Ich pracodawca wiódł ich dziwnymi ścieżkami, do jeszcze dziwniejszego miejsca. Do rezydencji
Stocka, miejsca gdzie niebawem miał się wydarzyć krwawe morderstwo. Wysoki mur, z wysokimi ostrokołami z drutu kolczastego, skutecznie bronił przestrzeń pomiędzy, zwłaszcza że same druty były pod wysokim napięciem. Golasów spalały, cyborgom smażyły elektronikę w mgnieniu oka.
Sam budynek, był bogatym i przestronnym apartamentem. Znajdował się w jednej z najdroższej części miasta, która potrafiła zaprzeć dech w piersiach. Bogato ubrane cyborgi i cyborgi-kobiety, ale było też kilku dorobionych sporej sumy golasów, ale nie był pewien czy aby do końca golasów. W tych czasach wielu ludzi miało przeróbki, nawet kosmetyczne, ale zawsze. To bardzo bolało
Slevina.
Kiedy szli nad murem, przylepione do muru zwłoki szczerzyły swoje zęby w agonalnych minach. To śmiałkowie, którzy chcieli złożyć wizytę
Stockowi.
”Biedni idioci” – przeszło przez myśl Kelevrze.
Co oni chcieli osiągnąć? Ze swoimi marnymi przeróbkami, czy też bez pancerza. A nawet jeśli udało by im się prześlizgnąć, to co później? Wywieźli by ich w czarnych workach prędzej, niż by zdążyli powiedzieć „marmolada”. Zostali by zmasakrowani przez siepaczy z ochrony.
Tutaj nie można było pomyśleć o przekradaniu się, od samego początku trzeba było walczyć. I walczyć nie na żarty.
Dwóch osiłków przed bramą, to z pewnością tylko wierzchołek góry lodowej. Ale nie bał się. Wiedział że da sobie radę. To tylko leniwi ludzie, którzy nie mieli samozaparcia do trenowania swoich własnych mięśni. Sam pancerz wspomagany nie był czymś super nadzwyczajnym, jak sama nazwa wskazywała, on tylko wspomagał mięśnie noszącego.
Z jego mięśniami było wszystko w porządku.
Obejrzał się na
Zoe i
Spike’a, który akurat wydał rozkaz do walki, a jak pracodawca każe, pracownik robi.
Slevin wyciągnął swoje wielkie dwuręczne ostrze i ruszył przed siebie.
Zoe dzielnie dotrzymywała mu kroku, ale wyglądała przy nim na troszkę małą. Jej włosy koloru krwisto czerwonego powiewały uwodzicielsko, a on, jakby tylko wiedział że jego uśmiech zostanie dostrzeżony, zrobił by to. Niestety całą jego głowę zakrywał hełm od pancerza. Oderwał od niej oczy i znalazł się przy ochroniarzu, który nie dał się zaskoczyć. I to on zadał pierwszy cios, na szczęście chybiony, po przeszedł po lewej ręce
Slevin, nawet nie uszkadzając zbroi.
Wadą pancerzy było to, że spowalniały nosicieli. To też ochroniarz obchodził Łowcę z każdej strony i trzymał się za jego plecami. Dopóki
Slevin nie znalazł się odwrócony plecami do ściany, a przed sobą miał tylko swój cel, to starcie mogło by być przesądzone. Mieczysko zaświszczało w powietrzu uderzając cyborga z góry, w ramię które trzymało broń. Ostrze gładko prześlizgnęło aż do siódmego, albo dziewiątego żebra. Ramię odpadło, ochroniarz zakręcił się na nogach. Mimo wszystko nadal się trzymał.
Slevin wyciągnął miecz ze zgrzytem z cyborga, zatoczył w nim w powietrzu i wymierzył w nogi. Cyborg podskoczył po to tylko, żeby zaraz po wylądowaniu oberwać ciężką, okutą stopą pancerza wspomaganego. Z wnętrza kopniętego dało się słyszeć głośnych chrupot i syki, zapewne mechanizmów które w tej chwili przestawały funkcjonować. Cygborg nie dał rady już się podnieść.
Czujnym okiem rozejrzał się czy aby
Zoe nie potrzebuje wsparcia, ale i ona właśnie wykończała swojego przeciwnika.