lepiej, żeby się tutaj przedostali… ~
 
Rychter jest offline