Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-07-2011, 14:04   #12
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
72 godziny wcześniej...

Co to? W powietrzu nagle zwisł sztylet?
Niemal dotykam rękojeści… Chwycę!
Nie mogę chwycić, a przecież go widzę!
Czemu nie mogę cię złowrogie ostrze,
Dotknąć, choć kształt twój widzę tak wyraźnie?
A może jesteś sztyletem widzianym
Oczami duszy? Zwodniczym majakiem
Zrodzonym w mózgu dręczonym gorączką?
Nie, ja cię widzę tak samo wyraźnie
Jak ten mój sztylet!

Zakrzywiona kosa błysnęła w dłoni Szekspira i wykonała błyskawiczny, taneczny łuk w powietrzu. Siedzący obok dziobaty rudzielec runął wraz ze swoim krzesłem plecami na podłogę ratując się tym samym przed, zdawać by się mogło przypadkowym, cięciem. Ktoś zarechotał, ktoś inny zaczął uciszać powstałe niewielkie zamieszanie, z którego z kolei sam aktor niewiele sobie robił.
- No zawrzeć ryje, szmaty! – Łysy brodacz o wadze wskazującej na rzadkie zamiłowanie do „sraczki” nie musiał nawet wstawać. Gwar umilkł. Mógł dalej wpatrywać się i przeżywać pełne przejęcia spojrzenie Szekspira i wczuć się w te jakże dawno minione chwile. Chwile, kiedy jeszcze nie popełniło się swojego zła. Kiedy jeszcze można było tego uniknąć. Nie musisz tego robić. Nie słuchaj tej kurwy! Gdyby ktoś w tej chwili nie patrzył na Szekspira, a na grubasa, to zobaczyłby łzawe zeszklenie w jego oczach. Zresztą nie tylko w jego.
Piekło Gehenny było zdradliwe. Nie było dość straszliwe by nie dało się do niego przyzwyczaić jak do pierwszego lepszego parszywego losu. Wszyscy się przyzwyczajali. Ewentualnie zdychali. A przyzwyczajając się zapominali o całej masie pierdół z czasów sprzed Gehenny.
Szekspir, nawiedzony aktor, wypełniał tę zaczynającą ziać z przeklętych duszyczek Gehenny dziurę. Dzięki temu nie musiał żywić się odpadkami i nie cwelować się za kilka fajek. No i robił TO. Rozdawał mistrza. Niemal za darmochę. Prawdziwego mistrza we własnej interpretacji. On. Ostatni dziedzic wielkiego artysty. Co tydzień w sekcji 1288 pod protektoratem rymiaszków przez kilka godzin zmieniał Cyrk w deski jednoosobowego teatru.

To kłamstwo!
Kłamiesz ohydny tyranie! Dowiodę
Mieczem, że kłamiesz!

Szekspir obejrzał się na jednego ze współwięźniów. W jego oczach błysnęła młodzieńcza pasja. Zapalczywość. Niepohamowana chęć wywrzenia słusznej sprawiedliwości na tym skurwielu, który dopiero po chwili załapał w czym rzecz. Młody Siward o zdobionym sznytami obliczu nie mógł mu jednak nic uczynić. Na nic szybki prosty angielskiego młodzika. Kosa cięła przez słabiznę więźnia. Krew chlusnęła na okolicznych.

Daremnie się trudzisz!
Zranić mnie równym jest niepodobieństwem
Jak ciąć powietrze, które cię otacza.
Tnij mieczem głowy, które możesz zranić –
Bo we mnie życie zaklęte, którego
Żaden zrodzony z kobiety nie wydrze!

Na to właściwe co wierniejsi słuchacze Szekspira czekali najbardziej. Kilku gorliwszych ozdobionych dziarami ofiary, rzuciło się w stronę aktora. Kilku innych bardziej szanujących sztukę ruszyło artyście na odsiecz. W nieokiełznany taniec poszły, noże, kastety i nagie pięści. Zawrzało od dzikich krzyków i bolesnych wrzasków. Kotłowanina śmierdzących ciał spleciona w regularnym mordobiciu ożyła niczym pole bitwy. Oto zdradzieccy angielczycy ścierali się z dzielną załogą Dunsinanu! Dramat sięgał swojego tragicznego epilogu, a ponad krzykami nadal słychać było władczy głos.
W końcu gdzieś pośrodku poobijany mężczyzna wniósł bolesne spojrzenie ku ociekającym na suficie zardzewiałym rurom termicznym. Jego twarz wykrzywiał grymas boleści i przyjmowanej z dumą porażki. Pęknięty łuk brwiowy i krwiście poszarpana skóra na policzku świadczyła o tym, że nie migał się od starcia. Pełnym napięcia i emfazy głosem zakrzyknął spoglądając na najbliższego z walczących.

Ja się nie poddam! Nie będę całować
Ziemi pod stopą młodego Malcolma.
Nie chcę by motłoch smagał mnie przekleństwem.

Ja będę walczył. Oto się osłaniam
Rycerską tarczą. Do broni, Makdufie,
Kto pierwszy krzyknie: „Dosyć”, niechaj sczeźnie!

Oczywiście nie krzyknął nikt. Trochę za to potrwało nim rymiaszki zaczęli na poważnie kończyć rozróbę pacyfikując najwytrwalszych.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline