Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-06-2011, 18:47   #5
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Siedziałam w wieży zgłębiając tajniki naszego istnienia kiedy jak burza po zamku przebiegła Hjordis z wiadomością o powrocie Mariusza.

Miałam ochotę na nią nakrzyczeć, że jest okrutna i robi sobie żarty z czegoś co nadal jest zadrą w naszych sercach. Pożegnała się z nim w swoich myślach już tyle razy. Tyle razy wspominała tamtą noc, zastanawiając się czy można było coś zrobić. Pokierować rozmową i wydarzeniami inaczej. Za każdym razem widziała jego twarz. Nie mogła uwierzyć, Hjordis nie mogłaby wymyśilć czegoś tak okrutnego, więc może była to jednak prawda
Na dziedzińcu zaczęło się jakieś zamieszanie, szczekały psy, słyszałam stukot podków po podjeździe.
Pobiegłam do głównej Sali.

Był tam, stał w towarzystwie nieznajomego mi mężczyzny.
- Mariusz, to naprawdę ty - miałam ochotę rzucić mu się na szyję i uściskać.

Hjordis rozsiadła się wygodnie i widać było, że czekała z wielką ciekawością na spotkanie ojca i jego powracającego, zbłąkanego syna. Musiała się wyjątkowo nudzić bo zwykle nie bywała taka wścibska a w tej chwili sprawiała wrażenie jakby się miało zaraz rozegrać w tym miejscu wyjątkowo interesujące przedstawienie.

- Witaj Diano - uśmiech nie spełzał z twarzy Mariusza - ja też się cieszę, że cię widzę. Dopóki nie stało się to co się stało nie byłem świadom, że staliście się dla mnie tak bliscy i że moje myśli krążyły wokół was.... Wszelkie podziękowania za to, że mogę stać wśród was należą się temu o to stojącemu rycerzowi i jego koterii - usiadł na krześle - Szkoda, że tak szybko położono na mnie krzyż.... A gdzie nasza słynna gościnność? - zmieniłem temat - Jesteśmy strudzeni podróżą i spragnieni.

Aureliusz pojawił się w komnacie w chwilę po mnie. Ubrany w ciemnej barwy, prostą tunikę. Jego twarz pozostała niewzruszona, tylko oczy zapłonęły jakimś światłem na widok potomka i gościa.

Odsunęłam się dyskretnie by nie przeszkadzać w spotkaniu ojca z synem.

- Krew zaraz zostanie dostarczona - powiedział Aureliusz spokojnie. - W ciele i w kielichu. Jak wolicie.
Przez chwilę przyglądał się obu przybyłym.
- Witaj, synu, witaj szlachetny gościu.
Ukłonił się obu. Czy był wzruszony? Pewnie tak. Czy zaskoczony? Tego nie potrafiłam powiedzieć. Zapewne wieź jaką dzielił z potomstwem, wieź której młode wampiry nie potrafiły pojąć nie będąc Stwórcami, powiedziała mu już wcześniej, że Mariusz żyje. Ale widać było, że cieszy się na swój wypalony, stoicki sposób.

- Ojcze... – oczy Mariusza zapłonęły blaskiem odzwierciedlając emocje jakie nim targały – podszedł do Aureliusza i złożyłem pocałunek na jego policzkach - radość wypełnia moje serce na twój widok - Ojcze pozwól, że przedstawię tobie naszego gościa, Sir Corbin de Nancyvielle. Emisariusz koterii, która uratowała mój marny i niepokorny żywot.
- Witaj, sir Corbinie de Nancyvielle. Zaszczyt gościć cię w naszych progach.
- Witaj szlachetny Ojcze - powiedział wampir. - Czy mogę rozmawiać z Cabalusem.
- Obawiam się, że nie - powiedział spokojnie Aureliusz. – Wyjechał do Konstatntynopola. Teraz ja zarządzam koterią pod jego nieobecność. Możesz przekazać mi to, co chciałeś powiedzieć jemu.
Gość wahał się przez chwilę, zanim udzielił odpowiedzi:
- Przemyślę to.

Aureliusz skłonił się i przeniósł wzrok na Mariusza.
- Zajmiesz się naszym gościem, synu - polecił.
- Co do napoju to skorzystamy z kielicha - Napijemy się sir Corbinie i wskażę ci komnatę byś mógł wypocząć i schronić się przed promieniami słońca - delikatna nutka żalu, utęsknienia zagrała pod koniec wypowiedzianych słów.

Gość pokiwał głową akceptując propozycję. Chwile później pojawił się któryś z zamkowych sług niosąc wielka tacę z dwoma kielichami. Krew w nich była jeszcze ciepła, a jej ilość mogła ugasić mniejszy głód. Corbin wypił krew w milczeniu, dziękując Aureliuszowi samym skinieniem głowy.

Hjordis przyglądała się wszystkim lekko przymrużonymi oczyma.
Usiadła na wolnym krześle obok Hjordis.
- Wiedziałaś o tym? - wyszeptałam.
- Hmm, słodka Diano - szept koło mojego ucha zabrzmiał dość niepokojąco. dopiero teraz poczułam, że usiadłam na czyjeś kościste kolana. - Czy mogłabyś zająć inne krzesło, ewentualnie z radością ustąpię ci miejsca.
Scypion korzystający z mocy niewidzialności niespodziewanie pojawił się na miejscu, na którym usiadłam wprowadzając mnie w niemałą konsternację.
Prawie pisnęłam, ostatkiem siły woli się powstrzymałam. Zręcznie zsunęłam się z kolan Scypina.
- Wybacz, dobrze się bawisz - uśmiechnęłam się wrednie do niego i zajęłam miejsce po drugiej stronie.
- O czym? – Hjordis spojrzała na mnie.
- Że Mariusz wraca, że to w ogóle możliwe po tym co mu zrobili w Konstantynopolu - powiedziałam szeptem.
- Nie. Skąd miałabym wiedzieć? Myślałam tak jak wszyscy, że został z niego tylko proch. Dowiedziałam się jak zobaczyłam ich w lesie.

W ty momencie do sali pospiesznym krokiem z lekkim wyrazem zakłopotania na twarzy wkroczył Bruno.
Nie zdążył nawet zmienić ubrania więc prezentował się zupełnie nieodpowiednio jak na okoliczność przyjmowania gości. Czarna szata przypominająca habit upstrzona była plamami, gdzieniegdzie z przepalonymi dziurami. Fartuch który miał chronić ubranie i skórę przedstawiał się równie żałośnie. Twarz umorusana jakimś białym proszkiem, jego ślady na ubraniu we włosach i birecie świadczyły, że jeszcze przed chwilą musiał mieć do czynienia z niekontrolowanymi wydarzeniami w swoim laboratorium. Wytarł dłoń o fartuch i pospiesznie, właściwie gorączkowo chwycił dłoń Mariusza i potrząsnął nią energicznie.
- Witaj, witaj , tak się cieszę - na twarzy nie wykwitł mu jednak uśmiech, ale coś w rodzaju wspomnianego już zakłopotania, jakby myślami był gdzie indziej zdając sobie jednak sprawę z wagi i doniosłości sytuacji.
- Ja również się cieszę Bruno – Mariusz odwzajemnił uścisk dłoni.
- Wybacz mój drogi przyjacielu, przybyłem tak szybko na ile pozwoliły mi prawa natury. Pewne substancje poddawane obróbce termicznej nie powinny pozostawać bez opieki - uśmiechnął się spoglądając na towarzyszącego Mariuszowi człowieka. Przywitał się skinieniem głowy.
- Cały i zdrowy? - powiedział chwytając młodego wampira za ramiona jakby chciał się upewnić co do swoich słów - niebywałe. Po tym wszystkim? Tak się cieszę. – Bruno wypowiadał słowa, ale widać było ze myślami błądzi gdzie indziej, zresztą jak zwykle.
- Jako i widać.. Prawda, że niebywałe a zarazem nieodpowiedzialne, egoistyczne i głupie było moje zachowanie. Raczcie mi wybaczyć, że i was naraziłem na niebezpieczeństwo - delikatnie ukłoniłem się w kierunku gdzie siedziałam z Hjordis i gdzie stał Bruno.
Corbin przyglądął się nowo przybyłym wampirom ze stoicikim spokojem na zarośniętej, lśniącej od topniejącego śniegu twarzy. Ten spokój był w jakiś sposób nieludzki, ale oczywiście wampir nie był człowiekiem. Jak zawsze w takich sytuacjach pojawiało się pytanie: ile ma lat ów Corbin, jak silna jest jego krew, kim był jego Praojciec lub Pramatka? I rzecz jasna najważniejsze z nich: - Co sprowadziło go zimą na zamek naszej koterii. W końcu przemówił.
- Podjąłem decyzję, Aureliuszu - głos miał dźwięczny i przyjemny dla ucha. - Przedstawię wam propozycję księcia Turynu i pana koterii, której mam zaszczyt być członkiem. Zakonu Czterech.

Aureliusz przy ostatnim zdaniu zmrużył nieco bardziej oczy. Słyszałam już kiedyś tą nazwę, a może o niej czytałam. Nie mogłam sobie na razie przypomnieć gdzie. Byłam tylko pewna, że zetknęła się z tą nazwą jeszcze kiedy żyłam jako śmiertelniczka w Wenecji.

- Zakon Czterech od lat traci wpływy w Italii na rzecz tych zdradzieckich Giovannich. Walka, która do tej pory przybierała różne formy, stała się teraz prawdziwą wojną. Członkowie naszych koterii polują na siebie i przelewają swoją vitaę. Jesteśmy dumną koterią. Nie chcemy prosić stolicy o mediację. Sami rozwiązujemy swoje problemy. Sami, lub z pomocą swoich przyjaciół.

Spojrzał na Aureliusza, a potem na Mariusza.

- Odbiliśmy twego syna, Aureliuszu z rąk handlarzy vitae transportujących go w torporze do piwnic któregoś z laboratoriów Giovannich. Sam wiesz, co by go tam mogło spotkać. Myślę, że macie względem nas dług krwi, ale nie chcę się na niego powoływać. Chcemy wsparcia przeciwko Giovannim w Turynie i tylko tam. Wsparcia kilku silnych spokrewnionych, którzy pomogą nam rozwikłać jeden problem. My sami mamy związane ręce, ze względu na śluby złożone przed Radą. Ich złamanie uczyni nas winnymi sporu z Giovannimi, a tego nasz Książę, Valeriusz, sobie nie życzy. Wasza koteria leży dość blisko Turynu. Kilka sprytnych wampirów mogłoby utrzeć nosa Giovannim. I dać nam sukces w tym konflikcie. W zamian za te wsparcie, przekażemy Cabalusowi informację, cenną informację. O Ferrocii. Jak więc, namiestniku koterii? Czy me słowa warte są rozważenia?
- Są - odparł Aureliusz krótko i kłaniając się wszystkim dodał: - Zostawcie mnie przez chwilę. Muszą spróbować nawiązać łączność z Cabalusem. Proszę, dotrzymajcie towarzystwa szlachetnemu Corbinowi z Zakonu Czterech.

To mówiąc, wyszedł.

Mariusz wolno dopił krew z kielicha.
- Zaprowadzę Cie sir do twego pokoju gościnnego byś mógł się odświeżyć. Gdybyś tylko czegoś potrzebował służba jest na Twoje rozkazy.
Wyszli obaj.

Zostaliśmy sami.
Hjordis, Bruno, Scypion i ja.

Służba sprzątnęła kielichy, przyniosła nową porcję krwi i oddaliła się dyskretnie.
- To sir Corbin miał szczęście, że trafił na Aureliusza a nie Cabalusa gdyż Cabalus nie byłby aż tak uszczęśliwiony powrotem Mariusza. Jednakże gdyby był tutaj Cabalus to spotkanie byłoby bardziej – Hjordis zamyśliła się na chwilę - interesujące. Nie sądziłam, iż może mi zabraknąć obecności Cabalusa.
- Nie sądziłem, że zrobisz aż takie postępy moja droga Hjordis. Twoja łacina bardzo się poprawiła od naszej ostatniej lekcji. Kto Cię uczył, kiedy ja nieopacznie, ale widać bez negatywnych konsekwencji, porzuciłem Twoją edukację? – Bruno nie mógł sobie darować małej uszczypliwości.
- Scypion oczywiście. Prawdziwy z niego skald. Zna się na mieczu i na słowach - wzruszyła ramionami - nie martw się Bruno, jakbym potrzebowała twoich nauk to zawsze cię znajdę.
- Nie martwię się Hiordis. Cieszę się, że robisz wyraźne postępy
- Słyszeliście co powiedział ten sir Corbin? - Hjordis przeszła do rzeczy - Kapadocjusz sprzedał Mariusza na krew zamiast go zwyczajnie zabić.
-Masz rację, Hjordis, ta wypowiedź na to wskazywała. Oburza Cię to jak widzę? – Bruno był chyba tym zdziwiony.
- Oburza? Nie, to nie jest to słowo. Mariusz zasłużył na zgładzenie. Nowo narodzony warchlak może co najwyżej ciągnąć dytka maciory a nie wilka za ogon. Kapadocjusz powinien wziąć sprawę w swoje ręce i zabić go. Ja bym tak zrobiła. A on potraktował go jak dzbanek piwa lub wina. Nie rozumiem dlaczego. - jej zasępiona mina zdradzała, iż Norsmenka próbowała dopasować własne prawidła do tych, z którymi się teraz zetknęła i nic jej z tego nie wychodziło.
- Może w ten sposób chciał zagrać na nerwach Thiamat lub Cabalusowi. Sprzedał ich krew ich potomka. Stosunki między nimi zawsze były napięte, a taka sytuacja byłaby jak wymierzony policzek naszej koterii. Może Cabalus i Mariusz za sobą nie przepadają, ale należą do tej samej linii krwi. To ma w tym świecie duże znaczenie. Kapadocjusz w ten sposób mógł chcieć upokorzyć naszych stwórców – zaczęłam się głośno zastanawiać nad motywami.
- Zgładzenie Mariusza nie upokorzyło by ich wystarczająco? Poza tym gdyby nie ten Nancy i jego Bracia to byśmy nigdy się nie dowiedzieli, że Kapadocjusz kupczył ciałem Mariusza, więc jakby miał nas upokorzyć ten handel? - zmrużone oczy Hjordis spojrzały w moją stronę.
- My tu nie, ale tam w stolicy nigdy nic nie wiadomo. Thiamat nadal tam przebywa. Nie wiesz czy o tym nie wiedziała. My jesteśmy tylko małymi pionkami w ich rozgrywkach i to pionkami , które się licho spisały w całej rozgrywce.
- To, co wiem o Thiamat mówi mi, że byśmy wiedzieli gdyby ona wiedziała. – moje wyjaśnienia w żaden sposób nie przekonały Hjordis.

Dołączył do nas Mariusz. Jego spojrzenie przesuwało się po naszych twarzach. Co czuł, czy był na nas zły, czy cieszył się że nas widzi, nie mogłam odczytać tego z jego oczu.

- No a teraz powiedzcie mi co się tutaj działo pod moją nieobecność i co działo się w Konstantynopolu
- Może usiądziemy, chcesz się posilić po drodze. To co usłyszeliśmy nie mieści się nam w głowie, dlaczego Kapadocjusz tak postąpił. Brakowało mi - rozejrzałam się - nam ciebie - trochę się plątałam, targały mną silne emocje. Po pojawieniu się Mariusza odżyły wyrzuty sumienia, że niczego nie byłam w stanie zrobić i złość po tym co usłyszałam od gościa o kupczeniu ciałem Mariusza.
- Myślałam o tym, dlaczego król zrobił tak jak zrobił a nie tak jak powinien zrobić - Hjordis niezbyt jasno wyraziła swe myśli, próbowała coś jeszcze powiedzieć ale w końcu zrezygnowała i machnęła tylko ręką.
- Może król zaczął kierować swoje oczy w kierunku Europy a Giovanni stali się jego wolą w tym teatrze – Mariusz usiadł wygodnie przy stole - Vitae to dobra cena, niezależnie od kogo pochodzi. Czy mogę prosić jeszcze? - wzniosłem w gore pusty puchar - Mi też was brakowało Diano. Nawet nie wiesz jak bardzo....

Bruno wpatrywał się w szkarłatny płyn, oglądał kielich z każdej strony obracając go w rękach.
- Mamy wielkie szczęście, że możemy pić do woli tak zacną vitae - wtrącił się po chwili zadumy do rozmowy. Uniósł kielich - za twoja pomyślność Mariuszu, aby tryby wielkiej polityki i kaprysy władców nie wystawiały Cię więcej na podobną próbę.

Mariusz uniósł kielich oddając toast i wypił wolno jego zawartość

- Dość wysiadywania na zadku – Hjordis podniosła się energicznie - Scypionie, idziesz ze mną na dziedziniec?
- Oczywiście. Chętnie popatrzę na nocne niebo.
- Wtedy zbyt łatwo będzie mi wypruć ci bebechy - pokazała zęby w uśmiechu - ale jak tam sobie chcesz.
- Pepin! - wrzasnęła ruszając w stronę wyjścia - przynieś moje i Scypiona miecze! - przyspieszyła.
- Aaaa. Chcesz rozruszać martwe ciało. Dobrze.

- Jak widzisz niewiele się tu zmieniło podczas twojej nieobecności - uśmiechnęłam się odprowadzając wzrokiem wychodzących.
- Walczy jedynie orężem czy nadal w wolnych chwilach skacze z wieży? - Jestem ciekaw czy ktoś, kiedyś ujarzmi jej dzikość – Mariusz się w końcu uśmiechnął
- Wybaczcie, na mnie już pora. Skoro wróciłeś Mariuszu na pewno zdarzy się okazja do niejednej rozmowy. Teraz jednak wybaczcie. – Bruno ukłonił się i wyszedł w pośpiechu.

Zostaliśmy sami. Opowiedziałam Mariuszowi o wydarzeniach jakie miały miejsce po jego wyprowadzeniu z komnaty spotkań w Konstantynopolu, o naszym powrocie do domu i bólu jaki targał każdym z nas po jego utracie.
Jego twarz pozostała niewzruszona. Miałam tylko nadzieję że nasze relacje po tych wydarzeniach wrócą kiedyś do stanu sprzed Konstantynopola.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)

Ostatnio edytowane przez Suriel : 01-06-2011 o 18:48. Powód: Część druga, post był za długi.
Suriel jest offline