Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2011, 23:06   #15
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Przeszklone korytarze i sale Agrodomów stanowiły oazę spokoju w porównaniu do reszty opanowanej przez więźniów części Gehenny. Oczywiście tak było teraz, kiedy Gildia Zero zarządzała tym fragmentem statku. Po przejściu przez anomalię i buncie większość upraw w Agrodomach została zniszczona a pracujące tam maszyny zostały rozłożone na części, z których zmontowano inne rzeczy. Na szczęście Gildia zagarnęła dla siebie zrujnowane pozostałości i zdobyła z innych sekcji materiały do przywrócenia części upraw. Niektóre jednak stracono bezpowrotnie, ludzie natomiast musieli zastąpić maszyny rolnicze i wykonywać żmudne i monotonne, aczkolwiek niezbędne do przeżycia prace. Takie na przykład jak zapylanie. Większość uprawianych w Agrodomach roślin była samopylna, ale transgeniczna soczewica i soja, główne źródło wysoko wartościowego białka roślinnego wymagały pomocy ludzkiej ręki. Na Ziemi to owady odwalały całą pracę, na Gehennie po rozebraniu maszyn – ludzie.

Kristi odziana w bawełniane szorty i podkoszulek noszące zarówno fabrycznie nadrukowane symbole Gehenny jak i ręcznie domalowane oznaczenia Gildii Zero przyklękła przy kolejnym rządku upraw. W dłoniach okrytych bawełnianymi rękawiczkami trzymała pipetę. Rękawiczki nie były obowiązkowe, ale przy pracach z roślinnością nie można było nakładać hamujących pocenie substancji na ręce. Miało to nie dopuścić do niepożądanych reakcji z żywnością. Zamiast walczyć z utrzymaniem małych przyrządów w śliskich, spotniałych dłoniach Lenox wolała, aby pot wchłaniał się w bawełnę. Pobrała pipetą pyłek z pręcików jednego i przeniosła go na słupek sąsiedniego kwiatu. Potem postąpiła tak z kolejną parą, kolejną i kolejną. W zgięciu łokcia poczuła wilgoć i kiedy wyprostowała rękę strumyczek potu popłynął w dół przedramienia. Przetarła dłonią rękę a później kark, czoło i wgłębienie nad górną wargą. Czuła jak pot cieknie jej po plecach. Zerknęła na wyświetlacz temperatury. 87, 8 Fahrenheita. 31 Celsjusza. Organizm bronił się przed przegrzaniem. Przeniosła wzrok dalej. Była w środku rzędu, czekało ją jeszcze cholernie dużo pracy.

Dwie standaryzowane jednostki czasowe później Kirsti zdawała sprzęt pod okiem Angusa Lermonta. Praca nie była specjalnie ciężka, ale diabelnie monotonna, poza tym Angus niczego nie ułatwiał. Był wkurzającym gnojkiem, który dużo gadał a mało robił a jego durne żarty bawiły tylko jego samego.
- Jak tam dzisiaj moja maleńka pracowita pszczółka się sprawiła? – Dziwnie zagryzał wargę, kiedy bezczelnie gapił się na Kristi i jej przyklejony do spoconego ciała top – Lubię jak moje pszczółki dobrze pracują, oj tak, oj tak – potarł palce i jeszcze bardziej się nachylił, aby zajrzeć kobiecie w dekolt. – Gdzie teraz lecisz pracowita pszczółko?

- Bzzz bzzz – Kristi szybko ruszyła w stronę drzwi, bo Angus, mimo że zwykle nieszkodliwy zawsze przyprawiał ją o złość.

Kiedy opuszczała pomieszczenie słyszała jeszcze jego urywany rechot.

Chwilę później Lenox dołączyła do ekipy przygotowującej papkę. Dziwne, ale i w tym pomieszczeniu gdzie temperatura powinna być niższa wskaźnik oscylował około 86 stopni w skali Fahrenheita. Coś było nie w porządku.

- Jak tam „Truteń” Lenox? – Mimo, że Angus sam siebie zwykł nazywać królową pszczół ekipy pracujące pod jego okiem szybko nadały mu inną ksywkę.

- Jak zwykle, nic nie robi, brzęczy i przeszkadza – wzruszyła ramionami – Na Ziemi mamy z milion gatunków owadów, jakiś jajogłowy mógł załadować mały promil z tego na Gehennę.

- Taa pomyśl, co by się stało z nimi po przejściu przez anomalię?

- Pewnie zyskałyby złowrogą świadomość i wyżarłyby nam wszystkim mózgi – Kirsti sprawdziła wraz z pracującym obok Troyem parametry zaczynu, zbytnie ogrzanie masy mogło jej zaszkodzić.

- Spoko zamknęlibyśmy je wszystkie z Ripersami i zdechłyby z głodu – śmiech urwał się szybko, kiedy do sali wszedł Graf Zero.

- Macie przerwę. Agregat biomasy nadal szwankuje. Zostawcie zaczyn w stanie rozkwitu i idźcie odpocząć do swoich pokoi. Poślę po was kogoś, jak będzie można wrócić do pracy.

Kilka osób kręcących się wokół zbiornika z papką zebrało się szybko i opuściło pomieszczenie.

- Jak tego szybko nie naprawią to wszystko będzie można wypierdzielić. Jeszcze trochę i nikt tego nie tknie.

- Coś ty Ripersi zeżrą.

- Ripersi zeżrą wszystko Troy – Lenox zdjęła rękawiczki z dłoni – zresztą inni też to zjedzą, jeśli im odpowiednio podprawisz żarcie.

W pomieszczeniu sanitarnym Kirsti odkleiła od skóry przepocone ubranie i rzuciła je w kąt, nie musiała się martwić o zabrudzone ciuchy. Od tego byli inni. Chwyciła dozownik „Czyściocha”, substancji wymyślonej przez członka Gildii, ·której skład stanowiły różne enzymy rozkładające wszelkie zabrudzenia na skórze. Lenox pokryła całe ciało przezroczystą substancją, odczekała odpowiedni czas na aktywację preparatu, po czym starła ją z siebie. Nałożyła czyste ubranie, kombinezon, który jednoznacznie określał przynależność do Gildii i opuściła teren Agrodomów. „Czyścioch” świetnie radził sobie z brudem, ale czasem miała ogromną ochotę na zwyczajny, staromodny prysznic. Wiedziała jednak, że nigdy nie dostanie takiej ilości wody, która była zbyt cenna żeby marnować ją w ten sposób na kogokolwiek. Zresztą przy spieprzonych agregatach trzeba będzie zwiększyć ilość wody do nawodnienia plantacji. Na Gehennie oznaczało to, że kiedy gdzieś trzeba dać więcej wody to ktoś dostanie jej mniej.

Z daleka spostrzegła gościa, który czekał na nią pod jej celą. Członek Punishersów, z którymi Gildia miała dobre układy, ale na wszelki wypadek sprawdziła teren wokół. Facet poderwał się do góry i błysnął uśmiechem, który chyba miał być w jego mniemaniu uspokajający.

- Ty jesteś Lenox – ni to zapytał ni to stwierdził.

Skinęła głową i zanim zdążyła zapytać, w czym rzecz mężczyzna sam przeszedł do sedna gadki.

- Nazywam się Cathal. Wiem, że interesują cię pewne informacje. Bardzo możliwe, że będę w stanie ci pomóc, ale za odpowiednią zapłatą.

Kirsti zerknęła na drzwi swojej celi. W środku miała zamontowaną sztabę umożliwiającą jej zamknięcie się od środka, ale każdy mógł wleźć do pomieszczenia, kiedy jej w nim nie było. Wprawdzie umieszczała pomiędzy drzwiami a ścianą kilka cienkich drucików, których brak informował ją czy ktoś zaglądał do jej pokoju, gdy jej w nim nie było, ale jeżeli ten cały Cahal stał na zewnątrz to mógł umieścić je na powrót w dawnym miejscu, podczas gdy jego kompan ukrywał się środku. Gehenna nauczyła ją żeby w odniesieniu do innych ludzi zawsze zakładać najgorsze dopóki jej nie udowodnią, że jest inaczej.

Szybko analizowała, co powinna zrobić w takiej sytuacji, kiedy pokład pod jej nogami lekko zadrżał. Statek uruchomił silniki? Stłumiła chęć rzucenia się w kierunku siedziby Gildii, aby dowiedzieć się czy rzeczywiście stało się to, co myślała, że się stało. Jeśli nawet statek ruszył to i tak nie mogli póki, co nic z tym zrobić.
Opanowała się. Spojrzała na członka Punishersów. Oparła się lekko o ścianę sugerując odprężenie, ale tak naprawdę była gotowa do ucieczki gdyby facet okazał się zagrożeniem.

- Mów dalej - zachęciła go niskim głosem.

- Trzydzieści działek neoinsuliny lub lekarstwo o podobnym działaniu. Znam kogoś, kto wie, gdzie osadzono tego, którego szukasz.

- Brzmi zachęcająco a i cena jest rozsądna, ale rzuć mi jeszcze jakieś dane żebyśmy oboje mieli pewność, że posiadasz informacje, jakich szukam.

- To człowiek, który miał okazję sprawdzić dane ze STRAŻNIKA. Nie chwali się tym specjalnie. Lekarstwa są dla niego. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś więcej musiałbym cie do niego zaprowadzić. Ale mogę dać ci zastaw w wysokości połowy sumy. Zwrócisz go plus zapłatę jak już się dowiesz czy informacja była warta.

- Umowa stoi. Ale wiesz ja nie jestem cukrzykiem. Rozumiesz, w czym rzecz?

- Poczekam - wzruszył ramionami. - Mój kontakt nie powie niczego bez gwarancji lekarstw. A Gildia ma chyba największe ku temu predyspozycje by je zdobyć.

Skinęła głową.

- Gdzie cię znajdę?

- Znasz członka waszej Gildii. Niejakiego Rubena. On wie jak się ze mną skontaktować.

- Jasne. Znajdę cię.

- To jesteśmy dogadani. - Odpowiedział.

Poczekała aż Cahal zniknie jej z oczu i dopiero wtedy otworzyła drzwi celi wpierw usuwając druciki. Pusto. Pomieszczenie było tak małe, że nikt nie byłby w stanie ukryć się tak żeby nie spostrzec go przy pierwszym rzucie oka. Zatrzasnęła drzwi z powrotem i wcisnęła „czujki” na miejsce. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę serca Gildii Zero. Jeśli statek rzeczywiście ruszył to tam będą wiedzieli, co się wydarzyło. Poza tym potrzebowała dodatkowej roboty, obecnie nie było ją stać na informatora.
 
Ravanesh jest offline