Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-07-2011, 23:30   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[WFRP 2ed] Rycerskie Obyczaje IV

Rycerskie obyczaje IV



Reguły sesji:


* Prowadzący: Bielon i Cohen.
* Kwestia konwencji: BielHekowy heros-slowfood. WFRP. Bretonia.
* Kwestia zgodności z settingiem: Wszelkie materiały kanoniczne zachowują ważność, data rozpoczęcia przygody to jesień w rok po najeździe Archona. Moja interpretacja settingu jest moją interpretacją settingu. A świat jest taki, jaki jest, sami wiecie lekko nie ma.
* Kwestia zastosowania mechaniki: W tej sesji opieramy się na logice i zdrowym rozsądku, wszystkie rzuty wykonuje MG lub zdesperowany Gracz. Gramy korzystając z mechaniki. WFRP 2ed. Mechanika rozstrzyga kwestie sporne, przy czym spory z MG rozstrzyga MG. O konieczności odwołania się do niej decyduje MG.
* Kwestia kontroli MG nad poczynaniami graczy: Gracze mają nieograniczoną swobodę, jednak opis konsekwencji ich czynów leży w gestii MG. W niektórych (sami sprawdźcie jakich) sytuacjach gracze wchodzą w interakcję za światem na opisanych zasadach i sami opisują skutki niektórych swoich czynów. Proszę, na bazie doświadczeń z sesji poprzednich, o wstrzemięźliwość.
* Kwestia relacji wewnątrzdrużynowych: To jest życie, więc konflikty w drużynie są akceptowane, choć nie patrzę już na nie tak przychylnym okiem jak niegdyś. Fabularnie uzasadnione są zawsze zasadne. W sumie zaś radzę pamiętać, że to nasze sesje. Drużyny tu wszak nie ma…
* Kwestia częstotliwości postowania: Tempo postowania ustalamy na jak najczęstszą. Dbajcie jednakże o nie spowalnianie rozgrywki. W niektórych sytuacjach zdarzyć się może, że częstotliwość postów będzie większa. Lub mniejsza. Proszę jednak na wzięcie pod uwagę, że mam 2 maleństwa i ostatnio nawał pracy. Myślę więc, że 2 posty/tydzień to odpowiedni rytm. Nie bądźmy minimalistami. Ja i cohen postaramy się nie być. Wolał też będę postować krócej a częściej. Prosił bym o zachowanie tej rytmiki: post MG, dzień (24h) na odpowiedź Graczy, post MG w przedziale 24h-48h po poście ostatniego Gracza. Byśmy mieli czas przemyśleć co napisaliście. Zaznaczam jednak, że z racji spraw rodzinnych może być tak, że zniknę. I później się pojawię równie nagle. W takiej sytuacji poczekajcie na mnie bez kwękania. Wracając wrócimy do rytmiki i zostaniecie o moim powrocie poinformowani.
UWAGA: Przez 24h każdy z Graczy pisze ze spokojem. Jednak po upływie owych 24h postać każdego z niepiszących może zostać przez innych Graczy wykorzystana; z uwzględnieniem jej charakteru i natury; bez prawa kwękania „Ja bym tego nie zrobił”, „Ja bym tam nie poszedł”, „Ja bym tego nie powiedział”. Pamiętajcie o tym i zmieśćcie się w tych 24h. Albo ryzykujcie…
* Kwestia preferowanej długości postów: Długość się liczy mniej, ważniejsza jest jakość a najważniejszy MG. Gracze piszący posty jednolinijkowe są mile widziani, w charakterze mięsa armatniego. W końcu trzeba zapracować na tytuł "Rzeźnik". Jednak 5 stron opisu blasku księżyca lub wariantowych przemyśleń czy też ekwipunku jest widziane równie mile.
* Kwestia poprawności i schludności notek: Żadnych emotek, psują mój nastrój. Polski język zawsze mile widziany.
* Kwestia zapisu dialogów: Dialogi piszemy. Kursywą oraz poprzedzamy myślnikiem. Najlepiej.
* Kwestia zapisu myśli postaci: Jeżeli znajdzie się postać decydująca się na myślenie to myśli postaci zapisujemy wybranym przez MG kolorem czcionki - czarnym. Myśli poza tym zaznaczamy z obu stron tyldą oraz piszemy kursywą. Lub inaczej, choć lepiej nie.
* Kwestia podpisy pod notkami graczy: Wyłączamy podpisy w notkach sesyjnych. Jeśli to możliwe. Lub nie, jeśli nie. Wówczas można umieszczać w podpisach pochlebne opinie na temat MG i Forum. Lub inne. Pochlebne mniej.
*Walki w grze: Rzecz bardzo ważna. Chciałbym byście pamiętali, że walka to ostateczność. To sposób rozwiązania konfliktu, gdy wszelkie inne metody zawiodły. A walkę wygrywa nie ten który zabije przeciwnika, tylko ten, który przeżyje. W walce można wszak zginąć i wierzcie mi, może się to stać waszym udziałem w tej sesji. Nie życzę wam tego. Wy sobie, jak sądzę, również tego nie życzycie. Pamiętajcie więc o tym dobywając broni. Bo nasi NPCowie dobywając jej iść będą zwykle na pewniaka. Bo też chcą żyć. Czego i wam życzymy.

UWAGA:
Kto chce dołączyć do sesji może zawsze do niej dołączyć pod warunkiem uzgodnienia postaci z MG.
No to zaczynamy!

==================================================
Wieczór na zamku d’Arvill nie toczył się wedle codziennego scenariusza. Cowieczorna, skromna acz wspólna, wypełniona radosnymi rozmowami uczta zmieniła się ponurą nasiadówkę. Wszystko przez skwaszony humor Lorda Petera d’Orr, nowego pana na zamku. Humor Jaśnie Pana zaś miał prawo kwaśnieć. Każdy by się skwasił, gdyby otrzymał list od suzerena, który tego dnia skrzydlatym ptakiem dotarł na wieżę zamku D’Arvill. „Czemu ta cholera nie spotkała po drodze jakiego jastrzębia?” pytała jakaś część jaźni Petera. Takie dylematy pozostawały jednak czysto akademickie a z akademią Peter od dawna nie miał nic wspólnego. I nie rozwiązywały żadnego z problemów. Tego zaś, który wyłaniał się z listu suzerena z całą pewnością, również.

„Z prawdziwą przykrością drogi Malcolmie odebrałem wieści o nieszczęściu jakie spotkało twego nieodżałowanego Ojca, Lorda Berengera. Był mym wiernym, choć unikającym swoich wasalskich obowiązków, poddanym. Może gdyby poddał się mej woli i wsparł me siły orężem, dziś wciąż żyłby. Może. Czasu cofnąć się jednak nie da synu. Na Twoich Lordzie Malcolmie barkach spoczywa teraz odpowiedzialność za D’Arvill. To ciężka służba, ale pewnym jest że jej podołasz. Tego też sobie życzę, albowiem moja dziedzina potrzebuje młodych, mężnych ludzi. Chcąc uświęcić Twe wstąpienie w nową rolę wzywam Cię przed me oblicze na odnowienie Twej wasalnej przysięgi na dzień Świętej Armoryki. Będzie to odpowiednia chwila by przedstawić Ci Lady Joanne de la Foucus, którą wielce rad widział bym u Twego boku. Nadto, nasze spotkanie było by odpowiednią chwilą na spłatę pożyczki, którą Ojciec Twój zaciągnął u mnie. Odpowiednią i ostateczną.

Jego Wielmożność Armand
Książę Akwitanii, Rycerz Graala, Strażnik Królestwa. „


Do dnia Świętej Armoryki pozostał niespełna miesiąc. Peter spoglądając na pergamin zastanawiał się tylko o jakiej pożyczce wspominał łaskawie Książę. Komu przyjdzie ją spłacać nie miał żadnych wątpliwości.

***

Giles Pijawka pił, jak zwykle, kiedy o świcie kołysał się łagodnie na falach porannego przypływu wybierając sieci. Pił bo od wody ciągnął taki ziąb, że kości na wskroś mroziło i gdyby nie pił pewnie by zamarzł. I siny wpływał z połowem do portu. Siny z zimna. Pijąc wpływał siny od wypitej gorzały. I zyskał miano Pijawki, albowiem tyle co on nikt w d’Arvill wypić nie był w stanie. Przynajmniej spośród jego portowych kumotrów. Miał więc powód do dumy.

Miałby i drugi, bowiem tego pięknego jesiennego poranka był pierwszym człowiekiem w d’Arvill, który ujrzał nadpływającą od morza na lekkiej bryzie flotę. Mógłby przynieść tę wieść i dać ludziom w mieście szansę na godziwe przywitanie przybyszy. Może nawet wdzięczność niektórych z nich. Mógłby.

Gdyby nie bełt, który z głuchym dudnieniem wyrwał go z pokładu łodzi i w akompaniamencie plusku posłał prosto w ciemne, morskie odmęty.

Okręty, skąpane w mlecznym przedświcie, owiane całunem porannych mgieł, płynęły dalej. Coraz bliżej celu…

***

Jacob Robespier był potwornie znużony. Raz, że nie spał a przecież już świtało. Dwa, nie pił a tego wybaczyć sobie nie mógł. Trzy, miał za sobą dłuuugą, nazbyt nawet długą rozmowę. Rozmowę, po której bynajmniej lżej mu się nie zrobiło. Fakt, że Lord Peter d’Orr, nowy pan na d’Arvill uwięził jego pryncypała Mistrza Inkwizytorium, otrzeźwił jego zapijaczonego kompana tylko na tyle, by zdołał wydać Jacobowi polecenia. Od tego czasu przybywał do jego burdelu pijąc i dupcząc na krzywy ryj, jak dzisiejszej nocy. I panosząc się nad miarę. Jacob zaś wykonywał polecenia co do joty, bo się to mu, póki co opłacało. Najgorsze jednak były właśnie takie zadania jak dziś, kiedy po wnikliwych obserwacjach pewnym był, że w Opactwie Łaskawej Panienki wrze jak w ulu a siostrzyczki nie tylko z posługami dymają po mieście. Jakąż bowiem mogła być posługa o przedświcie?

Jacob miał plan jak zagonić więcej ludzi do pilnowania klasztoru. Planował całą drogę powrotną do „Domu skromnych panien służebnych”, którego był właścicielem i zarządcą. Plan był dobry i pewnie przyniósł by oczekiwane rezultaty, gdyby nie fakt, że wracający do domu Jacob ujrzał wpływające do portu łodzie. Szedł wysokim nadbrzeżem skracając drogę i widział w bladym świcie stojące na redzie okręty. Zaskoczony, bowiem wieczorem przecie jeszcze ich nie było, zliczył je pośpiesznie. Pięć! Co gorsza w słabej bladości przedświtu widział cumujące w porcie łodzie. I wysypujących się z nich ludzi.

Do burdelu gnał już na złamanie karku. Gnał słysząc z tyłu wrzawę, pokrzykiwania, tupot żołnierskich buciorów, szczęk oręża i krzyki mordowanych. Gnał na złamanie karku wiedząc, że od jego pośpiechu zależy wiele. Bardzo dlań wiele. Jego własny żywot najpewniej. Odkrywając nagle w sobie pokłady pobożności Jacob modlił się do wszystkich znanych mu bogów. I modlitwy te zostały wysłuchane. Zdołał skryć się w progi bezpiecznego schronienia domostwa nim ulice d’Arvill wypełniła rozwrzeszczana, żołnierska tłuszcza…

Czy jednak w mieście ktokolwiek był bezpieczny?

***

Tefler z Brionne, biskup Akwitanii, rzadko opuszczał swą synekurę. Raz, lubił się bawić a trudno było znaleźć lepsze miejsce niż burdel na tyłach klasztoru Sióstr Miłosiernych, którego nota bene był właścicielem. Dwa, nie bardzo było po co, bo to do Akwitanii zwykle przyjeżdżali w jego progi ludzie z prośbami, petycjami i błaganiami. Trzy, tylko sprawy Oficjum, panoszącego się coraz bardziej i podważającego biskupią władzę Oficjum, potrafiły rozemocjonować nie młodego już duszpasterza na tyle, by się mu chciało chcieć. Tym razem szło o taką właśnie sprawę. I właśnie dla tego sprawą ową zajął się osobiście. I bardzo się mu to nie podobało.

Blady świt spadał na miasto znacznie wolniej niźli kierowane mocnym głosem Gilesa de Buroix oddziały. D’Arvill spało w najlepsze i jedynie kilkoro maruderów, pijaczków i nocnych marków stanęło na drodze żelaznych zastępów biskupich a ich opór był rachityczny. Pod rządami nowego pana D’Arvill miasto było niemal bezbronne. Zresztą otrzymało ostatnimi czasy tyle ciosów, że trudno było liczyć na to, że się łatwo pozbiera. Stojąc na pokładzie „Świętej Panienki”, flagowej karaweli jego maleńkiej flotylli, biskup mógł jedynie oczyma wyobraźni widzieć stopień realizacji planów, które wczorajszego wieczora nakreślał swemu słudze po raz kolejny. „Wysadzisz ludzi w porcie. Wydzielisz oddziały do objęcia i obsadzenia każdej z bram. Po dwudziestu. Reszta zajmie ratusz i klasztor. Wówczas poślesz po mnie, bym mógł osobiście poinformować mieszkańców o tym, że miasto ich przechodzi pod rządy Kościoła.” Plan był prosty. Zająć port, bramy miejskie a dalej ratusz. Brakowało im tylko pretekstu.

Areszt nałożony na Inkwizytora Świętego Oficjum przez uzurpatora d’Orra był tym, na co czekał. Fakt, że tym samym nowy pan na d’Arvill uderzył w Oficjum był dodatkową korzyścią. To musiało opóźnić plany Oficjum na tyle, że ich wyprzedził. I zajął miasto. I w dodatku niósł pomoc Oficjum! Życie układało przewrotne plany…


***

- Wasza Wielmożność! Wasza wielmożność… - głos dochodził z oddali, jednak w końcu wyrwał Petera z niebytu i sennego marazmu. W lordowskich komnatach było zimno, zwłaszcza teraz, jesienią. Zakopany w kołdry młody włodarz D’Arvill potrzebował chwili, by się z ich czeluści wygrzebać. W końcu jednak udało mu się ta sztuka.

- Czego?! – pytanie było konieczne, bo zaspany jako i jego pan sługa Hubert był nieco stropiony porannym widokiem swego pana.

- W mieście bitka. Ludzie biskupa wpłynęli do portu nocą i miasto cichcem zajęli. Ponoć jeszcze się w mieście biją. Kto z kim nie wiem. – Peter nie bardzo rozumiał kto z kim i po co miałby się w mieście bić. I po jaką cholerę do portu miałby wpływać biskup? I jaki biskup? W głowie Petera rodziły się dziesiątki pytań, lecz miał świadomość, że niewielkie są szanse, by Hubert znalazł odpowiedź choćby na jedno z nich.

Musiał sam działać. I nie miał na to zbyt wiele czasu…

Świtało.


***

Peter spoglądał po swoich towarzyszach, którzy tak jak i on nic nie rozumieli z tego, co wedle słów uciekiniera działo się w mieście. Nie wszyscy byli jego druhami,. Niektórzy przybyli na zamek niedawno, ale dali się już poznać z najlepszej strony i zdawać się mogło, że ich zaangażowanie przyniesie D'Arvill korzyści niemałe. Teraz zastanawiali się co począć czekając na wieści. Z zamku już pomknął umyślny do miasta. Czekano jego powrotu. Nim jednak miał wrócić, trzeba było podjąć odpowiednie kroki i po to tu, w sali rodowej D’Arvill byli. Peter powiódł po wszystkich zgromadzonych zmęczonym wzrokiem zastanawiając się, czy aby na pewno są tymi, których fortuna wybrała na zwycięzców. Każdy z nich był kimś wyróżniającym się spośród służebnej tłuszczy. Każdemu winno przypaść w udziale odpowiednie zadanie.

Malcolm de Baideaux, młody giermek, który przybył na dwór D’Arvill ofiarowując Peterowi swą służbę i już zdołał wyróżnić się spośród wszystkich zbrojnych na zamku w robieniu mieczem. Ugo de Monmirai, Błędny Rycerz, który ofiarował D’Arvill swe zbrojne ramie. Obaj szlachetnie urodzeni podnosili prestiż D’Arvill i w tych ciężkich chwilach byli dla rodu prawdziwym skarbem. Jaen Paul, który przecież również był rycerskiego stanu i poza orężnym ramieniem przywiódł do D’Arvill niemałą siłę. I Yavandir, który z Peterem w sumie najwięcej przeżył.

Wszyscy oni w napięciu oczekiwali wieści z miasta, ale chyba każdy ze zgromadzonych w komnacie wiedział i czuł, że czas nie działa na ich korzyść…

Nikt jednak nie sądził, iż umyślny którego po wieści do miasta posłano przyniesie takie, jakie wykrzyczał wpadając biegiem prosto z dziedzińca. – Panie! Zbrojni biskupa miasto zaatakowali! Biją się ze Strażą i mieszczanami. Mieszczanie bramę jedną trzymają, ale nie oprą się długo bo ludzi biskupa siła!

***

To był prawdziwy cud, że się mu udało. „Utrzymaj miasto!” brzmiał ostatni rozkaz, jaki otrzymał od swego pryncypała. Był niedorzeczny. Jak do kurwy nędzy miał utrzymać miasto? Miał kilkoro służby, kiedy ci, którzy w barwach biskupich przemierzali z orężem w garści ulice D’Arvill, byli odeń po wielokroć liczniejsi. Mówiło się o dziesiątkach, jeśli nie setkach ludzi. Każdy uciekinier, który dołączał do jego bandy, miał inną wersję. I w zależności od tego jak bardzo strach zajrzał mu w oczy, tak wielu miał za swoimi plecami wrogów. Jacob Robespier póki co nawet się nad tym nie zastanawiał. Miał utrzymać miasto. On! Miasto!

Sposób na wykonanie polecenia znalazł przypadkiem. Usłyszawszy, że ludzie biskupa uderzyli na bramy by je zdobyć. Bramy! Zdobywasz miasto, gdy masz jego wszystkie bramy i mury. Bramy! Do Małej-Rycerskiej miał ledwie kilka przecznic. Nie wahał się ni chwili. Skupieni wokół niego, uzbrojeni słudzy pomknęli przez ogarnięte po raz kolejny wojenną zawieruchą ulice. Nie napotkawszy oporu. Dodatkową korzyścią było to, że nim dotarli do samej bramy jego siły wzrosły trzykrotnie i teraz miał pod komendą nie ośmiu a niemal trzydziestu ludzi. Musiał tylko rozbić łeb panoszącemu się Gustawowi ze Straży, ale była to nader niska cena. Na bramie trwała właśnie bitka i aż dziwnym było, że tych czterech postawionych tam Strażników było w stanie dawać taki odpór niemal dwom dziesiątkom zbrojnych w biskupich fioletach. Niemal dwom, bo trzech z nich ze sterczącymi z piersi bełtami wiło się po bruku. No, wiło się dwóch. Jeden już tylko leżał.

Jacob krzyknął dziko i z wzniesionym w górę mieczem pomknął ku bramie uderzając wespół ze swoim oddziałem na tyły biskupich żołdaków. To była krótka, krwawa potyczka a zaskoczenie zapewniło mu zwycięstwo. Musiał je jedynie umocnić dożynając dwóch ocalałych Strażników. By rozwiązać przyszłe spory decyzyjne. I związane z nimi problemy. Dwóch Strażników i trzech mieszczan, którzy mieli coś przeciw temu. Reszta profilaktycznie zmilczała. Okrwawiony, lecz zwycięski Robespier szybko ocenił swe siły. Pozostało mu ledwie dwudziestu ludzi. Gdyby miał tu wszystkich swoich podwładnych sprawy miały by się znacznie lepiej. Póki co jednak nie miał powodów do narzekań. Utrzymał bramę, miał pod bronią dwie dziesiątki ludzi. Na razie musiało to starczyć…

Tyle że odgłos zbliżającej się, wojennej wrzawy wyraźnie dowodził, że napastnicy są coraz bliżej. I że zaprzestali bezkrwawego przejmowania miasta.


================================================== =====
Powodzenia. Pod każdym postem Graczy proszę o dołączanie 5 wyników rzutów k100. Na potrzebę testów wszelakich.
.
 
Bielon jest offline