Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2011, 09:25   #1
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
[Horror +18] Pacjenci

PACJENCI



Iceman


Kobieta leżąca na ziemi jęczała i gapiła się na dziurę wielkości pięści w swoim brzuchu. David spiłował naboje w swoim rewolwerze, konwencja Genewska raczej nie bardzo go obchodziła. Wychodzący z ciała pocisk pozostawiał po sobie wielki ślad. Kałuża krwi w garażu powiększała się nieustannie i bardzo szybko. Dziewczyna wiedziała czemu Walker tu jest. Była żoną faceta który podpał nie tej magi. Nie obchodziło jej kim był morderca, interesowała się tylko ubytkiem w swoim pięknym, młodym ciele.

Z ust ciekła jej czerwona piania, wstrząsały nią konwulsje po których z japy wyciekały wymioty.
- Spójrz mi w oczy. - Powiedział cicho David. Kobieta nie reagowała, ponownie uwolniła z ust czerwoną od krwi, gęstą ślinę i zwymiotowała prosto na swoje piersi okryte przesiąknięta od krwi bluzą.

Widząc brak reakcji umierającej Walker lekko się zaczerwienił i wybuchnął gniewem.
- SPÓJRZ MI W OCZY! - Wrzasnął mierząc jej rewolwerem w twarz.
Spojrzała. Drgała jakby miała bardzo uciążliwą czkawkę. Oczy. Oczy miała piwne, wielkie i pełne strachu. Przed chwilą tylko strachu przed śmiercią, ale teraz również obawiała się, że Iceman będzie ją torturował. Tak się nie stało. Spojrzał jej w te piękne oczęta i uspokoił się raptownie. Lekko uśmiechnął się kącikami ust i strzelił. Niewiele zostało z głowy.

Zakręcił rewolwerem i nagle schował go do kabury. Jak kowboj. Rozejrzał się po garażu. Na brudnym, drewnianym blacie leżało sporo broni palnej. Wiadomo, garaż mafioza. Stał tu też piękny, niebieski Gran Torino. Walker rozejrzał się po półkach z narzędziami, wnętrzu samochodu którego siedzenia był okryte kosztowną, matową skórą. Odwrócił się w stronę trzech stopni prowadzących do drzwi kuchennych.

Nagle usłyszał trzask i zapadła ciemność. Zapewne pękła żarówka która zwisała posępnie z sufitu. Po pięciu sekundach światło się zapaliło. Były to jednak światła z samochodu. Przewody w samochodzie i żarówce dostały zwarcia w tej samej chwili? Dziwny przypadek, ale możliwy. Mimo to Walker w oka mgnieniu obrócił się na pięcie i wyciągnął kaliber 44. W samochodzie, na miejscu kierowcy siedział mężczyzna. Uśmiechał się. Był to uśmiech cwanego małego łobuza. Sześcioletniego chłopca który właśnie oglądał efekty swojej małej zbrodni przeciw wrednemu, staremu sąsiadowi. Iceman natychmiast wystrzelił pozostałe w bębnie cztery naboje. Nie polała się krew. W samochodzie nikogo nie było.

Złudzenie.

Wyobraźnia.

Sen.

Wyrwał się z tego snu i obudził się w sali. Obok leżeli inni. Pamiętał gdzie jest. Szpital psychiatryczny. Adwokat z mafii chociaż tyle zrobił. W więzieniu mogło być bardzo niemiło, a w tym szpitalu dostawał całkiem fajne proszki. No i nie ma gwałtów, a w końcu David był przystojnym facetem. Było ciemno, ale wzrok szybko przywykł. Dostrzegł swoje rzeczy. Ubrania. Portfel i telefon, który miał tylko ze względu na zlecenia który otrzymywał. Odłączył się od aparatury do której w ogóle nie powinien być podłączony i ubrał się. Niektórzy robili to samo.

King


Mecz. Rugby. Znowu miał dwadzieścia parę lat i całkowicie sprawny bark. Oczywiście uważał, że jest to rzeczywistość i nie przeczuwał nadchodzącego. Zaczęła się gra. Zaczął również padać deszcz. Poczuł ciężkie krople uderzające o kask ochronny, czuł jak jego czekające na podanie dłonie okrywają się ochładzającą cieczą. Piłka poleciała, była śliska ze względu na warunki pogodowe, ale on i tak chwycił ją bez problemu. Rzucił się biegiem do celu.

Czuł, że zaraz coś się stanie. Nie uda mu się kogoś wyminąć, mimo to biegł spokojnie. Wzrok skupiony na celu, nogi odrywające się od ziemi w oszołamiającym tempie pokonywały kolejne metry. Nikt mu nie przeszkodził. Udało mu się! Dobiegł! Rzucił piłkę o mokrą ziemię i podskoczył z radości krzycząc. Dopiero teraz dostrzegł czemu nikt mu nie przeszkodził. Nikt nie żył. Obie drużyny leżały martwe, a niebiosa krwawiły. Czerwone krople przefarbowały jego strój, oblepiły jego dłonie i twarz skrytą za siatką kasku. Przerażony zrobił krok w tył. But plusnął w kałuży krwi ukrytej pośród trawy.

Ktoś klaskał. Spojrzał daleko w głąb boiska. Deszcz krwi utrudniał widoczność, ale dostrzegł mężczyznę, który szedł powoli w jego stronę. Był niewiarygodnie radosny. Śmiał się i klaskał dłońmi ukrytymi w czarnych, skórzanych rękawiczkach.
- Gratulację! - Krzyknął radośnie do Kingstona jakby ten był jego synem. Eddy zrobił jeszcze parę chwiejnych kroków do tyłu, potknął się i wylądował w trawie która tonęła we krwi.

Obudził się całkiem spokojny. Pamiętał sen, przez chwilę nad nim myślał, ale przestał gdy spostrzegł gdzie jest. Ciemna sala, obok jego łóżka ubrania, portfel i telefon. Znał te rzeczy, w nich trafił do szpitala. W mroku dostrzegł inne postacie, jakaś męska sylwetka szybko się ubierała. Eddy zaczął robić to samo, nerwowo się rozglądając.

Wiki

Była w swoim domu. Bezpiecznym, czystym domu, nic jej nie groziło. Wstała z łóżka. Spostrzegła, że na dłoniach ma czarne rękawiczki. Dziwne. Nie przypominała sobie, żeby je zakładała. Pod nimi czuła dziwne wypukłości. Próbowała zdjąć okrycie dłoni. Bezskutecznie.

Łaziła po domu siłując się z rękawiczkami dobre parę minut. W końcu jej się udało. Zdjęła prawą i zatoczyła się do tyłu. Stanęła przed lustrem i zaczęła wrzeszczeć. Zdjęła drugą rękawiczkę. Cała była pokryta strupami. Czerwone, wypukłe z wyglądu przypominały kamienie. Trąd. Swędziało. Krzyczała i drapała. Czuła jak spod strupów leci krew. Z bólu upadła na ziemię, ale dalej bezskutecznie próbowała zedrzeć wysypkę.

Nagle swędzenie ustało. Uspokoiła się, na ciele nie czuła małych wypukłości. Odetchnęła ciężko. Leżała na ziemi, już chciała się podnieść, ale nagle pisnęła gdy stanął nad nią mężczyzna. Miał smutną minę.
- Po co się tak zadręczasz dziewczyno?

Obudziła się przerażona. Fakt, że znajdowała się w zupełnie nieznanym i ciemnym miejscu tylko pogłębił strach. Gdy mogła jako tako odróżniać kształty w mroku dostrzegła parę osób i łóżek. Wzięła swoje ubrania z krzesła i zaczęła się ubierać pod kołdrą uważnie obserwując otoczenie. Na szczęście nikt się nią na razie nie interesował.

Deirdre

Obudził ją Krzysiek. Maluch przyczłapał do sypialni rodziców i zaczął ciągnąć mamę za rąbek pidżamy. Szeptał cichutko
- Mamo, mamo, jestem głodny.
Przetarła oczy i spróbowała włączyć lampkę nocną. Kliknęła parę razy, ale nie odniosło to efektu. Cicho zwlekła się z łóżka by nie zbudzić męża. Pewnie była trzecia w nocy. Zazwyczaj wtedy jej syn się budził gdy miał zły sen. Wzięła go na ręce, był mokry, spocił się, pewnie miał bardzo zły sen. W mroku nie widziała jego twarzy, ale pewnie był przestraszony. Na pewno w ogóle nie zje, w kuchni go uspokoi i sama zje kanapkę i tak już nie zaśnie.

Doszli do kuchni. Posadziła synka na blacie stołu, podeszła do lodówki i włączyła światło. Zaczęła wyjmować produkty na sandwicha.
- Nie chcę kanapki. - Powiedział Krzyś swoim łamiącym się, niepewnym dziecięcym głosem.

Obróciła się do syna i miała coś powiedzieć, ale słowa przepadły jej w gardle gdy zobaczyła, że Krzysztof cały pokryty jest krwią. Pidżama we krwi, jej zresztą też, przynajmniej tam gdzie dotykał ją jej syn. Szybko dopadła do niego, zdjęła z niego ubrania i zaczęła nerwowo oglądać się za raną. Nic takiego nie było. Ręce jej się trzęsły gdy trzymała je na twarzy synka próbując coś powiedzieć, jednak nie mogła, sczękała zębami. Jej synek uśmiechał się wesoło, dziwne zachowanie mamy go bawiło. Nagle jednak wyraz jego twarzy się zmienił, a kły z ust zalśniły. Wściekle wbił zębiska z brzuch matki. Ciąża. Miała już duży brzuch, a jej syn właśnie go szarpał zębami. Krzyczała i próbowała rozewrzeć jego szczęki. W końcu jej się udało, odrzuciła syna i wrzeszcząc rzuciła się biegiem do drzwi, jedną ręką tamowała krew płynącą z brzucha. Otworzyła drzwi. W progu stał nie znany jej mężczyzna. Splótł ze sobą dłonie na wysokości ud. Uśmiechał się jak chciwy akwizytor.

Obudziła się. W życiu się tak nie bała. Nawet wtedy gdy okazało się, że ciąża jest zagrożona.
Pogrążony w mroku pokój. Rozejrzała się, jej wzrok już jakby po tym tragicznym śnie był przyzwyczajony do ciemności. Byli tu też inni pacjenci, ubierali się. Wstała i sama zaczęła robić to samo, szybko bo była naga, ale nikt się tym teraz nie interesował.

Jerry


Co właściwie było w jego życiu snem? Czy mógł go odróżnić od iluzji, wizji? Oczywiście. Bez problemu. A gdy w śnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to rzeczywiste, budził się. Zawsze. Lecz nie teraz. Już był pewien, że nie jest to realne. Stał w mroku. A przed nim śmierć. Kostucha. Stał przed nią niewzruszony. Mrugał nerwowo patrząc na śmierć. Szkielet ciągle zmieniał postać, wciąż przybierał formy dziwnym stworów, zwierząt, jednak nigdy człowieka. Smith usłyszał głos. Właściwie głosy. Tysiące, miliony, miliardy mówiły naraz dokładnie te same słowa. Zaś śmierć wskazywała na niego palcem, znów była szkieletem i wytykała go kością. Słowa huczały na około.
- Nie powinieneś tu być! Nie powinieneś wiedzieć!

Obudził się. To był dziwny sen. Wcale nie przyjemny. Ubrał się, nagle zdał sobie sprawę z tego gdzie jest. Było to dziwne miejsce. Rozszerzył oczy ze zdziwienia. Coś tu było bardzo niepokojące.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 06-08-2011 o 22:11.
Fearqin jest offline