Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-07-2011, 22:59   #22
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Oczekiwali najgorszego, bo na Gehennie nie było "małych nieszczęść". W środowisku zdominowanym przez przemoc, chciwość i okrucieństwo trzeba było mieć oczy dookoła głowy, wypatrywać niebezpieczeństwa na każdym kroku. No może z wyjątkiem centralnych rejonów zajętych przez gang, gdzie było względnie bezpiecznie, jeśli nie miało się wrogów wśród swoich.
Krzyki nie cichły, zmieniało się tylko ich natężenie, częstotliwość, towarzyszące im walenie w drzwi... Każde uderzenie było jak alarm. Przymocowują ładunki wybuchowe? Próbują wyważyć przeszkodę? A może po prostu biją pięściami w akcie rozpaczy? Ani Jerome, ani Vincent nigdy nie dowiedzieli się, co działo się na zakazanym korytarzu tego dnia, żaden też nigdy nie wracał myślami do tego dnia. Co było, minęło.

Jeszcze zanim zagrożenie całkowicie minęło, Apacz zaliczył to wydarzenie do przeszłości. O ile jego towarzysz zdawał się nie być do końca przekonany o słuszności podjętej przez nich decyzji, o tyle jemu nie przeszło nawet przez myśl, że mógł postąpić niewłaściwie. Tu, na Gehennie, trzeba było dbać przede wszystkim o własny tyłek. Jeśli zgrywanie bohatera ma się opłacić, to czemu nie, jednak robienie tego z jakichkolwiek "szlachetnych" pobudek było czystą głupotą, igraniem ze śmiercią. Co innego ryzykować dla zabawy, to było tutaj, a szczególnie pośród Rippersów, bardzo popularne. Czasem trzeba było przypomnieć innym, dlaczego powinni cię szanować, a czasem trzeba było udowodnić samemu sobie, że ciągle ma się jaja. Drugi argument tyczył się przede wszystkim kolesi, którzy przegrali w pojedynku na cyrkowej arenie, po tym, jak zostali zgwałceni przez zwycięzcę tracili poczucie własnej wartości.

Ale ta sytuacja nie kwalifikowała się do żadnej z kategorii, tutaj drzwi otworzyć mógłby tylko "heros" lub kompletny świr, a żadnego takiego w pobliżu nie było.

W końcu dopadła ich standardowa nuda, pozostawiając to wydarzenie daleko w tyle.

- Hej, czułeś, jak silniki się załączyły? No kurwa przysiągłbym, że statek drgnął , chwilę przed waleniem w drzwi!- Jerome mówił już o wydarzeniu sprzed godziny jakby zdarzało się to co wartę. Ale nie zdarzało się.
- Ta, podobne uczucie. Ale to niemożliwe...
- Kurwa, a co, jeśli lecimy... do domu? Mój syn ma chyba już z... 30 lat? Albo mniej... Ile ja mam lat?

- Skąd ja mam wiedzieć?- parsknął Indianin.
- No ale na ile wyglądam?
- Bo ja wiem, 35,40?
- Kurwa, stary jestem...
- zamilkł, myśląc nad czymś intensywnie.- A co byś zro...
- Tylko kurwa nie to
- przerwał mu w pół słowa Apacz. Nie lubił tych głupich dywagacji, którymi zamęczał go wiecznie towarzysz. Zawsze dawał upust swojej niechęci, lecz, mimo to, zawsze odpowiadał szczerze.
- No ale pomyśl: lądujemy na Ziemi, w ramach przeprosin za nieprzewidzianą awarię i dyskomfort...
- Skąd ty znasz takie mądre słowa?
- Chodziłem z taką jedną nauczycielką kiedyś, przez parę miesięcy. To mnie zajebiście ukulturalniło, wiesz? Ona nauczyła mnie czytać bez literowania na głos.
- Czyli teraz literujesz po cichu? Jebany geniusz.
- Pierdol się. Po prostu chciałem przeprowadzić z Tobą poważną rozmowę, a Ty jak zwykle masz to w dupie.
- Dobra, mów. Nie mam nic lepszego do roboty... chwilowo.
- No więc, w skrócie, uwalniają nas. Tych bardziej potulnych, wiesz. I załóżmy, że Ty byłbyś tym potulnym. Co byś zrobił? Wiem, że zajebali Ci całą rodzinę, czy coś koło tego, ale chyba myślałeś kiedyś o tym, co by było, gdybyś jednak wrócił na Ziemię? Na stepy, czy co wy tam macie.
- Stepy wyszły z mody dawno temu, zbudowali tam fabryki i elektrownie... To, co kiedyś było nazywane rezerwatami, tam gdzie mieszkała garstka Indian... Teraz to blokowiska i domy wielorodzinne, wieżowce i miejsca pracy. To jak osobne miasta. Urośliśmy w siłę, mamy swoje miejsce na ziemiach Zjednoczonych Kontynentów Amerykańskich, stabilne, mocne miejsce, z którego nikt nas już nie wygoni.
- Ale żeś się rozgadał... Ale nie odpowiedziałeś na pytanie. Co robisz, gdy myślisz o powrocie?
- Nie myślę
- odpowiedział spokojnie, zdając sobie sprawę, że właśnie rozpoczyna jedną z ich "małżeńskich sprzeczek".
- Co kurwa?- Jerome nie ukrywał zdziwienia.
- Po prostu, nie jestem taką ciotą jak Ty, nie marzę o niemożliwym.
- Pierdol się, sukinsynu. Poza tym, silniki się włączyły...
- Nie masz pewności...
- Przestań, kurwa, jak możesz tak kłamać przed samym sobą?!
- uniósł się mężczyzna, żywo gestykulując. -Statek leci, kurwa! Czy chcesz tego, czy nie. I powrót na którąś z zaludnionych planet jest jak najbardziej możliwy!
- Jest szansa, ok, ale jak możesz być tak kurewsko naiwny i wierzyć, że cię wypuszczą?! Nie ogarniasz, kto znajduje się na tym statku? Kupa gówna! Wysłali nas tu, żeby mieś spokój, żeby normalne społeczeństwo mogło wychowywać kolejne pokolenia. Na prawdę myślisz, że istnieje jakikolwiek powód, dla którego pozwolą choćby garstce na powrót do cywilizowanego świata?
- Siedzimy tu od lat! Sześć, siedem lat! To szmat czasu, ludzie mogą się zmienić!
- TO nazywasz zmianą?! Kurwa, ślepy jesteś, czy tylko nieodwracalnie pierdolnięty?! Pomyśl, co dzieje się na tym statku: gangi, prochy, dziwki, kanibalizm... Zero moralności, i Ty wcale kurwa nie odstajesz od reszty w tym aspekcie.
- A Ty niby kurwa lepszy?!
- wysyczał Jerome wskazując Apacza palcem.
- Nie, nie lepszy! Ale nie ja pierdolę głupoty o ułaskawieniu.

Jerome poruszał ustami, jakby nie mógł sklecić słowa, po chwili zrezygnował kompletnie. Wiedział, że to w co wierzy jest głupie i że Apacz ma w pewnych sprawach rację, jednak nie zamierzał przestawać marzyć. Po prostu, to jedyne, co mu pozostało.
Resztę czasu warty spędzili milcząc, niemniej jednak napięcie między nimi zniknęło- obaj pogodzili się z różnicami między ich poglądami.

Vincent sam dotarł do stołówki w ich sektorze, gdzie wydawali im żarcie z przydziału. Żarcie, bo nie można było nazwać tego "jedzeniem", przynajmniej nie z czystym sumieniem. Nie to, żeby ktoś tu dbał o sumienie, po prostu termin "jedzenie" zarezerwowany był dla naturalnego pożywienia, na przykład dla warzyw hodowanych przez Gildię Zero w agrodomach.

Przełykał ostatnią łyżkę gęstej brei, przyzwyczajony do mało przyjemnej konsystencji i frustrującego braku smaku czy zapachu, kiedy przysiadł się do niego nie kto inny, jak Jerome. Początkowo Apacz obawiał się, że ten zechce kontynuować rozmowę o uruchomionych silnikach i o powrocie na Ziemię, jednak, o dziwo, tym razem miał coś ciekawego do powiedzenia.

Gdy wesołek skończył wymieniać warunki, Apacz spojrzał na niego twardym wzrokiem i odpowiedział głębokim, poważnym głosem:
- Powiedzmy, że dam Ci pięć procent i zadbam, żeby nikt Ci kosy w plecy nie wbił. Wiesz, jacy bywają chłopacy z gangu... Czasem myślą, że dostaną działkę martwego, jeśli nie wrócą w pełnym składzie...
- Pięć ciężko się liczy. Dziesięć.

Co do tego Jerome miał rację. Poza tym, Navarro nie potrzebował fajek "na gwałt", jakkolwiek by to nie brzmiało. Nie musiał się targować, i szczerze mówiąc, nawet mu się nie chciało.
- Dziesięć. A teraz opowiadaj.
- Wypad na Zakazane Korytarze. Kilka osób jako eskorta. Nic więcej nie wiem. Płacą pięćdziesiąt na głowę plus kurewskie pięć procent znaleźnego.

Kurewskie pięć procent. Przecież to się tak ciężko liczy...
- Kiedy?
- Za godzinę. Wchodzimy na miejsce kogoś kto wypadł.
- Dobra. Gdzie się spotykamy?
- Pod wyjściem z członkiem w czapce błazna.
- Wpadnij po mnie, jak zwykle
- powiedział Apacz, po czym wstał i, nie czekając na odpowiedź, udał się w stronę swojej celi.

"Krótki wypad". "Z daleka od oczu wścibskich gangów". Brzmiało dziecinnie, gdyby nie fakt, że akcja miała przebiegać na ziemi niczyjej, co nie było zbyt precyzyjne. Te korytarze nie należały do żadnego z gangów prawda. Przestawało to jednak napawać optymizmem w chwili, w której człowiek zadawał sobie pytanie: Dlaczego? Dlaczego żaden gang nie przejął władzy nad tymi odcinkami? Skoro teren ma być "z dala od oczu gangów", to znaczy, że nie toczą się o niego walki. Ponownie zapytamy: Dlaczego? Sąsiadują z wypaczonymi strefami i strach trzyma rozsądnych ludzi z daleka? Kryjówka tych inteligentniejszych Pokraków w okolicy? Może Strażnik nadal ma władzę w tamtych sektorach, lub Hieny schodzą się tam na niedzielne obiadki? A może coś jeszcze gorszego?
A może nie? Nie ma sensu się nad tym rozwodzić, w końcu za godzinę będzie miał szansę poznać prawdziwą przyczynę. I oby jej sprostał, szkoda byłoby umierać tak młodo, jak reszta tych śmieci tutaj.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline