Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-06-2011, 00:48   #9
Hesus
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Zdaje się, że powinien był zachować większy spokój. Skoncentrować się tak jak tylko on potrafił, całkowicie i bez reszty nad niedokończonym eksperymentem. Był bliski epokowego odkrycia, micopulvis tak nazwałby ów świecący pył, który zamierzał wyprodukować. Sproszkowany jantar, sól szklana jako podstawowe składniki .Gdyby udało się zmieszać to z zaprawą murarską efekt byłby olśniewający, nie mówiąc o innych zastosowaniach.
Od kiedy Cabalus opuścił zamek udając się do Konstantynopola ciężar zainteresowania przeniósł się na tematy nie związane bezpośrednio z badaniami nad Vitae. Oczywiście nie zarzucał ich całkowicie, ale pragnął czegoś dla siebie, dokończenia zarzuconych projektów jeszcze z czasów weneckich, poza tym odczuwał ciężar oczekiwań swojego mentora, aby czynić w tej materii jak najszybsze postępy. To chyba z wrodzonej przekory, organicznie wręcz nie znosił kiedy ktoś nim powodował, wydawał polecenia. Mimo wszystko musiał się z tym pogodzić, wampirza egzystencja oparta na hierarchii wymagała tej kosmetycznej zmiany jego charakteru. Nie był już takim nonkonformistą jak za życia, wtedy było łatwiej, teraz konieczność podporządkowania się oznaczała jego być albo nie być, ale i tak robił to tylko, kiedy zachodziła taka konieczność. Jak już wspomniano, Cabalus był wiele setek mil stąd a pracownia Bruna lśniła już czystością po nieudanym eksperymencie. Krwawy pomocnik zdążył uprzątnąć bałagan spowodowany niekontrolowanym wybuchem, później dojdzie co było jego przyczyną, teraz nie to było najistotniejsze. Wrócił Mariusz a następnej nocy miał się widzieć z Ojcem. Obie okoliczności były ekstraordynarne, obie mogły oznaczać tylko jedno, zmiany. W tych okolicznościach trudno się dziwić, że trudno mu było skoncentrować się i powrócić do pracy.

Aureliusz pozwolił mu uczestniczyć przygotowaniach do rytuału. Rzeczowo i spokojnie wyjaśnił mu jak ustawić potrzebne ku temu atrybuty. Odmówił jednak równie uprzejmie wyjaśnień i instrukcji jak przeprowadzić z sukcesem ceremoniał. Bruno był dwa razy świadkiem podobnego zdarzenia. Zrobił z nich notatki, ale nadal brakowało czegoś kluczowego. Miał nadzieję, że tym razem będzie w stanie poznać go i w razie potrzeby powtórzyć. Tymczasem podziękował formalnemu przywódcy koterii i zajął miejsce jak najbliżej zwierciadła. Ufał swojej pamięci, skoncentrował swoją uwagę na Aureliuiszu zapominając o pozostałych obecnych w sali kainitach. Śledził każdy jego krok, starał się zapamiętać modulację i rytm wypowiadanych w grece słów. Te już znał, wryły mu się już poprzednimi razy. Potem pojawił się Cabalus a on nadal rekonstruował w wyobraźni zaobserwowane chwile wcześniej gesty i słowa w brzmieniu jak najbliższym oryginalnemu. Ojciec zadecydował. Było jasne, że miało stać się tak jak sobie tego życzył, nikt nawet nie pomyślał o kwestionowaniu postanowień. Mieli udać się do Turynu razem z emisariuszem Zakonu Czterech. Pełna zgoda tylko skąd odczuwał ten posmak goryczy mimo wszystko. Nie przeszkodziło mu to w dopełnieniu postanowień. W zaciszu swojej pracowni zasiadł za dębowym pulpitem i zmiażdżył w palcach dziób Corvusa cornix, obficie występującej w okolicach wrony siwej. Zaczął werbalizować swoje obserwacje z rytuału. Słowa pojawiały się znikąd na rozwiniętym, czystym pergaminie.

- Sześć podobnych wymiarów świec ustawić na planie koła w odległości równej i nie większej niż wzrost dorosłego mężczyzny od znajdującego się w jego środku zwierciadła… .

***
Niewiele dano im czasu takoż i niewiele byli w stanie zabezpieczyć dla sprawnej podróży. Garniec zawierający cztery kwarty zapieczętowanej ludzkiej krwi nie stanowił być może oszałamiających zapasów, ale zawsze zapewniał jako taki komfort w razie nagłej potrzeby. Krwawa biżuteria, którą starał się mieć na podorędziu pełniła podobną rolę a do tego była niewielkich rozmiarów. Cóż bowiem znaczyło pięć szkarłatnych kamieni wplecionych w bransoletę u nadgarstka prawej dłoni alchemika. Okutany w obszerny, gęsto tkany tak aby chronić przed zabójczym blaskiem słońca, czarny płaszcz z sakwą przytroczoną do siodła ruszył wraz z innymi przez ośnieżone alpejskie trakty.

***
Mówi się, że to gdzie i jak mieszkasz stanowi Twoją wizytówkę, pierwszy twój obraz przed uściśnięciem dłoni. Zamek w Alpach u podnóża ośnieżonych szczytów, ukryty i niedostępny trzymał straż nad pobliskim traktem kupieckim. Tak wyglądało schronienie koterii Cabalusa. Wprawdzie mogłeś tam dotrzeć, ale jeśli się tego podjąłeś, każdy krok uświadamiał Ci, że wkraczasz na terytorium odzierające Cię z przewagi jaką wydawało Ci się posiadać. Teraz byłeś na łasce Pana i mieszkańców tej warowni.
Siedziba króla w ludnym i gwarnym mieście Konstantynopolu, pałac solidny i dobrze obwarowany, ale otoczony przepychem i różnorodnością z całego znanego świata. Pamiętał, że można było tam kupić chiński jedwab jak i przyprawy z dalekich Indii. Zapraszam Cię gościu w moje progi, olśnię Cię swoim bogactwem, ale jeśliś na tyle głupi aby złamać moje prawa nikt nawet nie zauważy, zaginiesz przygnieciony ogromem i mocą bo jesteś nic nieznaczącym pyłem pod stopami moich rozlicznych sług. Doświadczyli tego na własnej skórze. Paradoksalnie Mariusz mógł się czuć zaszczycony faktem, że sam władca spokrewnionych był łaskaw zacisnąć swoją szponiastą łapę na jego gardle.
Albo to leże pośród wzgórz otoczone lasami Szwarcwaldu. Koteria Manfreda dokąd u początków wysłał ich z misją jego Ojciec. Mieli porozmawiać o sojuszu. Miejsce pełne czystego okrucieństwa i okiełznanej brutalności. Już wkraczając na ich terytorium miało się poczucie, że znajdujesz się w niewłaściwym miejscu, jeden Twój błąd prawdziwy czy wyimaginowany mógł skończyć się ostatecznym unicestwieniem. Liczne szczątki, ludzkie, zwierzęce znaczyły ścieżkę do zamku i walały się w każdym zakamarku budowli. Brud i pozorny chaos, ludzkie naczynia naznaczone cierpieniem wisiały jak świńskie tusze racząc gości i gospodarzy krwią. To jak spotkanie z poganami, dzikusami ukrytymi pośród lasów dumnych w obliczu cywilizacji, która przecież przerastała wielokrotnie ich dokonania a mimo wszystko, te dzikusy wiedziały doskonale czym jest Bestia i jak ją okiełznać. Kto wie czy w ostatecznym rozrachunku to właśnie nie oni będą stali na zgliszczach ich cywilizacji. Droga powrotna była mniej zajmująca, nie mieli czasu na podziwianie widoczków, pilno im było schronić się we własnym zamczysku pośród własnych zwyczajów. Pilno o tyle, że ich propozycja została odrzucona. Mniejsza o szczegóły i o to, że Bruno miał zakaz wstępu na terytorium Manfreda. Mniejsza o to, że obecny przy rozmowach białowłosy Frekke, emisariusz koterii Szejtana syna Cabalusa z którym toczyli otwartą wojnę, ważył się posłać za nimi Demona. Gdyby nie szpony Hjiordis i miecz Mariusza pewnie jego i Diany ucieczka z pola bitwy miała by większy sens.
Wracając do Turynu. Niewiele znaczące i niewyróżniające się pośród wielu innych małych miast przywitał ich przyjaźnie i ufne. Czyżby niczego nie nauczył się Zakon Czterech po utracie Genewy? Po tym co usłyszeli z ust przywódcy zboru, wydawało się to jeszcze bardziej znaczące.
Szlachetny i dumny Mistrz Godefroid wzbudzał posłuch i szacunek, ale z przebiegu rozmowy wydawało się Bruno, że za tą fasadą kryje się słabość, która albo doprowadzi go do tego, że przygnieciony porażką wyjdzie na słońce albo zaślepiony nienawiścią do wrogów straci i tak już iluzoryczną kontrolę nad tym co mu pozostało. Oba warianty były mało zachęcające. Jeśli Cabalus widział w nich cennego sojusznika to Bruno musi się jeszcze wiele nauczyć aby dostrzegać takie rzeczy. Chyba, że to co w zamian mieli otrzymać było wartę ryzyka. Za to wieści o Giovannich wzbudziły w nim autentyczną ciekawość. Nazwisko rodowe było mu doskonale znane jeszcze z czasów weneckich. Za życia nie miał najmniejszego pojęcia o tym co kryło się za potęgo tej rodziny. Familia kupiecka jakich wiele, więc skąd te sukcesy praktycznie na każdym polu ich działalności. Teraz, kiedy wiedział wiele rzeczy stało się dla niego jasne jak chodźmy to dlaczego tak starannie unikał wchodzenia z nimi w jakiekolwiek interesy. Pamiętał dwie takie okazje i irracjonalną niechęć, właściwie strach mimo obiecanych profitów. Był dodatkowy aspekt zainteresowania Bruno. Giovanni parali się najwyraźniej magyją, kroczyli ścieżką Vitae podobną zapewne do tej u początków której sam się znajdował. Schodząc po rozmowie z Mistrzem Zakonu do krypt, które dla nich przygotowano, obiecał sobie mieć oczy szeroko otwarte na każdą możliwą okazję zdobyć wiedzy a także to, że będzie musiał zwrócić Mariuszowi aby stosowniej zachowywał się w relacjach z gospodarzami. Nie miał zamiaru podzielać jego uniżoności, jeszcze dojdzie do tego, że będą brali ich za sługi Zakonu a tego by nie zniósł.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 14-06-2011 o 10:29. Powód: orty:)
Hesus jest offline