Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 09:09   #29
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=RrxePKps87k[/MEDIA]

Wyszli na zewnątrz, pociągając za sobą tak wielu, jak się dało. Na plecach Jakuba szaleniec recytujący wersy jakiegoś nieznanego mu poety. Za plecami agonia Wieszcza. I strach. W wielu barwach, smakach i odcieniach.
Zaniepokojenie, jego kwaśno-gorzki zapach w powietrzu, gorączkowy, ciepły dotyk na skórze, lodowaty, odbierający oddech smak w gardle.

Gródź opadła. Ciemność. Otchłań. Nagłe zimno. Tylko przez chwilę. Mechanizm magnetyczny puścił i brama ruszyła w drogę ku górze.

Pierwsze przyszło skojarzenie z kurtyną odsłaniającą scenę. Silne, sugestywne i na pewno mające jakiś związek ze słowami człowieka na jego plecach. A potem Jakub ujrzał, co działo się na scenie... i przyszło własne wspomnienie.

+

Flashback. To się już zdarzyło. Ocean krwi. Góry ludzkiego mięsa. Wspomnienie jak uderzenie w twarz. Lwy Pana, było ich trzech: Ras David o dredach sięgających pasa i dwóch diakonów. Jednym z nowicjuszy jest nowo nawrócony Szkutnik. Tryska wręcz wiarą. Jego oczy błyszczą, a całe ciało wyrywa się do działania. Jego entuzjazmu nie studzi panorama setek martwych i umierających współwięźniów, których ciała zaścielały całą przestrzeń otwartego spacerniaka. Ciała zalegały też na biegnących wzdłuż ścian galeriach prowadzących do cel, a nawet zwisały ze znikającego w ciemności wysokiego sklepienia.

Zginął cały blok. Dwa tysiące ludzi. Drobna bójka więźniów spacyfikowana przez Strażnika z rozmachem godnym starotestamentowego Jot-Ha-Wu-Ha. Jedno z wielu zdarzeń bezpośrednio po przejściu przez anomalię, które szybko nauczyło wszystkie ocalałe Dorotki Gehenny, że nie są już w Kansas.


+

- de profundis clamavi ad te Domine. Domine exaudi vocem meam fiant aures tuae intendentes ad vocem deprecationis meae...- Jakub postąpił dwa kroki w stronę stołówki. Dłoń mimowolnie zacisnęła się na benedyktyńskim medaliku - jedynej widocznej oznace przynależności gangowej. Szeptanie słów zapomnianej modlitwy pozwalało Jakubowi nie wrzeszczeć. Zdawał się zupełnie nie zauważać nagiego faceta uczepionego na jego plecach.

Za to doskonale widział człowieka przekraczającego gródź stołówki. Spory gość o aparycji niezbyt urodziwego gladiatora. W rękach wycelowana przed siebie broń, a w oczach prosta i czytelna motywacja.

Pierwszy padlinożerca wkraczał zbadać teren.


+

I znów wspomnienie z bloku zmasakrowanego przez Strażnika. Na pobojowisku uwijało się już około setki więźniów. Szabrownicy skrupulatnie przeczesywali kieszenie i cele ofiar. Jakub z przerażeniem stwierdził, że nikt nie próbuje pomóc rannym. Najpierw poczuł, jak gotuje się w nich krew, ale ułamek sekundy później przypomniał sobie swoją niedawną wizję.

- Gdzie leziesz, nowy - twarz Ras Davida wydawała się w tym świetle bezdennie czarną plamą, w której połyskiwał śnieżnobiały uśmiech i bezlitośnie świdrujące oczy. - Bogu boskie. Cesarskie cesarzowi. Pozwól umarłym brać to co umarłe.

- Ale... oni nie rozumieją. Oni... Są jak te psy żrące się o ochłapy z pańskiego stołu... - Szkutnik z zaskoczeniem stwierdził, że obraz całości tak klarowny w jego głowie, tak jasny, gdy niedawno medytował nad Pismem, teraz ubrany w słowa brzmiał po prostu idiotycznie - ochłapy z pańskiego stołu... a to przecież... każdy z nich to potencjalny Chrystus... muszą zrozumieć, pozwól mi do nich przemówić.

Mistrz David milczał wpatrując się w świeżaka. Jego wzrok nie potępiał, ale zdawał się odbijać naiwność Szkutnika z bezlitosną precyzją wypolerowanego lustra.

- To nie zadziała... - odpowiedział sam sobie.

Naczyciel posłał mu rozbrajający ojcowski uśmiech.
- Dlaczego? - spytał spokojnym, głębokim głosem. Nie było to właściwie pytanie a głośna zachęta do autorefleksji.

- Bo oni zrozumieją tylko tyle, że nazywam ich psami żrącymi ochłapy. I to prawdopodobnie bez względu na słowa, jakich użyję. Wtedy prawdopodobnie nas zabiją i będą dalej robić swoje. - potęga radosnej oczywistości nauk, które David wydobywał z jego ust nie przestawała go fascynować. - Ale jak pokazać psu, że nie jest psem?

- Znasz odpowiedź Szkutniku. Usiądźmy przy stole życia i zacznijmy jeść jak ludzie.

+

To było w innym świecie. Ras David nie żył. Armia Lwa rozrosła się, a następnie rozleciała na dwie frakcje, z których każda zatomizowała na kilkanaście Porządków, Zakonów i Kościołów zainteresowanych głównie poszerzaniem swoich wpływów i ledwie powstrzymujących się, by rzucić się sobie do gardeł.

Ale Jakub nie zapomniał tamtego dnia, ani lekcji, której wtedy otrzymał. Cztery z tamtych "psów żrących ochłapy" mieszkały teraz razem z nim w klasztorze na R-1421.

Szkutnik nieco oprzytomniał, odwrócił głowę w stronę nagiego "jeźdźca", który tymczasem zdążył już opuścić jego plecy i do połowy się odziać.

- Niepodobieństwo – tamten właśnie kończył swój natchniony monolog spoglądając w ślad za wchodzącym do środka uzbrojonym "gladiatorem" – Zupełne niepodobieństwo! O Boże…

- Dzięki za pomoc. - rzucił do towarzysza, którego nagle bardzo pochłonęły plamy krwi pod stopami - Chyba uratowałeś mi życie. Mam zamiar wejść do środka, jeśli chcesz mi towarzyszyć, wolałbym, żebyś nie robił tego w charakterze plecaka. - Co powiedziawszy, z dłonią wciąż zaciśniętą na medaliku, wszedł do środka i ruszył w stronę, z której dochodziło skomlenie. Jego plan był prosty i nie odbiegał zbytnio od tego co robili dwa lata temu. Patetyczne "siedzenie przy stole życia" sprowadzało się póki co do paru punktów: Ocenić niebezpieczeństwo, pomóc rannym, spisać numery zabitych, a następnie zrobić porządek z ciałami i usunąć ślady bytności demona ze stołówki. Angażując do tych czynności tylu więźniów ze zbiegowiska ilu tylko zdoła.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 05-08-2011 o 09:14.
Gryf jest offline