Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2011, 00:44   #3
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Garret jak to zwykle bywa nieziemsko nudził się na zebraniach i radach, zarówno tych w dobrze znanym mu towarzystwie jak i wśród znamienitych lordów nie wartych zbytnio jego uwagi. Nudziaże jednak rwali się tak ochoczo do walki, że nawet nie zważali na brak jakichkolwiek informacji o oblężonym mieście. Najchętniej to na swych rączych rumakach poszarżowali by na barykady ukrytych pikinierów i kuszników. Idiotyzm.
Meżczyzna nigdy nie odnajdywał się dobrze w towarzystwie szarżyjących na siebie facetów. Nie przepadał za uczciwą walką wręcz z rozpędzonym przeciwnikiem, nie mówiąc już o zdobywaniu twierdzy nie wiedząc co czeka człowieka za rogiem. Nie, to nie dla niego. Dziękował bogom, że ktoś mądry zaproponował wcześniejszy rekonesans. Jak zwykle Tharduf go nie zawiódł. Krasnolud, o magicznym nastawieniu bojowym, był na tyle dobrym dyplomatą, że wbił tym zakutym łbom błędne rozumienie sytuacji. Zdecydowano wysłać zwiadowce. A któż był by lepszy niż sam Garret?

Łotrzyk nie zastanawiał się długo tylko dał niewielki pierścień swemu druhowi i gdy tylko krasnoludzki rzeźbiarz run narzucił na niego runę niewidzialności ten ruszył w stronę miasta.
Początek nie był trudny. W końcu dostrzeganie rzeczy niewidocznych nie jest darem jaki posiada każdy żołdak. Chłopak w mgnieniu oka pokonał barykady ich sojuszników i gdy tylko znalazł się na terenie wroga czym prędzej udał się w ciemne, ustronne miejsce. Tam za pomocą swego nie przeciętnego przedmiotu w mig zmienił swój wygląd i zdjął zaklęcie nałożone przez krasnoludzkiego kompana.
Garret wyglądając teraz jak jeden z obrońców nieszczęsnego miasta od razu wtopił się w tłum pracujących wojaków. Było to na tyle wygodne, że bez przeszkód udało mu się spenetrować wszelakie zakątki ulic obleganego miasta.
Zwiadowca posówał się spiesznym tempem w stronę centrum miasta by jak najszybciej dostać się na plac główny. Tam spodziewał się dobyć najwięcej informacji.

Padające krople deszczu z brzękiem rozbijały się o bruk i ginęły wśród setek nóg biegsjacych wszędzie obrońców. Barykady stawiane w pośpiechu obstawiane były przez nielicznych kuszników oraz odziały łuczników i pikinierów. Biegnący człowiek dostrzegł też kilku łuczników ustawiających się na dachu, jednak ich liczba wskazywała raczej na czujki niźli na jakąś sensowną obronę. Nie patrząc już za siebie ruszył w stronę bramy wchodniej.
- Tharduf. Tu Ja, Garret - rzekł cicho jak tylko mógł przemierzający wśród strug deszczu zwiadowca. Zapewne teraz siedzą w cieplutkich namiotach popijając piwo. pomyśał lekko zirytowany mokrym płaszczem. - Północna brama obstawiona przez czujki na dachach. Właśnie minąłem pierwszą barykadę ustawioną na jednej z większych uliczek między bramą północną a wschodnią. Kilku kuszników, łuczników i pikinierów oddział. Konnica nie przejedzie. Szans ni ma. Część z obrońców to mieszczanie przymusu lub z ochoty wcielani do armii. Bez odbioru. - odrzekł i spojrzał na bramę która ukazała się jego oczom.

WieIka budowla zawierająca w sobie nie przeciętne żelazne odrzwia zagradzała drogę do miasta stacjonującym na zewnątrz oddziałom królewskim. Potęzne kamienie oraz solidna brama nie były łatwym wyzwaniem dla szturmujących wojacków. Do tego całą sprawę utrudniała grupa żołnierzy którzy obstawili ów budynek. Łuki w ich dłoniach połyskiwały złowrogo, zaś cięciwy nie były już wystawione na działanie wody. Nie bezie to łatwa potyczka. Całokształty dopełnili dwaj mężowie w cieżkich płytach z czerwonymi płaszczami i znakami krzyża świętego Cuthberta na plecach.
- Niedobrze... Klechy ich czynnie wspierają. Magów jak na razie nie widać. - rzekł cicho. Ktoś kto by go obserwował pomyślał by, że gada do siebie. Jednak prawda była inna.
- Przyjąłem - odpowiedział głos krasnoluda dobywający się z pierścienia - - Zostaw to mnie, postaram się ich przekonać by nie podejmowali walki. Kontynuuj zadanie
Garret przystanął na chwile po czym skręcił w prawo idąc w kierunku głównego placu. Tam spodziewał się głównego punktu oporu.
Wokół ratusza aż roiło się od wszelakiej maści żołdaków. Oddziały milicji, wojska i ochotników zaciągniętych w ostatniej chwili współpracowały by wykonać swe zadania. Choć na minach mężczyzn widać było przerażenie, to w oczach tlił się płomień buntu i walki. Choć nie spodziewali się wygrać starcia to nie zamierzali się tak łatwo poddać.
To co zaskoczyło zwiadowcę były dwie lekkie katapulty ustawione przed ratuszem by razić swym ogniem piechotę nadciągającą z północy i zachodu. Kobiety z symbolem Wee-Jas odprawiały swe błogosławieństwa, a wojownicy skrupulatnie umacniali barykady i sprawdzali stan swej gotowości.
Ruszył w stronę wspólnej świątyni Pana sprawiedliwości i Pani magii zdając po drodze raport ze stanu placu przed ratuszem. Lepiej by wojska królewskie wiedziały co je czeka gdy wparują do miasta.
Krople deszczu nie przerwanie starały się zmyć zmęczenie z ramion wciąż pracujących mężczyzn. Nie każdy jednak wykonywał swoje obowiązki.
Garret biegnąc w stronę boskiego przytułku zobaczył młodzieniaszka, siedząc, opierajacego się o ścianę jednego z domów. Cień zaułka ledwo pozwalał dostrzec jego sylwetke. Garret nie wiele myśląc podbiegł do niego.
- Hej chłopcze! - krzyknął nożownik i ruszył w jego kierunku. Chłopak wstał natychmiast i wyprężył się jak struna widząc iluzjonistyczny uniform mężczyzny idącego w jego kierunku.
- Tak panie? - odrzekł rutynowo. Żałował, że dał się złapać, tym bardziej, jak zobaczył sztylet przy swoim gardle.
- Mam do ciebie kilka pytań - wyszeptał szpieg, a wygląd jego diametralnie się zmienił. Już nie było napierśnika chroniącego tors, ani munduru współbraci chłopaka. Stał przed nim meżczyzna ubrany w ciemnozieloną tunikę oraz szary płaszcz w prawej dłoni ściskający sztylet. Pierścień na jego palcu wszystko rejestrował i przesyłał do krasnoluda wyczekującego raportu- Gdzie jest Agamer. Gdzie jest królewski poseł? - sztylet zaznaczył cienką, czerwoną linię dając dzieciakowi znać, że nikt tu nie żartuje. Mimo to więzień nie był w stanie wydobyć z siebie najmniejszego dźwięku. Strach całkowicie sparaliżował mu ciało. Ba! Gdyby nie silny chwyt Garreta młodzian zapewne osunął by się na bruk. - Obiecuję ci, że jak będziesz współpracować to krzywdy ci nie zrobię.
- Poseł jest na zamku... Ale nie wiem gdzie - przełamał się chłopiec przełykając głośno ślinę. Nogi pod nim trzęsły się jak osika, lecz krocze wciąż suche było.
- Dobrze... Czemu lord Tinhion nie chce poddać miasta? Mimo waszych barykad nie przetrwacie tej rzezi. - kontynuował
- Lord obiecywał... pomoc... że nadciągnom... jakieś posiłki. I to niebawem.
- Kto?! Gadaj prędko!
- Nie wiem. Ja n... n... na... naprawdę... nie wiem - zaczął się jąkać, a łzy nikły wśród kropel deszczu spływających mu po twarzy.
- Dobrze uspokój się już, wystarczy tego. - rzekł zabierając ostrze. Spokój i szczęście opanowały uśmiech przesłuchiwanego. Nagle w lewej Garretowej ręce zmaterializowało się ostrze które rychło zagłębiło się w nerce młodziana. Garret spojrzał w gasnące oczy człowieka i zostawiając tam ostrze puścił go - Żartowałem. - dodał grobowym głosem - Mam nadzieję że wszystko słyszałeś, nie chce mi się powtarzać.
- Słyszałem... choć nie do końca akceptuję twoje metody to jednak rozumiem, że to było konieczne. Możesz kontynuować, ja tutaj przygotowuję się do szturmu
- Dobra, dobra. Inaczej mógł by wrazić swoją włócznię w jędrną rzyć Lairiel. Albo i tak zginąć pod twoim toporem. Bez odbioru. - odrzekł, zabrał łuk młodzieńca i ruszył w stronę ulicy. Wtem z tyłu dosłyszał głośny krzyk.
- Hej tam! Co tu sie dzie... - głos nagle zawisł niczym ostrze gilotyny nad głową skazańca by nagle udeżyć z morderczym impetem. - Szpieg! Łapać go! - żołnierz nie oglądając się za towarzyszami, którzy słysząc krzyki biegli sprawdzić co się dzieje, ruszył w pogoń za nieproszonym gościem.
W dłoni nożownika zmaterializował sie kolejny sztylet który nie czekając chwili dłużej poszybował w kierunku żołdaka. Łotrzyk ruszył z kopyta by tylko jak najszybciej uciec pogoni. Na jego korzyść przemawiało cięższe wyposarzenie strażników spowalniając ich niemiłosiernie. Garret zagłębiając się w uliczki miasta szybko zdołał ich zgubić. Jak tylko doszedł do wniosku, że nikt go nie widzi, znów użył swej czapki.
Młody adept św. Cuthberta wyszedł na ulicę i spiesznym krokiem ruszył w stronę świątyni.

Wszelkiej maści kapłani ochoczo i sprawnie przygotowywali siebie i żołnierzy do nadchodzącego szturmu. Kapłani boga sprawiedliwości oraz kapłanki Wee Jas dominowali w tej zbieraninie magów objawień. Goście świątynni szykowali broń i rynsztunek by stanąć w obronie imienia pana swego. Garret zaś jak gdyby nigdy nic przemierzał między nimi notując w pamięci wszelakie informacje jakie mogły by się przydać podczas szturmu. Wtem w tłumie zatrzymała go nagle pewna kobieta. Pełna zbroja płytowa ciasno przylegała do ciała, zaś napierśnik uwidaczniał pewne atrybuty. Które swoją drogą były nie małe. Symbol pani magi zwisał między dwoma wzgórzami i z brzękiem obijał się o zbroję.
- Hej chłopcze. Chodź tu na chwilę - zawołała go do siebie. Szlag niech to przeklnąć jedynie mógł w myślach by się od razu nie zdradzić. - Nie pamiętam cię... - rzekła gdy tylko ten znalazł się jej na wyciągnięcie ręki.
- Eee... jestem nowy. Może to dlatego.
- Nie chłopcze, ja pamiętam i znam każdego. Każdego - ruch jej piersi mógł tylko zapewnić młodego zwiadowcę, że nie chodziło tu o znajomości z widzenia. - A ty chłopcze podszywający się pod kleryka jesteś mi nie znany.
Panika w oczach Garreta szybko została stłumiona przez zimną kalkulację. Czy zdoła uciec? To już nie są byle chłopy pod bronią, ale użytkownicy magi. Tfu, niech ich piekło za to pochłonie.
- A więc chłopcze podszywający się pod kleryka... albo zawołam straże... albo sie szybko poznamy - rzekła kusząc swymi wdziękami, które jednak spod pełnej płyty nie działały efektywnie.
- Niech ci będize... - rzekł łotrzyk, zaś kapłanka zmrużyła oczy, wydęła wargi do pocałunku i mruknęła niczym kocica - wołaj straże. - dokończył i uciekając w uliczki miasta naraził się na gniew kapłanki.

Tym razem wracając do swojego pierwszego przebrania ruszył wkierunku bramy zachodniej. Pokręcił sie przy niej czas niedługi i zdał raport Thardufowi.
- Zostanę w mieście i postaram sie otworzyć bramę zachodnia w odpowiednim momencie. Bez odbioru. - dodał do raportu po czym wmieszał się w łuczników broniących tych wrót.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline