Wyszedłem z lokalu Pi z niemym “kurwa mać” wypisanym na twarzy. Panna Pi była jednak jedną z tych osób, które informacje miały zawsze, tylko nie zawsze - cokolwiek warte... Tym razem właśnie był taki raz. Wypiliśmy flaszkę malibu i pogadaliśmy o niczym, przy okazji oplotkowując kilku znajomych - niestety nie na tyle mocno, aby coś z tego było... Zastanawiałem się czy nie wykonać kilku telefonów i zobaczyć co się gdzie kręci, ale - chyba mi się nie chciało. Przez moment zastanawiałem się nawet nad wybraniem numeru Lukrecji, jednak... nie dzisiaj. Dzisiaj ogólnie nic mi się nie chciało i pewnie miałem na twarzy wyraz nieprzebranego tumiwisizmu...
Pieprzony deszcz w pieprzonym mieście robił swoje - podniosłem kołnierz kurtki doskonale zdając sobie sprawę, że i tak gówno to da. Kurwa. Dzień jak co dzień, noc jak co noc.
Spojrzałem na pusty plac przed budynkiem przybytku panny Pi i odwróciłem się na pięcie ginąc w zaułku. Kilkanaście metrów dalej, na jednej z głównych i nawet o tej porze i przy tej pogodzie pełnych ulic tego chinalandu wsiadłem do samochodu i z głośników łupnęło jakieś EBM.
Coś było nie tak. Odwróciłem się i moja powycierana skórzana kurtka zachrzęściła o skórzaną tapicerkę. Wokół nie działo się nic nadzwyczajnego. Deszcz, ludzie, furgonetka tajniaków. Przez moment zastanawiałem się czego słuchają i gdzie. Pytanie gdzie było dość oczywiste - Black Lotus był miejscem, które doskonale nadawało się na spotkanie i biorąc pod uwagę ustawienie wozu to właśnie tam odbywała się jakaś akcja. Omiotłem wzrokiem sam budynek hotelu, zaczynając od drzwi fronotowych. W wejściu do hotelu właśnie zniknął Clad... Że też, kurwa, nikt go jeszcze nie ustrzelił. Jednak wyglądało na to, że solos ze swoim kolegą mają tu coś do załatwienia i to coś grubszego, bo lufy długiej broni wystawały spod płaszcza. Wzrok omiótł cały budynek - po zejściu pożarowym - słabo ukrytym wśród neonów i migających reklam wchodziło kilku miśków. Ci też nie wyglądali na policję czy innych tajniaków. Coś grubego się działo w tym hotelu i może należałoby się zainteresować co można na tym ugrać... Kalkulację zysków i strat za głowę Farstoma przerwało donośne kaboom gdzieś na wysokości piątego piętra hotelu. Bardziej instynktownie niż z kierowany jakimiś myślami otworzyłem drzwi i wyturlałem się na zewnątrz. Po sekundzie z przyklęku rozglądałem się dookoła. Mózg nie był w stanie przyswoić wszystkich danych, ale teraz nie były mi potrzebne - zapis otoczenia we wszystkich możliwych spektrach jakie dawał implant odłożył się w jego wewnętrznej pamięci. Tym będę się zajmował później. Kilka szybkich kroków i znalazłem się za kamiennym śmietnikiem. Strzał był na granicy możliwości, ale czarne Tsunami Express znalazło się w ręce i pewnie powędrowało w kierunku wchodzących po pożarówce. Nie wyglądali na specjalne przypaki, ale... jak nie wiesz co jest grane - zrób zamieszanie. Krótki napis "Targeting..." został nałożony na wizję i chwilę później pestka poszybowała. Kolejny huk zwiastował znaczne zwiększenie kosztów remontu. Gość poskładał się na jednym z półpięter przeciwpożarowych blokując swobodne przejście. Nie przewidywałem, żeby jeden strzał posłał go do piachu, nie taki - w klatkę piersiową - ale musiało go zaboleć. Cel został osiągniety - panowie rozpierzchli się zdając sobie sprawę, że nie mają żadnych szans na znalezienie strzelca podczas gdy sami wystawieni są jak na strzelnicy. Posłałem jeszcze dwie kulki zupełnie bez mierzenia - chodziło tylko o utwierdzenie miśków w obranej drodze spierniczania z schodów pożarowych. Schowałem pistolet pod kurtkę i spojrzałem w górę. "Black Lotus" oberwał na wysokości czwartego piętra, boosterki zostały w okolicach trzeciego. Wszyscy, kurwa, na tą samą imprezę? AVki oczywiście nie było - jak zawsze kiedy była potrzebna; gdzieś tam co prawda wyły policyjne syreny, ale zanim panowie tutaj dotrą... Niewielka czerwona kropka migała w polu widzenia - przynajmniej zdjęcia będą ładne... Pobiegłem w kierunku hotelu. Latynosa przerobionego na konserwę tłukł jakiś gostek i wyglądało na to, że nieźle mu to wychodzi, duża ilość woltów świetnie działała... na wszystko. Po chwili zrównaliśmy się praktycznie w drzwiach hotelu.
- Przyjaciel. - syknąłem przez zęby oceniając sytuację w hotelowym foyer. Musiałem wyglądać świetnie - jak jakiś młodociany zagniewany militarzysta; w czarnych bojówkach, typowych wysokich combatach; szaroburej, lekko ponaciąganej koszulce z logo jakiejś kapeli; powycieranej skórzanej kurcie i rękawiczkach bez palców...