Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-07-2011, 09:19   #5
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
- To wszystko nieprawda - uspokaja się sama, zamykając oczy, znów w ciemności. - Tak naprawdę jestem daleko stąd. Jestem w drodze na Przełęcz Beiden. Tak. Daleko stąd. To się nie dzieje.

W twarz uderza ją potężny podmuch wiatru. Targa nią, wyrywając z niej mimowolny okrzyk przestrachu samą nagłością zdarzenia.

Otwiera oczy.

Unosi się nad przełęczą. Olbrzymi szlak, w potężnym łańcuchu górskim. Pole niezliczonych bitew.

Właśnie teraz, złocisto-brązowa linia Lwów ściera się z purpurą i czernią Skorpionów. Dwa nienawidzące się klany walczą ponownie o dominację nad kluczowym dla Rokuganu szlakiem. Powodowana ciekawością stara się podlecieć bliżej, lecz nie ma władzy nad snem. Jest jedynie biernym obserwatorem.

Powoli szybuje w dół, coraz lepiej ogarniając widok starcia pod nią. Jest olbrzymie. Gigantyczne.

Szeregi zwierają się i odskakują od siebie, zostawiając zwały trupów. Posoka leje się strumieniami.
Przez głowę przemyka jej myśl, że jest jej tyle, by woda od niej poczerwieniała. Że może to właśnie TA, bitwa. Ta, której krwawość zrodziła tę straszną legendę, o krwawej wodzie i krwawej nocy.

W bitwie dostrzega kilkanaście oderwanych scen śmierci. Oto Lew prowadzi szarżę na łuczników i umiera. Tam Skorpion pada pod ciosami trzech lwich mieczy. Gdzie indziej atak na purpurowy mon nie udaje się i wiodący go Lew kona osuwając się pod stopy obrońców.

Zaczyna rozpoznawać te sceny. Zaczyna się zawsze tak samo - gdzieś na polu bitwy dostrzega słabą poświatę. Jakby walczący tam byli wyraźniejsi, jakby byli nieco bardziej kolorowi, nieco mniej od pozostałych... wyblakli.

Jeszcze kilka chwil postrzega to wszystko. A potem, bitwa szarzeje jeszcze bardziej. Blaknie niemal całkowicie. Po kilku chwilach, przełęcz pokrywa mgła, lub chmura niesiona wiatrem. I tylko te miejsca, pokryte delikatną poświatą, są zauważalne w szarej, gęstej brei.

Do tego czasu sama już się nie unosi. Nie dostrzegła kiedy, ale stoi już na przełęczy. Nieco powyżej pola bitwy, na skalnej półce - ścieżce. Ma swój łuk, mony. Czuje ciężar sayi za obi. Wiatr ustaje.

Raz jeszcze patrzy po bitwie, próbując zrozumieć. Przygotować się. Wtedy dostrzega ruch. Wszędzie tam, gdzie padł ktoś, kogo widziała; w każdym miejscu, które nie zblakło i zszarzało; tam, gdzie niespokojnie lśni ta dziwna łuna - coś się porusza.

Martwi powstają.

Powoli, niezręcznie, niewprawnie, podnoszą się na kolana. Krwawiąc z niezaleczonych ran, kikutów, powstają na chwiejne, zdrętwiałe nogi.

I PATRZĄ na nią. I patrzą na NIĄ.

Powoli ruszają w jej stronę, lecz ich ruchy krzepną, nabierają determinacji.

Yanagi zaczyna uciekać.

* * *

Ucieka przez korytarze Shiro no Uragiru. Kluczy, zamyka za sobą drzwi, przemyka pod meblami. Jest mała, zręczna, zna teren, w końcu to jej plac zabaw. To miejsce niezliczonych berków i chowanych.

Jedyna różnica to to, że tym razem, to nie jest zabawa. Oni jednak nadciągają, wciąż podążają za nią. Powoli, lecz nieustępliwie. Więc chowa się, jest małym dzieckiem i chowa się, tam, gdzie nie powinni jej znaleźć.

Ale znajdują. Otwierają drzwi.

- Przyszliśmy po ciebie - szepczą, szelestem robaków ocierających się o kamień - Nie obawiaj się. Chodź do nas - dodają, a ona słyszy jak ktoś sypie tłuste mięsiste larwy na stos, czuje niemal, jak te wijąc się, spadają jedne na drugie, toczą się w dół ruszającej się, drgającej sterty.

Czuje ciepło ognia i słyszy skwierczenie i szeleszczące zwijanie się palonej chityny, kiedy szepty zbliżają się, widzi ich niemal, jak poruszają się po pokoju, znikając za meblami, zlewając się z cieniami przy ścianach, sprawdzając kąt za kątem, zakamarek za zakamarkiem, skrytkę za skrytką.

W końcu są tuż. Zostały im dwa miejsca i ją znajdą. Szepty narastają. Jest gorąco. Płomień pali się chyba wprost pod nią. Jeden głos wybija się nad tłum, wyróżnia się szczególnie. Zna ten głos.

Doskonale go zna.

- Nie bój się Yanagi. Tata już tu jest. Nic ci się nie stanie. Chodź do taty - przymilnie prosi ów głos, pieszczotliwie nagli.
- Nie jesteś moim ojcem! - wściekłość przeważa nad strachem - On nigdy tak nie mówił! Kłamca!

To był błąd. To był błąd. Czuje, bardziej niż widzi, jak wszyscy w pokoju odwracają się ku niej.

Patrzą na nią. Bo dotąd jej nie widzieli. Dotąd nie wiedzieli gdzie jest. Dotąd była bezpieczna.

* * *

Młody Akodo powoli wchodził do pustego, śmierdzącego śmiercią domu. Szedł z jasną, lecz zaciętą twarzą, z dobytą rodową bronią, która wprawnie leżała w jego dłoni. Ostrze rzucało wesołe błyski, rozjaśniając niechętną i omszałą ciemność dawno zgniłego i porzuconego domostwa.

Ich domostwa.

Patrzyła nań, znad grotu strzały, znad konturu łuku i napiętej cięciwy.

- Witaj braciszku - rzekła w ciszy, puszczając mu strzałę w plecy.

Wciąż próbował się podnieść, kiedy zeskoczyła znad drzwi, gdzie przykleiła się do sufitu, równie pewnie jak on mógłby chodzić po podłodze.

Jej włosy owiały jej oblicze, mogła podziwiać ich kruczą czerń, przepyszną gęstość, skradzioną matce i Michiko.

Podniósł się w końcu, trening Akodo wzmocnił jego siłę honorem, widziała w jego oczach, że nie obawia się śmierci.

Stał przed nią z kataną, gotów do uderzenia, krwawiąc, nie zważając na to. Badając jej ruch. Nie naciągnęła łuku. Jeszcze nie. Pozwoliła mu dostrzec, wierzyć, że ma czas. Że zdąży ciąć jeśli ona wykona ruch.

Po prostu odgarnęła włosy, patrząc, jak rozszerzają mu się źrenice, jak rozwierają się usta w zaskoczeniu.

Wtedy strzeliła, jednym płynnym ruchem poderwała łuk i wpakowała mu strzałę prosto w krtań.

Zaharczał i padł, pusto zabrzęczała uderzając o podłogę rodowa katana. Schyliła się, lecz nie po ostrze, ono jej nie interesowało. Zręcznie dobyła zeń strzałę, wywołując potężny krwotok. Spojrzała w błyskawicznie mętniejące oczy, ciekawa uchodzącego życia... i ujrzała własne odbicie. Nie miała twarzy. Jedynie białą, bladą, gładką i mięsistą skórę.

Obudziła się w całkowitej ciemności. Spocona. Nieledwie drżąca.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline