Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2011, 10:17   #3
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozstaje dróg między Kosaten Shiro i Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Na drogach trwało spore zamieszanie. Przybyli bushi Żurawia zakręcili się chwilę, padły rozkazy. Część Daidoji zsiadła z koni i ruszyła w las, trójkami, część została na miejscu, dwie główne grupy ruszyły dalej drogami.

Na miejscu, na szczęście dla rannych, zostały też dwie postacie w zbrojach nałożonych na dworskie kimona, z których każda przyklęknęła nad jedną z wykrwawiających się kobiet.

* * *

Sakura usłyszała melodyjną kadencję, rytmiczny zaśpiew i zaraz potem cichy okrzyk zdumienia kogoś, kto przykląkł przy niej:
- Kansei!

Zaśpiew umilkł i ktoś nagląco krzyknął:
- Wuju!
- Nie teraz! - przyszła odpowiedź, wyraźnie napięta.
- Och nie - szepnął ktoś i po głosie Sakura miała wrażenie, że oklapł.

Budziło to irytację, lecz zbyt słabą, by coś z całą tą sytuacją zrobić.
- Wiem! - rzekł klęczący obok znienacka, z nutą triumfu - Najpierw oczyszczę! Och! - dodał znowu - Ale mogę nie zdążyć...

Teraz była już pewna. Shugenja. Młodziutki. Może w jej wieku nawet. Chłopiec, tak naprawdę. Gdzieś w sobie Sakura miała ochotę jęknąć.

Chłopak tymczasem począł odwracać ją na plecy i unosić. Kiedy odgarnął jej włosy z czoła, zamarł.

- Kirei... - wyszeptał, patrząc na nią z podziwem. Dotyk jego palców, dłoni, dotąd delikatny, teraz stał się wręcz czuły, choć Sakura nie podejrzewała, że to świadome. Wzrok chłopaka przeczył temu. Był tak młody, jak wskazywał na to jego głos. Na twarzy nie miał jeszcze śladu zarostu. Tradycyjna samurajska fryzura ledwo co miała dość włosów na głowie by w ogóle zaistnieć. No i miał smukłe, typowo chłopięce rysy twarzy.

Obecnie jednak co innego stanowiło problem. Nawet balansująca na krawędzi świadomości kobieta rozumiała, że ten człowiek, to jej szansa na wyzdrowienie.

Pod warunkiem, że miast się w nią wpatrywać jak sroka w kość, czy ją czule podtrzymywać, zacznie coś robić.

- HONOOOU YOBIDASU! - rozbrzmiał gromki okrzyk, któremu w oddech może później, asystować rozpoczął pełen bólu, wysoki, kobiecy jęk agonii.

Daidoji - ci, co pozostali - zamarli, gotowi do akcji, z dłońmi na włóczniach, łukach czy rękojeściach mieczy, wpatrzeni w sytuację, która znienacka zaczęła nosić znamiona tortur.

- Właśnie tak Pani! - krzyknął donośnie ten, który przed chwilą przyzwal płomień. - Krzycz, głośniej!

- O dobre duchy - rzekł wpół-przerażony i wpół-zafascynowany chłopiec. - Wuj przyzwał płomień, czyli wypala rany. O, na mądrość Jurojina, to znaczy, że strzały są zatrute! Eto, eto.. Eto...

Kiedy poszarzałe wargi chłopca zaczęły odmawiać modlitwę do Jurojina, Sakura rozluźniła się na chwilę. Na chwilę, bo wkrótce dotarło do niej, że shugenja prosi o mądrość potrzebną by podjąć dobrą decyzję.

- Jestem potomkiem Mistrza Ognia, Kitsu Taiko. Jestem potomkiem Mistrza Ognia, Kitsu Taiko. Jestem potomkiem Mistrza Ognia, Kitsu Taiko. NA PEWNO mi się uda. O, Jurojinie!

- Honoou yobidasu - krzyknął, młodzieńczo załamującym się głosem, chłopiec.

A potem Sakura usłyszała własny agonalny jęk, kiedy płomienie ogarnęły jej rany.

* * *

- O, szlag. Współczuję takiego, psia mać, uzdrawiania - rzekł Daidoji Oe Saguro słysząc krzyki.
- Tak jest podczas bitew, hohei - rzekł napominająco ich dowódca, Daidoji Akamizu - kiedy umierasz, krzyczysz. Kiedy Cię z tego zawracają, też krzyczysz. A jak wypalają ranę, to nie krzyczeć potrafią tylko Daidoji, Hida, czy Hiruma. No i Matsu. To im trzeba przyznać, oni warczą z gniewu, że ranę w ogóle dostali.

Akamizu służył z daimyo Shiro Tengu, jeszcze jako ronin. Po latach wspólnych kampanii i bitew, ich pan przyjął go do rodziny, choć bez prawa dziedziczenia, nadając mu imię Akamizu, podobno na pamiątkę ich dawnego powiedzenia. Z nich wszystkich, to on właśnie był najbardziej obyty w walce, lecz odkąd pozostali oficerowie dowiedzieli się, że kiedyś był roninem, pomiędzy nimi powstała głęboka przepaść. Dlatego oddział Akamizu zawsze dostawał najmniej ciekawe zadania. Tak, jak teraz. Kiedy inni szukali bandytów, oni tkwili na trakcie, gdzie tamci na pewno się nie pojawią. Tak to przynajmniej widział Saguro. Nie on jeden zresztą miał o to żal do dowódcy.

- Te kobiety się hańbią - rzekł ze złością Doji Ute Rensei - Samuraj nie jęczy ani nie krzyczy z bólu.
Akamizu spojrzał nań z politowaniem, pokręcił głową nad nim i rzekł:
- Jak umierasz, Kakita-san, nie jesteś TU. I nie Ty krzyczysz. Tylko ciało.
- Samuraj ma kontrolę nad swoim ciałem - odrzekł pogardliwie Doji - Ja mam. Nigdy nie zhańbiłbym...
- W takim razie to prosta sprawa - przeciął jego słowa były ronin - Jutro na apelu, przy wszystkich przywiążę Cię do pala i zacznę chłostać, by pokazać wszystkim innym jak nie krzyczy prawdziwie honorowy samuraj. Uderzę Cię tysiąc razy, a Ty nie poruszysz się, nie zemdlejesz ani nie krzykniesz, bo jesteś honorowym Doji i prawdziwym samurajem. Ah, i nie umrzesz, bo Twój pan Ci na to nie pozwolił. Tak? Podtrzymujesz swe słowa, Doji-san?

Umilkły krzyki. Zapadła też cisza wśród wartujących. Rensei pobladł z gniewu, lecz jedynie nagłą sztywnością, a jeszcze bardziej pałającymi oczyma krzyczał na reprymendę. Nie powiedział ani słowa.

Akamizu podniósł się, i głośno, by być słyszanym przez wszystkich swoich ludzi rzekł:
- Samuraje! Walczyłem w bitwach. Jeśli nie macie na swoim koncie więcej bitew niż ja, nie wolno Wam mówić o hańbie. Ci, którzy to zrobią, słowem lub czynem dadzą któreś z tych samurai-ko do zrozumienia, że ich honor może być zakwestionowany, będą mieli okazję, by pokazać, że sami na ich miejscu sprawią się lepiej. Możecie podziękować panu Rensei za natchnięcie mnie takim pomysłem.

Zapadła cisza. Saguro zazgrzytał zębami. Za każdym razem, kiedy któryś z nich startował do dowódcy, obrywali wszyscy.

Shinahara patrzył całą rozgrywającą się tutaj na scenę całkowicie beznamiętnie. Reszta oddziału mogła uważać Akamizu za gorszego, z racji jego przeszłości, słusznie. Lecz lekceważyć jego umiejętności było kompletną głupotą. Shinahara nie miał zamiaru szarpać się na kogoś równie dobrego, w dodatku cieszącego się zaufaniem pana na zamku. Jego towarzysze z oddziału byli bandą głupców, ale to mu nie przeszkadzało. Dzięki temu jego życie było znacznie prostsze.

Shinahara miał w życiu większe zamierzenia, niż tylko spędzenie całego życia w Shiro Tengu, którego daimyo osiadł już na laurach i zaprzestał wspinania się w górę. Shinahara był ambitny i taki daimyo nie pasował mu. Jeśli pozostawić rzeczy takimi jakimi były, za parę lat pewnie awansuje na nikutai, potem po dekadzie, na gunso. To tempo budziło w nim pogardę, stopień gunso mógł być najwyżej przystankiem w drodze, ale nie jej końcem.

Zwłaszcza, jeśli miało się możliwości. A na brak tych Daidoji się nie mógł uskarżać. Jeszcze przed gempukku skontaktował się z nim brat jego matki. Wuj interesował się nim, jego służbą, zamkiem i perspektywami, jakie dawała służba tu komuś takiemu jak jego siostrzeniec. Shinahara uśmiechnął się lekutko wspominając, jak zainteresowanie dużo starszego wuja pochlebiło mu wtedy. Skorpion na pewno doskonale o tym wiedział. Samymi pochlebstwami i uwagą, wyciągnął od niego wszystko, czego wtedy potrzebował. Daidoji przyznawał jednak przed sobą samym, że wuj potraktował go dobrze. Dzięki pieniądzom krewnego właśnie, mógł pozwolić sobie na lepszą broń niż miałby normalnie. Dzięki jego wskazówkom, znalazł zdolnego kowala - heimina, nie szlachcica - który za koku wykonał lepszą robotę, niż zamkowy kowal zrobiłby za dziesięć.

Ostrza, których ciężar miał za obi, były odnowione i utrzymywane, lepiej, niż ostrza każdego innego bushi, może poza bogatym Doji i weteranem Akimizu.

I to na gempukku okazało się zbawienne. Do dziś ludzie pamiętali jego występ, jego pięknie odnowione ostrze. Wszyscy wiedzieli, że jest biedny, że śmierć jego ojca sprawiła, że w domu było mniej pieniędzy, że jego 'opiekun', część jego pieniędzy po prostu chowa do własnej kieszeni. Po gempukku jednak zauważono, że jego ekwipunek jest zawsze gotów. Czysty, odnowiony. A przecież to musiało wymagać wiele wysiłku i starań. Kosztów. Samodzielności. Plotki zrodziły opowieści. Te zrodziły reputację. Tę zaś, nie było trudno podtrzymywać.

Nadal jednak, Shiro Tengu stanowiło klatkę. Z której ciężko było się wydostać. Chyba, że trafiały sie takie okazje, jak np. ta.

I dlatego Shinohara obserwował wszystko, bardzo uważnie. Poczynania Isawa, odnotowując ich wiedzę i technikę. To, jak przeszkadzały im narzucone przez Asahina-karo zbroje, który nie chciał nawet słyszeć o tym, by tak szlachetni goście mieli wyruszać w podróże bez nich.

Poruszenia towarzyszących ich Shiba, którzy z naginatami czuwali nad shugenja, okrążając ich, lekko kręcąc brońmi. Obserwując bushi Feniksa, Daidoji rozumiał, że tamci znają sztukę odbijania strzał i kładą ufność w swoim jej wykonaniu. Sam znał tak teorię jak i technikę stojącą za tym, ale na pewno nie stawałby równie pewnie pomiędzy łucznikiem a jego celem.

Doskonale wiedział, że bandyci teraz nie zaatakują. Było oczywiste, że tamtym nie zależy na konfrontacjach ze zbrojnymi. Taka konfrontacja zmusiłaby ludzi w zamku do uznania sytuacji, do zajęcia się nią na poważnie. A tak, dawali oni juzimai wolną rękę, o co tamtym tak naprawdę chodziło.

* * *

Sfrunął niemal z konia, śmiesząc zbroją zapiętą na dworskim kimonie. Isawa Maguro. Tuńczyk. To na pewno od policzków. Miał pucołowate niczym tuńczyk, policzki. Przykląkł przy niej, sięgając z miejsca po strzały oraz do jej ran.

Był tak skoncentrowany, tak przejęty jej stanem, że nawet nie zauważył, że ona go obserwuje.

- Krzycz - rzekł cicho - Pamiętaj, by krzyczeć, jeśli jeszcze możesz. Duchy powinny słyszeć Twój głos i Twój ból, pani Akodo.

A potem ogarnął płomień strawił jej kończyny. I jej furiacki jęk, bo miał rację, kiedy zakładał, że mogła być zbyt słaba, by krzyczeć. I trzask strzały o zwichrowanych, powyrywanych lotkach, złamanej w jej dłoni.

-----------------------------
honou - płomień
yobidasu - przyzywam
eto - wieloznaczne słówko, można przetłumaczyć jako "to", "w takim razie", "zatem". Często używane na początku zdania, lub przy namyśle.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline