Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-07-2011, 00:32   #2
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Pierwsze promienie poranka rozproszyły całun ciemności ukazując pełnię zniszczenia które dokonało się w nocy. Trzykrotnie giganci atakowali miasteczko Evard i trzykrotnie udało się ich odeprzeć jednak straty po stronie obrońców były kolosalne. Zmęczone, poranione resztki oddziałów uformowanych nadprędce ze straży miejskiej do której wcielono praktycznie wszystkich zdolnych unieść broń były na skraju załamania doskonale wiedząc, że kolejny szturm będzie ostatnim. Nie poddawali się jednak, zdając sobie sprawę że wróg nie okaże litości i wszystkich tutaj czeka w najlepszym wypadku śmierć. Nawet teraz w desperackiej próbie obrony trwało uzbrajanie starców i niedorostków i choć każdy który o sztuce wojny ma najbledsze nawet pojęcie wiedział że z takich osób w bitwie większy jest kłopot niż pożytek to w tak podbramkowej sytuacji każdy człowiek się liczył. Ci, którzy nie byli zdolni do walki pomagali naprawiać barykady wiedząc że już niedługo nastąpi frontalny szturm gigantów który być może nie zostanie przez nie powstrzymany, ale na pewno przynajmniej zostanie spowolniony. Wrogowie nie dali jednak obrońcom zbyt dużo czasu na przygotowanie, już godzinę po świcie dzwon świątynny obwieścił że giganci nadciągają po raz kolejny. Klęska mieszkańców miasteczka zdawała się pewna, bo choć giganci byli jeszcze dość daleko tylko jeden przesmyk pomiędzy dwoma górami dzielił ich od otwartej przestrzeni otaczającej Evard...

Góry zdają się naturalnym terenem dla gigantów, to jednak jest jedna rasa która wydaje się jeszcze lepiej przystosowana do walki na tym terenie. Na tyle, by zaskoczyć nawet gigantów górskich i wprowadzić ich w pułapkę. Nieostrożność, spowodowana naturalną głupotą bądź też zbytnią pewnością siebie i brakiem przyzwyczajenia do bycia atakowanym sprawiła że nacierająca na Evard zbieranina wpadła prosto w zasadzkę

Płonąca runa ingwaz poszybował prosto w środek grupki nacierających gigantów eksplodując ogniem, zabijając bądź dotkliwie parząc wszystkich którzy znaleźli się w jej zasięgu. Zanim zamieszanie wywołane nagłym rozbłyskiem ognia uspokoiło się na obydwu ścianach przesmyku ustawili się kusznicy zasypując kłębiących się na dole gradem bełtów. Jakby tego było mało, w ślad za potężnym czarem z obydwu stron wmaszerował do środka pierwszy huf ciężkiej piechoty, zwany popularnie ,,krasnoludzkim" gdyż służyli w nim tylko przedstawiciele brodatego ludu. Nie przypominał on standardowych oddziałów, gdyż w jego skład wchodzili zarówno ciężkozbrojni wojownicy uzbrojeni w krasnoludzkie topory i pawęże jak również i tacy którzy nad ciężkie tarcze przekładali walkę urgoshami lub gizarmami oraz ciężkimi kuszami, a nawet tacy na których uzbrojenie składały się wyłącznie obciążone stalowymi kulami łańcuchy, idealne do krępowania nóg i powalania gigantów. Mogłoby się wydawać, że przy walce ramię w ramię tylko nawzajem sobie będą przeszkadzać, jednak dzięki wielogodzinnym treningom oraz doświadczeniu zdobytemu bezpośrednio na polu bitwy radzili sobie znakomicie, niezależnie od tego czy przyszło im się mierzyć z łucznikami, piechotą czy konnicą. Pełną jednak skuteczność, dzięki której zyskali sobie miano zabójców olbrzymów, okazywali właśnie walcząc z gigantami, swoim rasowym wrogiem. Na wietrze łopotały dwa sztandary, jeden królewski symbolizujący z czyjego działają ramienia oraz drugi, na którym widniały młot i kowadło, symbolizujące Moradina, a na czele oddziału kroczyła dwójka krasnoludów - aktualny dowódca pierwszego hufu Tharduf z rodu Runschnitzer, trzeci syn Kadriana Runschnitzera oraz jego zastępca i prawa ręka, Khouryn Schwarcewaage, kapłan w służbie Moradina. Dwójka ta, która poznała się i nawiązała przyjaźń jeszcze w dzieciństwie po wielu latach przypadkowo spotkała się w tym znajdującym się na krańcu świata królestwie. Był to przypadek zakrawający wręcz na niemożliwość, jednak obydwaj mogli być wdzięczni bogom gdyż w tak odległym od domu miejscu udało im się spotkać swojaka. Nic więc dziwnego że Tharduf od razu po objęciu dowodzenia nad oddziałem mianował go swoim zastępcom, gdyż zdawał sobie sprawę że jeśli nie może zaufać Khourynowi to nie może ufać nikomu.

Żaden z gigantów, którzy tego dnia próbowali zaatakować Evard nie zdołał ujść z życiem. Gdy wreszcie wieczorem kapłan dał znać że zrobił co mógł ratując tylu rannych ilu tylko zdołał żołnierze z pierwszego hufu mogli sobie pozwolić na odpoczynek i świętowanie. Mieszkańcy, którzy wciąż nie mogli uwierzyć że zdołali przeżyć ustawili na rynku miejskim stoły i przygotowali taki poczęstunek na jaki mogli sobie pozwolić, by chociaż tak okazać wdzięczność tym, którzy ich ocalili. Choć wielu zginęło, zarówno pośród mieszkańców jak i pośród krasnoludów z pierwszego hufu to jednak żal po poległych nie zdołał w pełni przyćmić radości. Sam Tharduf również świętował wraz ze swoimi żołnierzami, z każdego pucharu odlewając jednak kilka kropel wina na ziemię by choć w ten sposób oddać cześć poległym towarzyszom broni. Świętowanie przeciągnęło się długo w noc, rankiem natomiast przybył do miasta posłaniec, przekazując list do Thardufa przysłany przez Agamera, w którym prosił o przyłączenie się krasnoluda do jego osobistego oddziału jako wsparcia magicznego. Zdając sobie sprawę z tego że za Agamerem stoi bezpośrednio królewska wola musiał zdać dowodzenie w ręce Khouryna i wyruszyć jeszcze tego samego dnia

***

Odkąd działał pod rozkazami Agamera minął już ponad rok. Przywykł do współpracy z nim i choć czasami różnili się zdaniem w niektórych kwestiach to utrzymywali dość przyjazne stosunki. Również jego brat, choć niejednokrotnie działał krasnoludowi na nerwy, był przez Thardufa akceptowany, może z tego powodu że swoim usposobieniem nieco przypominał mu nieco jego brata, Grichta. Trudno było mu mówić o przyjaźni z którymkolwiek z nich, znał ich przynajmniej o dziesięć lat za krótko, ale choć czasem brakowało mu towarzystwa swojej brodatej kompanii z pierwszego hufu to praca pod rozkazami Agamera również mu odpowiadała. Teraz jednak, gdy ich dowódca został najpewniej pojmany Tharduf po raz pierwszy tak dotkliwie poczuł odpowiedzialność jaka spoczywała na nim. Choć wszyscy w oddziale byli równi a on sam wcale nie miał najdłuższego spośród wszystkich stażu to właśnie na niego spadło podejmowanie decyzji, które mogły równie dobrze okazać się bardzo brzemienne w skutki. Walka z gigantami to jedno, tam kwestie moralne schodziły na dalszy plan jako że przeciwnicy byli gorsi niż dzikie zwierzęta, to jednak walka z ludźmi służącymi temu samemu władcy nieszczególnie mu odpowiadała. W trakcie swojej najemniczej kariery przekonał się, że nie ma gorszego konfliktu niż wojna domowa i każdy roztropny władca powinien za wszelką cenę jej uniknąć. Nie miał oporu by zabić wroga w bitwie, niezależnie od jego rasy czy przekonań ale nie oznaczało to że może sobie pozwolić na bezmyślne okrucieństwo. Z tego samego powodu postanowił odwlec moment szturmu, wciąż mając nadzieję że Agamer zdoła wrócić niosąc dobre wieści o kapitulacji wicehrabiego. Nalegał więc na naradę z lordami przed rozpoczęciem szturmu wystarczająco, by pozostali przyznali mu rację.

***

Namiot w którym odbywały się narady był bardzo ruchliwym miejscem ale wszystko uspokoiło się z przybyciem przybocznych Agamera. Nie byli pewni czy lordowie w ogóle się ich spodziewali i czy posłaniec który zaproponował im naradę nie był tylko dworską kurtuazją by nie zaniechać wszelkich dbałości etykiety. Oczy zebranych uniosły się znad mapy rozpostartej na stole, wyraźnie zaznaczona zdobyta północna brama miała być zapewne punktem z którego natarcie się rozpocznie, sęk w tym że przeciwnik też o tym wiedział. Umber jako pierwszy przerwał ciszę która zapanowała.

- W końcu raczyliście się pojawić ale cieszy mnie to bo trzy setki mieczy na pewno się przydadzą. Szczególnie jeśli to co o was powiadają o weteranach z Goven jest prawdą.

Mężczyzna widocznie dominował to posiedzenie gdy reszta wtrącała zapewne tylko drobne uwagi lub słuchała następnych decyzji. Lord Entino stał z boku nie bardzo przejmując się całym zamieszaniem dużo bardziej skupiając swoją uwagę na waszych osobach i to właśnie jego krasnolud uważał za znacznie większe zagrożenie. Najwyraźniej nie musiał on zaznaczać swojej pozycji, czując się na tyle pewnie by móc zgrywać biernego obserwatora. Umber kontynuował.

- Północna brama jest nasza i stąd ruszymy od razu na zamek, pójdziemy przez główny plac i tu uderzy też nasza kawaleria. Oddziały Entino przejmą w tym czasie wschodnią bramę i uderzą na obrońców z flanki potem razem ruszymy na gniazdo tego szczura. Trzeba będzie tylko uważać na kontratak z zachodu bo mają na pewno jeszcze magów ale ten tchórz pewnie zabrał ich by chronić swój cenny tyłek. Ale teraz z wami mogli byśmy pokusić się o równoczesne zdobycie i zachodniej flanki w ten sposób ktokolwiek nie schowa się do twierdzy zostanie wzięty w kleszcze.

Przymrużone oczy patrzyły na nich przenikliwie bo choć plan nie był zbyt wyrafinowany to nie można było odmówić skuteczności jego prostocie. Umber nie wyglądał jak by spodziewał się od was niczego więcej jak przytaknięcia głowami. Na swoje nieszczęście srodze się zawiódł, gdyż taktyka którą przedstawił nie wyglądała dobrze nawet dla kompletnego laika, nie mówiąc już o weteranie który przez wiele lat zdobywał doświadczenia na różnych polach bitew. Łatwo dało się zauważyć że lordowie nie przywykli układać planów, polegając na szarżach kawaleryjskich i wygrywaniu dzięki przewadze liczebnej, nie mieli natomiast pojęcia jak dostosować swoje działania do nietypowego pola bitwy. Tharduf powstrzymał się jednak chwilowo od komentarza, bardziej zależało mu bowiem na opóźnieniu szturmu niż na wytykaniu lordom ich błędów. Gdy tylko szlachcic skończył Tharduf zabrał głos

- Zanim rozpoczniemy szturm chciałbym zobaczyć raporty zwiadowców, zarówno tych dotyczących miasta jak i tych rozesłanych po okolicy by upewnić się, że nie zostaniemy w trakcie szturmu zaatakowani od tyłu podczas gdy nasze wojska utkną w miejscu podczas walk miejskich. Ufam, że zadbaliście również o to?

Roderyk stanął obok khazada opierając swój miecz o stół w milczeniu przyglądając się mapie jak i wysłuchując słów tu obecnych. Natomiast zbroja Umbera zadzwięczała gdy rosły mężczyzna wyprostował się i spojrzał krzywo na krasnoluda, z zewnątrz dało się słyszeć przekleństwa i ponaglenia ale w środku namiotu tylko szepty które nie śmiały nawet przerwać milczenia. Lord zmrużył oczy i w końcu odrzekł uśmiechajac się szeroko.

- A kto by lazł na nasze ziemie szanowny Thardufie, obawialiśmy się czy Dolina nie zechce wspomóc swego ale oni siedzą cicho póki i lepiej dla nich by tak zostało. Giganty wybite prawie do nogi to kto miałby nam leźć na plecy? Ale by zaspokoić twoją ciekawość powiem że nie, zwiadowcy nie donieśli o niczym. W samym mieście nie wiemy co się teraz dzieje a przydało by się ale nie ma jak póki co. Kiedyście spali próbowali nas wyprzeć dwa razy ale im się nie udało i póki co siedzą cicho - Lord pochylił się ponownie nad mapą i wyraźnie wskazał bramę z której to mieliście ruszać. - Tędy i tutaj do tych wrót, zaraz wyślemy gońca coby cofnęli maszyny i taran z tej części i podsunęli tutaj - Mężczyzna po kolei wskazywał wszystkie miejsca swym długim palcem. - Jak zajmiecie bramę nie traćcie czasu i ruszajcie nam z pomocą bo choć nie liczę na problemy to licho nie śpi. Ludzie wyślę nieco swoich by was wsparli ale pilnujcie co by nam ich nie popalili jak przez miasto je będą prowadzić. A no i jeszcze tu jest świątynia. - Umber wskazał większe zabudowania zaraz koło południowej bramy. - Ale ja bym się kapłanami nie przejmował, lepiej im rannych leczyć i dziećmi sie zajmować wychodzi niż w bitwach prawdziwych brać udział.
- Ufam, że masz rację lordzie Umber... atak od tyłu podczas gdy trzon naszych sił jest związany w walkach miejskich oznaczałby naszą śmierć. Dlatego, by mieć pewność wolałbym oddziały kawalerii pozostawić w odwodzie. Nie wątpię w skuteczność tej jednostki w polu, jednak walka w mieście rządzi się całkiem innymi prawami i niestety, zawsze wiąże się z dużymi stratami. Dlatego , choć plan przez was opracowany jest bardzo dobry to jednak atak powinniśmy przeprowadzić w nieco inny sposób. By zminimalizować straty powinniśmy jeszcze bardziej zmęczyć obrońców oraz zmienić nieco podejście do sposobu przeprowadzenia ataku. Z głównych sił należy wyznaczyć kilka mniejszych oddziałów, które na zmianę będą przeprowadzać pozorowane ataki w różnych częściach miasta, najlepiej przez całą noc.W tym czasie nasi żołnierze będą mogli zebrać siły przed szturmem, gdyż zaatakujemy około godziny przed świtem. Nie sądzę również by w tym wypadku jedno zdecydowane uderzenie miało odnieść skutek. Co prawda zwyciężylibyśmy i tak, ale wystarczą barykady oraz wrodzy łucznicy rozmieszczeni w okolicznych budynkach by wielu naszych ludzi straciło życie nadaremnie. Sądzę, że zamiast tego powinniśmy poprowadzić nasze siły kilkoma równoległymi ulicami, by nie pozwolić wrogowi zogniskować oporu, zmuszając go do walki na kilku frontach. Oddziały będą się posuwać w równym tempie by w przypadku napotkania sił przeciwnika mogły sobie nawzajem udzielić wsparcia, najlepiej przypuszczając atak na wroga z flanki bądź też od tyłu. Również istotne jest ostrzeżenie naszych żołnierzy że uczynienie jakiejkolwiek szkody świątyni bądź kapłanom skutkuje sądem wojennym i egzekucją. W końcu przydadzą nam się wszyscy, którzy potrafią zadbać o rannych. Najlepiej, by tych z naszych żołnierzy którzy odnieśli lekkie rany, uniemożliwiające im wzięcie udziału w szturmie ale jednocześnie nie na tyle poważne by ich unieruchomić można przydzielić do pomocy w świątyni, by znosili tam tych którzy ucierpią w trakcie szturmu. Miejsce to możemy wykorzystać jako lazaret

Rycerz w czarnej zbroi spojrzał na krasnoluda i przytaknął mu ruchem głowy. Zaproponowane rozwiązanie było o wiele lepsze niż pierwotny plan Umbera. Karasnolud słyszał komentarze kilku zgromadzonych gdy zabrał głos, szepty za plecami i przytaknięcia lub ruchy głowy kwestionujące jego plany. Ale jak zdążyliście się zorientować ostateczny głos i tak należał do Umbera.

- Chłopcze i mamy im dać czas na wzmocnienie umocnień? Na przygotowanie pułapek wszelkiej maści? Na wzmocnienie załogi zamku? Na to by ich magowie czary sobie znów przygotowali? Teraz albo jutro będziemy zmagać się z nowym silniejszym przeciwnikiem. Może i macie rację coby sił nie rozdzielać. Ale uderzymy dziś z wami czy bez was jak powiedziałem. Kapłanów mu się zachciewa chronić, moich ludzi karać jak któregoś ruszą! - Starszy człowiek wyraźnie nie grzeszył cierpliwością i spokojną naturą. Zapewne mało kto śmiał mu się sprzeciwiać. Na ten wybuch złości Roderyk zareagował jedynie ostrzegawczym ujęciem rękojeści swego ostrza, gdy z pomocą nieoczekiwanie przyszedł wicehrabia Entino.
- Uspokujmy się wszyscy i zachowujmy się jak na sojuszników przystało - młody ale niezwykle pewny siebie, jego głos wydawał się odrobinę arogancki.
- Jak wam wiadomo przyjaciele, posłaniec królewski nadal nie powrócił a wróg podstępnymi atakami zerwał krótki rozejm który zawarliśmy na czas pertraktacji. Lord ma rację że musimy atakować dziś, nasze zaplecze magiczne nie jest zbyt liczne a dając szansę mieszkańcom na odpoczynek wzmacniamy ich. Przykro mi ale słowa zawiodły czas na to by stal przemówiła. Czas na to by zdrajca został ukarany za swoje winy i spiski - mowa jak by przed bitwą lub na mównicy w czasie obrad wielmożów. Widocznie Entino był politykiem z krwi i kości.
- Lordzie Umber, kapłani żywi bardziej przydadzą się nam żywi nie martwi, ale nikt nie ukaże twoich ludzi jeśli będą sie przed nimi bronić przecież i Thurduf ma rację, będą mogli okazać nam wdzięczność zajmując się rannymi. Pamiętajmy przyjaciele że nie chodzi nam o zniszczenie miasta a jedynie o pojmanie przestępcy.

Tharduf skinął głową w podzięce, słysząc słowa lorda Entino, po czym dodał

- Chciałem przypomnieć że zarówno mieszkańcy miasta jak i żołnierze przeciwnika są wciąż waszymi rodakami, którzy po prostu wykonują swoje rozkazy. Wciąż uważam że lepszym podejściem byłoby przeprowadzenie ataku jutro, jednak zdaje sobie sprawę że w tej chwili mamy przewagę czasową. Nie mogę jednak wyrazić zgody na atak już teraz, bez wcześniejszego rozpoznania sił wroga oraz ewentualnych pułapek które mógł na nas zastawić. Tym zajmiemy się my, zbierzemy tyle informacji ile potrzeba oraz przygotujemy dokładniejsze plany ataku na ich podstawie, a następnie przedstawimy je wam. Tymczasem proponuję odwołać tyle osób ile się da ze służb tyłowych i zorganizować ich w grupy które zajmą się transportem rannych do tymczasowego lazaretu. Gdy tylko szturm się rozpocznie poprowadzę część królewskiego oddziału do świątyni by zająć się organizacją pomocy rannym oraz dopilnować by kapłanom nic się nie stało, a następnie dołączę osobiście do szturmu
- Pojadę z kawalerią. -odezwał się czarnowłosy wojownik pierwszy raz od chwili kiedy wszedł do namiotu i przejechał palcem po mapie. - Ale konnicy powinien być mały oddział, łatwo unieszkodliwić ją w mieście, a ciasne uliczki nie sprzyjają szarżą. Wezmę z dziesięciu może dwudziestu najlepszych i poprowadzę szturm. -stwierdził palcem przejeżdżając po jednej z alejek na planie, po czym uśmiechnął się z lekką ironią do brodatego kompana.- Wojna to nie jest czas na myślenie o rodakach. Rachunek jest prosty giniesz ty albo wróg, nie ma co myśleć o tym czy przeciwnik to matka, ojciec czy twój syn. -skwitował krótko poprawiając rzemień rękawic, natomiast krasnolud spojrzał na wojownika nieco zirytowany
- Przede wszystkim wojna to nie okazja do bezmyślnych rzezi, powinniśmy zminimalizować straty zarówno po jednej jak i po drugiej stronie. Dlatego właśnie tak mi zależy na organizacji lazaretu oraz transportu rannych, by zginęło tylko tylu ludzi ilu to konieczne. Poza tym kto wie jak przebiegnie szturm, może życie kogoś z nas będzie zależało do tego, czy uzyskamy dostęp do pomocy medycznej. Nic nas to nie kosztuje a pozwoli nam uniknąć śmierci wielu żołnierzy którzy w przeciwnym razie wykrwawiliby się lub zginęli przez zakażenia. Weterani są szczególnie użyteczni, każdy z nich jest cenniejszy niż dziesięciu rekrutów. Niech więc każdy z nas zajmie się swoim zadaniem, ja zajmę się organizacją zaplecza medycznego a ty poprowadzisz początek szturmu

Roderyk machnął uspokajająco ręką

- Tak, tak, lekarze też są ważni, rozumiem. -mężczyzna wzruszył ramionami i strzelił karkiem głośno, po czym jakoś posmutniał spoglądając na miecz. - Trza przekazać żołnierzom by nie próbowali mi pomagać... gdyby działo się ze mną coś dziwnego. -stwierdził, zaś krasnolud jako jedyny w namiocie o czym mówi wojownik.

Entino stał poza kręgiem osób zgromadzonych wokół mapy, rozmawiał z tymi którzy przybywali i odsyłał ich z powrotem odbierajac raporty lub wysyłał gońca z nowymi rozkazami. Wydawało się że nie za bardzo przysłuchuje się dalszej rozmowie. Umber natomiast łypał na was spod krzaczastych brwi czekając chyba aż skończycie się kłócić lub zwyczajnie próbując zorientować się kiedy została odebrana mu inicjatywa w tym spotkaniu dlatego kiedy braliście oddech na następną wypowiedz Lord wtrącił się.

- Zwiad przyda sie na pewno... - mężczyzna podrapał się po brodzie i kontynuował - Z lazaretem róbcie sobie co chcecie ale skoro chcecie iść zachodnią stroną miasta to możesz od razu otworzyć bramy dla nas i przy okazji zabezpieczyć ten kościółek, radzę ci jednak mieć pewność że żaden z moich ludzi... - Entino położył dłoń na ramieniu towarzysza uspokajając go i powstrzymując przed wypowiedzeniem słów których nawet wysoko postawiony Lord nie mógłby cofnąć, szczupły mężczyzna dokończył tą wypowiedź za niego.
- Obawiamy się spisku kapłanów którzy wierzymy mieli duży wpływ na aktualną sytuację. Nie zrozumcie nas źle, nasz lud wycierpiał się już dość w wojnie ale zdrada jest czymś niewyobrażalnym dla nas i musi zostać ukarana, sprawiedliwość musi znów zapanować w naszym królestwie. A strat jak to na wojnie nie da sie uniknąć. Przyjacielu myślisz że godzina powinna im wystarczyć? - Umber nie odezwał sie uciekajac wzrokiem gdzieś w bok i tylko skinął głową przytakując. - Więc godzina powinna wam wystarczyć, zajmiemy się zebraniem ludzi do transportu rannych i oddamy ich potem pod waszą komendę. Na razie uważam zebranie za skończone. - Entino jednak słuchał uważnie nie pozwalajac uciec żadnemu z wypowiedzianych dzisiaj słów.
- Ech... - westchnął nie stary mężczyzna dotąd milczący i nie rzucający się w oczy - Dajcie mi trochę czasu, a plan miasta będzie uzupełniony o wszelakie barykady i pułapki. Co prawda samemu dłużej mi zejdzie... Ale i mniejsze straty będą. Wstrzymajta się panowie lordowie, informacja cenniejsza jest od czasu. Lepiej wiedzieć ilu ich tam jeszcze dycha i czy czasem zza załomem nie są okopani ichni kusznicy.

Gdy tylko opuścili namiot w którym trwało zebranie Garret przekazał mu jeden ze swoich pierścieni i obłożony przez krasnoluda runą niewidzialności ruszył na zwiad. Tharduf natomiast na lewą rękę założył charakterystyczną rękawicę sokolnika i gwizdnął, przywołując do siebie Haasta. Jego sokół-chowaniec wylądował mu na dłoni i z uwagą wysłuchał tego, co mówi do niego krasnolud. W jego oczach dało się dostrzec błysk intelektu znacznie przekraczającego zwykłych przedstawicieli królestwa zwierząt gdy wzbijał się do lotu i kierował w stronę miasta. Jego więź ze zwierzęciem była wystarczająco silna by dzielić się z nim emocjami, jednak niestety mimo ograniczonej widoczności ktoś zdołał domyślić się że ptak może być szpiegiem i zestrzelił go lub uwięził, na całe szczęście nie odbierając mu jednak życia. Oraz najprawdopodobniej zdobył jedną, bardzo cenną informację - Agamer wciąż żył. Garret przekazał mu że świątynia jest obwarowana a przeciwnik wykorzystuje ją jako lazaret co częściowo pokryło się z planami Thardufa. Pozostawało tylko przekonać kapłanów by w zamian za ochronę zgodzili się współpracować. Wpierw jednak pozostawało mu wykorzystać godzinę jak najefektywniej, zamierzał w tym czasie sprawdzić jak idzie odwoływanie ludzi ze służb tyłowych do oddziału ratowniczego oraz wydać rozkazy jednej setce wojsk królewskich których miał zamiar poprowadzic do szturmu osobiście, zaraz po zabezpieczeniu świątyni. Gdy już się tym zajmie postara się odnaleźć Deliona by przekazać mu dobrą nowinę o jego bracie oraz poprosić by wyruszył wraz z nim jako pośrednik w negocjacjach z kapłanami, jeśli jednak zajmie mu to zbyt wiele czasu to zrezygnuje by przed szturmem udać się ponownie do lordów i przedstawić przynajmniej część zdobytych przez zwiad informacji
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline