Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-07-2011, 15:26   #9
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Który to dzień? Nieistotne. Który rok? Nieważne. Niektórzy starają się wszystko skrupulatnie policzyć- jak długo znajdują się na Gehennie, ile dni minęło odkąd przelecieli przez Anomalię, kiedy ostatnio kogoś wyruchali, dosłownie lub w przenośni. Liczą, zapisuję, ale po co? Czy nie byliby w stanie egzystować, gdyby nie znali domniemanej aktualnej daty? Czy tak ważna jest dla nich wiedza ile mają lat? Czy któraś z tych informacji zmienia na lepsze choćby cząstkę tego gówna, którym bez wątpienia stała się Gehenna po udanym buncie więźniów? Nie. Dlatego Apacz nie zawracał sobie tym głowy. Był człowiekiem praktycznym, a przynajmniej zawsze lubił tak o sobie myśleć. To co robił miało zawsze jasny cel- jasny dla niego, rzecz jasna.

Zaciągnął się słabym tytoniem dostarczanym z łaski Strażnika każdemu więźniowi. Kiedyś życie było proste, właśnie dzięki owemu celowi. Nawet podczas ostatnich dni spędzonych na wolności, kiedy napędzała go żądza zemsty, czuł się dobrze, pomimo ogromnej straty. Właśnie dlatego, że wiedział, co ma zrobić. Dlatego, że miał cel.
A teraz? Zawzięte trwanie przy życiu wbrew woli innych i swojej? Egzystencja, z całkowitym pominięciem esencji, jako forma sztuki? Niefart?
Co on tu robił? Często zadawał sobie to pytanie, rzadko kiedy jednak znajdował zadowalającą go odpowiedź, a nawet jeśli, to następnego dnia szukał kolejnej. Cóż, przynajmniej miał co robić.

Zmarszczył lekko brwi gdy Jerome wszedł do jego celi, wpuszczając do środka snop światła i jednocześnie rozjaśniając ponure, oświetlone słabą czerwoną żarówką, pomieszczenie. Przyszedł po niego, jak zwykle gdy mieli razem trzymać wartę.

- Już- rzucił krótko kończąc jednak niespiesznie papierosa. Gość czekał cierpliwie, w końcu Apacz nie wyglądał na kogoś, kogo można poganiać. Wysoki, dobrze zbudowany i oczywiście cały, z wyjątkiem twarzy, pokryty tatuażami- te po lewej stronie ciała były mniej lub bardziej skomplikowanymi wzorami składającymi się z podstawowych figur geometrycznych, które prawdopodobnie nie kończyły się na ramionach, po prawej zaś był dziary więzienne, w większości zdradzające przynależność do Rippersów. Do tego dwa duże noże, jeden przy pełnym kieszeni pasku przecinającym skośnie klatkę piersiową, drugi w pochwie przy pasie.


Vincent zgniótł niedopałek i wyrzucił go niedbale na korytarz. Zdjął skórzany, sięgający kolan płaszcz z przyspawanego do stalowej ściany haka i upewnił się, czy kusza oraz bełty są na miejscu, zawieszone za połami. Wyszedł z celi, gasząc jedyną, czerwoną żarówkę, lecz jego skóra nadal miała czerwony odcień, niczym mahoń. Płynęła w nim czysta, indiańska krew, chociaż wielu nie dawało temu wiary. Zrodzony był z jednej z nielicznych indiańskich linii krwi, które od wieków nie zostały zbrukane krwią innej rasy. O ile na Ziemi to coś znaczyło, to tutaj był tylko kolejnym pomyleńcem na usługach gangu Cyrkowców.

Pełnienie warty było jednym z najbardziej nużących obowiązków członków gangu. Lepiej było nudzić się w ciasnej celi niż przy zabarykadowanych drzwiach, czekając na atak jakiegoś szaleńca, zbłąkanego ćpuna czy Pokraka. I nie chodziło bynajmniej o niebezpieczeństwo, bo, wbrew pozorom, nie było ono wcale duże- mieli broń, od miotaczy ognia do karabinków na śrut czy strzały, a wszystkie drzwi i włazy zabezpieczone były sztabami lub zastawkami, uniemożliwiającymi otworzenie ich z zewnątrz. Właściwie tylko ktoś z materiałami wybuchowymi lub palnikiem mógł stanowić dla nich jakiekolwiek zagrożenie.

Po wymienieniu uprzejmości z chłopakami których mieli zastąpić, zajęli swoje miejsca, jeden przy miotaczu, drugi zaś pod ścianą, osłaniany od strony drzwi kupą zespawanego metalu.

- Gdyby jakaś dupa, czysto hipotetycznie, powiedziałaby, że da Ci się dymać przez pięć calutkich dni jeśli połkniesz kawałek żelastwa, zgodziłbyś się?- spytał błyskotliwie Jerome, chowając w dłoniach drobną, wręcz dziecięcą, bransoletkę zrobioną z małych, pordzewiałych nakrętek i podkładek.
- Pojebany jesteś.
- To znaczy, chodzi o to...
- kontynuował niewzruszony.- Wysram to, prawda? Kolesie wkładają sobie metrowe ostrza do gardła, to mi coś małego w gardle nie stanie, nie? No to przełknę, pomęczę się, i tyle, pójdzie ze sraką... Bo chyba mi się w brzuchu nie rozpuści, co?
- Jak już mówiłem: pojebany jesteś.
- No ale kurwa przecież człowiek ma w żołądku kwasy trawienne, no nie? Nawet ty, czerwony zjebie, chociaż pewnie ty i krew masz zieloną jak kwas. I sam jesteś pojebany! Przecież nie mówię, że to zrobię. Kto by chciał rżnąć jakąś jebniętą, sadystyczną gotkę... Chyba tylko ty.

Apacz tylko spojrzał na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy i posłał w jego stronę kilka obelżywych gestów na zakończenie dyskusji. Jednocześnie jednak wrócił myślami do sytuacji sprzed tygodnia, kiedy to zmusił jakąś naćpaną gotycką dziwkę do pracy po godzinach, za symboliczne „A teraz spierdalaj”. Nie miał za grosz szacunku do takich kobiet. Nie można być dziwką na pół etatu- albo nią jesteś, albo nie, koniec tematu. Plotka rozeszła się po gangu tak szybko, jak utonęła wśród innych nic nie znaczących informacji „Z gangu i z Gehenny”, Jerome jednak nie zapominał tak łatwo, był prawdziwą skarbnicą wiedzy, tyle że bardzo rzadko się nią dzielił. A jeśli już to robił, to tylko po to, żeby komuś przysrać lub szantażować. Taki z niego cwany sukinsynek.

Długą, trwającą ponad pół godziny pauzę przerwał wstrząs statku, charakterystyczny dla uruchomienia silników. Silników, które od przejścia przez Anomalię były niesprawne i według fachowców „Kompletnie zjebane, ni chuja nie nadające się do naprawienia”. A jednak, żaden z więźniów nie zapomniał tego uczucia, wyczekiwał go podświadomie w każdej chwili swego nędznego żywota.
Stało się. I co teraz? Co to może oznaczać? Strażnik sam poradził sobie z usterką? Ktoś z Zera zdołał wytworzyć elementy zastępcze i wszystko zmontować? Takie coś nie obeszłoby się bez echa, ale to jedyne logiczne rozwiązanie.

Huk od strony drzwi przerwał mężczyznom rozmyślanie (i dziwienie się) nad tym zjawiskiem, spinając ich mięśnie i wyostrzając momentalnie zmysły. Ktoś był po drugiej stronie, na zakazanych korytarzach, i bardzo chciał dostać się do środka. Krzyki, wrzaski, paniczne wręcz wycie kilku osób samo w sobie mogłoby zjeżyć włoski na karku osoby o słabszej psychice, strażnicy jednak zachowali zimną krew. W końcu nie bez powodu zostali przyjęci w szeregi Rimshank Rippers.
Jerome chwycił pewnie miotacz ognia i wycelował go w stronę drzwi, zerkając na Vincenta w ramach konsultacji.

Kto mógł plątać się po zakazanych korytarzach? Nikt przy zdrowych zmysłach. Dało się wyczuć, że coś jest nie tak, że te osoby przed czymś uciekają, jednak tym bardziej otwieranie drzwi było głupotą. Sprowadzanie śmierci na siebie i innych członków gangu nie należało do ich kompetencji.

- Czekaj- powiedział tylko do towarzysza. Ten skinął głową i wpatrywał się w stalowe drzwi.
A co, jeśli jakaś grupa Ripperów miała robotę w okolicy i teraz uciekają przed Hienami? Jebać ich. Co, jeśli uciekają przed… demonem? Jebać ich po stokroć, niech tylko to cholerstwo nie wyczuje ich niepokoju i zostanie po tamtej stronie. Ktokolwiek tam jest, cokolwiek się tam dzieje, Apacz spisał ich na straty. Teraz musiał tylko dopilnować, żeby nie pociągnęli go za sobą na dno. Wyjął kuszę i nałożył bełt, zakończony starym, stalowym, pokrytym rudawym osadem, grotem.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 25-07-2011 o 15:30.
Baczy jest offline