Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 00:38   #9
Sephamir
 
Reputacja: 1 Sephamir nie jest za bardzo znany
Jake wychodząc ze sklepu nie był w stanie myśleć o niczym innym. Miał go. Miał go nareszcie. Sandman. Kolejny do kolekcji.

***
Student niedbale odwiązał psa, pogłaskał go po grzbiecie, przypiął do klamry przy pasku i ruszył przed siebie wpatrując się w okładkę nowego komiksu. Choć nie przyszło mu to z łatwością nie dał za wygraną i nie otworzył go. To była jedna z jego zasad, a zasady są po to, żeby ich przestrzegać- z takiego założenia wychodził i jak okazywało się w ciągu jego dwudziestu dwóch lat życia w nowojorskim zgiełku żadna z tych należących do jego prywatnego kodeksu nie została nagięta. Część z nich wpajali mu rodzice, część określił sam. Teraz zgodnie z jedną z nich nie zmieniał kursu- szedł tuż za swoim biszkoptowym labradorem na stację metra, skąd miał udać się na spotkanie z profesorem Phelpsem.

Nienawidził tych zajęć i nie chodziło tu bynajmniej o samego Phelps'a- był w porządku. Miał w sobie coś z Einsteina- siwe, roztrzepane włosy wraz z wąsami o tym samym kolorze sprawiały wrażenie, że jest jeszcze mądrzejszy, niż w rzeczywistości. Mądrzejszy? Tylko w tych swoich błahych tezach o budowie i funkcjach mózgu. W rzeczywistości nie był w stanie dostrzec nawet połowy rozwiązań równań, które przedstawiał Jake'owi. Nie potrafił czytać liczb. Nie widział tych wszystkich łańcuchów, powiązań, zależoności...
***
Beep!
Charakterystyczny żółty nowojorski Ford z napisem 'Belic Taxi' na drzwiach zatrzymał się z piskiem kilka cali od mężczyzny, którego pies odskoczył na odległość, na jaką pozwoliła mu smycz.
-Spokojnie Odyn. Wiedziałem, że zahamuje.- powiedział Jake, ignorując krzyki sfrustrowanego kierowcy o wyraźnie bliskowschodnich korzeniach. Pogłaskał nienaturalnie napiętymi palcami labradora, który odpowiedział mu machnięciem ogona po czym ruszył przed siebie.

Tuż za pasami równolegle do przejścia dla pieszych malowało się zejście pod ziemię. Schodząc po pseudo marmurowych schodach Jake kątem oka zerkał na plakaty pokrywające ściany. Na jednym z nich zobaczył ogłoszenie mówiące o otwarciu nowego saloniku z komiksami. Wstrzymał szczęśliwie maszerującego kompana, po czym w wyciągniętym z plecaka zeszycie czytelnym tylko jemu pismem zapisał adres widniejący na wypiętej piersi dumnie stojącego Supermana. Schowawszy wszystko niedbale do torby kontynuował swoją podróż w głąb tunelu. Gdy do niego dotarł nie zastał nic ciekawego. Ot kilku Azjatów rozprawiających w niezrozumiałym dialekcie, dwóch emerytowanych wojskowych, jak zdołał wywnioskować z ich rozmowy i spacerującego w tą i z powrotem strażnika.

Jake nawet nie zauważył, kiedy długa dżdżownica wagonów wjechała na stację. Kamienne płyty zalśniły w świetle reflektorów i zdawały się mienić dziwnym, jakby złowrogim fioletowym światłem.
***
Lincoln (jak zwykli nazywać go naukowcy z instytutu, w którym dzisiejszego wieczora miały odbyć się zajęcia z Phelps’em) przewracał szybko kartki swojego komiksu i nie zwrócił nawet uwagi na to w jakim tempie zaczął poruszać się cały pojazd. Dostrzegł to w momencie uderzenia. Jakiś facet uderzył go łokciem w twarz, a Sandman wypadł mu z rąk. Szelest kartek skończył się dopiero w szparze pod drzwiami, bo tamtędy właśnie wyleciał, choć jego właściciel tego nie dostrzegł zamroczony siłą uderzenia.
-Jesteście gotowi na śmierć?- odezwał się dziwny, pochrypujący głos z systemu powiadamiającego podróżnych o kolejnych przystankach, gdzieś dało się słyszeć jakiś krzyk, po czym kolejka gwałtownie zwolniła i drzwi na kolejną stację stanęły otworem. Zrobiło się niemałe zamieszanie- ludzie podnosili się z podłogi i przeklinali pod nosem. Dopiero teraz mężczyzna zauważył, że szyny musiały być pokrzywione, bądź coś na nich leżało, bo większość pasażerów dziwnym trafem albo nie siedziała na swoich miejscach, albo znajdowała się w dziwnych pozycjach- jeden starszy pan leżał do góry nogami przykryty przez własną teczkę pod pionową rurą na środku wagonu. Jake wyszedł niedbale na zewnątrz cały czas rozglądając się na wszystkie strony za swoją własnością, jednak nigdzie jej nie znalazł.
-Cholera.- wydał z siebie najmniej kulturalne słowo, jakie był w stanie przepuścić przez swoje gardło i w końcu podniósł wzrok.
Stacja była dziwnie sterylna i to sprawiało wrażenie nieprzyjemnej atmosfery.
-Gdzie ja jestem?- chłopak burknął do siebie pod nosem, po czym zaczął z wręcz nieokreślonym skupieniem przyglądać się otoczeniu.
 

Ostatnio edytowane przez Sephamir : 29-07-2011 o 13:38.
Sephamir jest offline